Wyniki wyborów prezydenckich to trudny orzech do zgryzienia dla statystyków

Dzieją się ciekawe rzeczy, a statystycy mogą służyć pomocą w badaniu wiaarygodności i poprawności różnych danych. Trwogę budzą np. dane z ostatnich wyborów prezydenckich. Po zbadaniu metodami analizy statystycznej kilku próbek danych możnaby się pokusić o postawienie tezy, iż konieczne są dalsze badania statystyczne tych danych. Testy przeprowadzać można w oparciu o Test Benforda, stosowany przy wykrywaniu fałszerstw w ciągach danych tego typu od 40 lat. Istnieją również inne typy testów.

Dane jakie zebrałem potwierdzają dziwną tendencję – wyniki wyborów prezydenckich z komisji obwodowych jakie badałem mają inny rozkład liczb w wynikach niż możnaby się statystycznie spodziewać. Czytaj dalej

„Nie mów. Nie pytaj”. Świat finansów po aferze Enronu.

W dziedzinie regulacji rynku energetycznego mało jest tak dobitnych przykładów porażki rządowych regulatorów jak przypadek Enronu. Przed bankructwem Enron zatrudniał 22 tys. osób, i ogłaszał obroty rzędu ok. 101 miliardów USD w 2000 roku. Z końcem roku 2001 okazało się że zgłaszana sytuacja finansowa była wynikiem zinstytucjonalizowanego i systematycznego oszustwa księgowego, zaplanowanego z całą precyzją. 7 września 2006 Enron zbył swój ostatni składnik majątku – spółkę Prisma Energy International.

Gdy krytycy zarzucali firmie pod koniec lat 90-tych XX wieku, że pływa w stratach, firma przyjąła strategię walki z krytykami za pomocą księgowych, prawników, ostro ścierała się z mediami finansowymi. Enron wznosił się w górę dzięki sprawnemu PR i marketingowi. Czasopismo „Fortune” przyznawało tytuł „America’s Most Innovative Company” na rzecz Enronu przez 6 kolejnych lat: od 1996 do 2001 r. Wydmuszka znalazła się też na liście „100 najlepszych pracodawców w USA” tego samego tytułu w r. 2000.

Biura Enronu opływały w luksusie. Firma była wychwalana za wydajne zarządzanie aż do okresu odkrycia korporacyjnego oszustwa. Pierwszy analityk który odkrył karty Enronu to Daniel Scotto, który opublikował alarmujący raport „Enron: All stressed up and no place to go” w sierpniu 2001 roku, zachęcając do zbycia udziałów za wszelką cenę. Jego raport został skrytykowany przez bank BNP Paribas, jego ówczesnego pracodawcę, jako nierozsądna rekomendacja. Daniela Scotto zwolniono z posady analityka w BNP Paribas. Enron zaś był znany z płacenia wysokich opłat bankowych na rzecz bankierów inwestycyjnych. Zdaniem Scotto jako analityka z 30-letnim stażem, motto Wall Street powinno brzmieć „Nie mów. Nie pytaj”.

Jak później odkryto, wiele ze składników majątku Enronu w ogóle fizycznie nie istniało albo były w całości oszustwem. Długi i straty były ukrywane w jednostkach tworzonych „offshore”, w enklawach podatkowych, i nie ujawniano ich w firmowych dokumentach finansowych. Wyuzdane i zawiłe transakcje finansowe z podmiotami zależnymi pozwalały Enronowi ukryć niedochodowe części z bilansów i raportów przedsiębiorstwa.

Winny ukrywaniu matactw, księgowy koncern Arthur Andersen, musiał zejść z rynku tracąc reputację. Firma została uznana winnym zarzutu „obstruction of justice” i niszczenia ważnych dokumentów- przemielenia około tony dokumentów związanych z aferą Enron. Ten werdykt został później obalony przez Sąd Najwyższy USA- U.S. Supreme Court. Obwiniani, tacy jak David Duncan, księgowy Arthur Andersen’a, w dużej mierze uniknęli sankcji.

W wyniku procesów skazano 16 osób z Enronu oraz 5 innych. Wyroki sięgały np. 24 lat. Arthur Andersen został pozbawiony przez U.S. Securities and Exchange Commission prawa do praktyki w audycie i stracił licencje CPA, co uniemożliwiło przedsiebiorstwu wykonywanie podstawowej działalności (choć dziś znów jest to możliwe). Firma audytorska sprzedała większośc amerykańskich operacji na rzecz KPMG, Deloitte & Touche, Ernst & Young oraz Grant Thornton LLP.

W przypadku 4 innych audytów A. Andersena takich firm jak WorldCom (bankructwo nawet większe niż Enronu) także okazało się że oskarżenia nie były bezpodstawne. Uruchomiony został efekt domina- ujawionych została masa skandali księgowych i korporacyjnych. Z Andersena pozostało jedynie ramię konsultingowe, przebrandowione na Accenture. Wobec firmy toczy się około 100 spraw z powództwa cywilnego, w sprawach Enrtonu i podobnych. Zdarzały się przypadki niewyjaśnionych śmierci świadków sprawy (wątek NatWest Three). Główny oskarżony Kenneth Lay, CEO Enronu, także umarł, wg raportu koronera na zawał serca. Inny głównodowodzący koncernu odbywa wyrok 24 lat więzienia.

Gdy spojrzymy bliżej, praktyka gospodarcza okazuje się pełna skandali księgowo- korporacyjnych. Przewijają się nazwy wszystkich czołowych firm audytorskich. Także Lehman Brothers miał problemy z ujawnieniem inwestorom szczegółów transakcji Repo 105, w czym pomogła mu firma adytorska Ernst & Young. Standardy księgowe US GAAP okazywały się miec luki i dziury, sprytnie wykorzystywane przez nieuczciwe firmy audytorskie. AIG okazało się manipulować swoje raporty na ponad 1 miliard USD. Lista wykrytych skandali (por.http://en.wikipedia.org/wiki/Accounting_scandals ) jest przypuszczalnie tylko niewielkim fragmentem praktyk które toczą się z dala od jupiterów mediów.

Dzisiejsi ekonomiści poświęcają swoje książki tematyce pompowania bilansów korporacji czy statystyk narodowych (por. niemiecki czołowy ekonomista Max Otte). Wraz z amerykanizacją europejskiego systemu księgowego poprzez np. dopuszczenie mniej restrykcyjnych zasad księgowych, pozwalających juz bardziej legalnie pompować zyski finansowe, także Europa walczy dziś z amerykańską bolączką, mając jednocześnie mniej doświadczenia w wykrywaniu podobnych manipulacji oraz słabsze, bo narodowe, instytucje. Zaś termin „kreatywna księgowość” zrobił zawrotną karierę po tym jak wg krytyka sztuki Davida Ehrensteina, po raz pierwszy użyto tego sformułowania w fimie „The Producers” Mel’a Brooks’a z 1968 roku. I prawdopodobnie jeszcze częściej będziemy o nim słyszeć. Kreatywna księgowość jest coraz bardziej legalna.

Polska na drodze do demokracji potrzebuje pluralizmu mediów

Zasiadłem by oglądać media. Media współczesne. Na jednym komputerze przewija się Google Plus, na drugim przesuwają się posty na Facebooku. Zaglądam jeszcze na twitter. Po raz pierwszy polscy internauci zbuntowali się na taką skalę. Internet stał się siłą, z którą rządy muszą się coraz bardziej liczyć. Przywróciły dawno tu nie widzianego ducha oddolnej obywatelskości. W Polsce od dawna nie było takich protestów.

Media tradycyjne? Zdaje się że nie zauważyły wiatru przemian. Wielkie polskie media- TVN, Gazeta Wyborcza- dziś, na tle wolności wypowiedzi panującej w mediach społecznościowych, wydają się przyczółkami majaczącego w głębi reżimu.

Polska wg rankingu dość establishmentowego EIU nie jest krajem demokratycznym jak choćby Czechy, kraj który najlepiej spośród krajów naszeggo bloku przeszedł przez transformacje ustrojową. Polsce ta transformacja się nie udała, jesteśmy w kategorii „failed democracy”.

Szczególnie na rynku mediów „zastał się” pejzaż typowy dla reżimów: oto rynek telewizji naziemnej na którym koncesję na ogólnopolską prywatną stację telewizyjną ma tylko jedna grupa kapitałowa. Za kulisami insiderzy wypominają że dla pozyskania częstotliwości nadawczych uzywa się np. teczek z minionego reżimu, pełnych materiałów tak kompromitujących, że po dwóch dekadach wciąż pozwalających wiele uzyskać: licencje, koncesje, częstotliwości nadawcze to tylko jedne z dóbr do których pozyskania otwiera się duchy totalitarnej przeszłości.

Mimo technicznej możliwości nadawania np. 110 stacji naziemnych w technologii cyfrowej, jak funkcjonuje to w Wielkiej Brytanii, w Polsce wciąż dla ok. 10 milionów osób (ok. 30 % gospodarstw domowych) źródłem informacji jest pejzaż medialny rodem z reżimów trzeciego świata, choć nawet tam niekiedy działa po kilkanaście analogowych ogólnokrajowych stacji telewizyjnych (vide kraje Ameryki Łacińskiej).

Polska na drodze do demokracji potrzebuje pluralizmu mediów

Zasiadłem by oglądać media. Media współczesne. Na jednym komputerze przewija się Google Plus, na drugim przesuwają się posty na Facebooku. Zaglądam jeszcze na twitter. Po raz pierwszy polscy internauci zbuntowali się na taką skalę. Internet stał się siłą, z którą rządy muszą się coraz bardziej liczyć. Przywróciły dawno tu nie widzianego ducha oddolnej obywatelskości. W Polsce od dawna nie było takich protestów.

Media tradycyjne? Zdaje się że nie zauważyły wiatru przemian. Wielkie polskie media- TVN, Gazeta Wyborcza- dziś, na tle wolności wypowiedzi panującej w mediach społecznościowych, wydają się przyczółkami majaczącego w głębi reżimu.

Polska wg rankingu dość establishmentowego EIU nie jest krajem demokratycznym jak choćby Czechy, kraj który najlepiej spośród krajów naszeggo bloku przeszedł przez transformacje ustrojową. Polsce ta transformacja się nie udała, jesteśmy w kategorii „failed democracy”.

Szczególnie na rynku mediów „zastał się” pejzaż typowy dla reżimów: oto rynek telewizji naziemnej na którym koncesję na ogólnopolską prywatną stację telewizyjną ma tylko jedna grupa kapitałowa. Za kulisami insiderzy wypominają że dla pozyskania częstotliwości nadawczych uzywa się np. teczek z minionego reżimu, pełnych materiałów tak kompromitujących, że po dwóch dekadach wciąż pozwalających wiele uzyskać: licencje, koncesje, częstotliwości nadawcze to tylko jedne z dóbr do których pozyskania otwiera się duchy totalitarnej przeszłości.

Mimo technicznej możliwości nadawania np. 110 stacji naziemnych w technologii cyfrowej, jak funkcjonuje to w Wielkiej Brytanii, w Polsce wciąż dla ok. 10 milionów osób (ok. 30 % gospodarstw domowych) źródłem informacji jest pejzaż medialny rodem z reżimów trzeciego świata, choć nawet tam niekiedy działa po kilkanaście analogowych ogólnokrajowych stacji telewizyjnych (vide kraje Ameryki Łacińskiej).

Polska powinna zerwać z cenzurą mediów innowierczych

Afera Lwa Rywina trwa, w innym wcieleniu, w najlepsze. Pieniądze, których żądać miał w imieniu swoich mocodawców producent telewizyjny w zamian za pomoc w zmianach ustawowych umożliwiających koncernowi dostęp do częstotliwości, są niczym wobec sum jakie dzięki nielegalnym mechanizmom zmów i karteli dostają się w ręce nielicznych, a politycznie umocowanych, przedsiębiorców tworzących kartel czerpiący dodatkowe przychody w kwocie szacowanej na ok. 15- 20 miliardów w ciągu dekady (o tyle by spadły, gdyby kartel otwarto dopuszczając konkurencję).

Polski rynek nadawców naziemnych nie przypomina nawet rynków trzeciego świata, swoją ukartelowioną, zamkniętą strukturą jest typowy dla skorumpowanych reżimów Afryki czy rozmaitych autorytaryzmów (te wszak też mają równie nieliczne prywatne stacje telewizyjne, o dającej się przewidzieć skali niezależności). Szczególnie pozycja mniejszości światopoglądowych i wyznaniowych pokazuje że Polska, w sferze mediów naziemnych, jest nadal krajem autorytarnym, nawet jeśli ten autorytaryzm mięknie.

Mało kto pamięta o aferze Lwa Rywina, ujawniającej hydrę mafii oplatającej Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Dość powiedzieć, że do dziś wiele się w tej kwestii nie zmieniło. KRRiT jest po dziś dzień miejscem gdzie ekonomiści winni spodziewać się wielomiliardowej korupcji- rozdaje się wszak „licencje na druk pieniędzy”. Co więcej, parlament uniemożliwił NIK kontrolę tej podejrzanej instytucji! Przepadł projekt uchwały Sejmu dotyczący kontroli przez NIK w KRRiT odnośnie koncesji na emisję programów w multipleksach cyfrowych. Tych pojawi się co najmniej kilkakrotnie mniej niż w porównywalnych gospodarkach.

Do tego w sferze mediów nadawanych naziemnie od lat dominuje „cykl”, jak Tim Wu określił proces upolitycznienia niezależnych ongiś mediów w swojej monografii na temat politycznej ekonomii tego sektora („The Masterswitch”). Sektora od zawsze rekordowo poddawanego naciskom politycznym, sektora w którym  obiecujące technologie nadawcze nagminnie odkładano na półkę, jeśli tylko były groźne dla głównych graczy rynkowych. Liczył się interes możnych, nie obywateli, wyborców.

Polska ma szereg opóźnień rozwojowych. Jednym z największych zaniedbań jest korupcyjny oligopol, ostentacyjny i brutalny kartel na rynku nadawania naziemnego, jaki Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zbudowała i aktywnie chroni od dekad. Sama KRRiT jest przykładem „regulatory capture”- przejęcia regulatora rynku przez podmioty mające być regulowane. Deregulacja polega zaś na tym że tego typu rynki się otwiera: jeśli na rynku A ongiś dopuszczono 5 stacji, to dlaczego nie dopuścić wszystkich chętnych, i pozwolić aby to widzowie zadecydowali, kogo chcą oglądać? Czechy, notabene kraj mniejszy, już dziś mają o wiele bardziej rozwinięty naziemny rynek telewizyjny od polskiego, w nadawaniu naziemnym, już od kilku lat cyfrowym, dostępnych jest znacznie więcej stacji. Chcecie tego w Polsce? Niedoczekanie- idzie o to aby „licencje na druk pieniędzy” trafiły do raczej tylko dotychczasowego grona beneficjentów.

Pamiętamy z afery Lwa Rywina że w zamian za zmiany w ustawie umożliwiające zwiększenie koncentracji na rynku żądano kilkudziesięciomilionowej łapówki. Obawiać się należy że odkryto jedynie jedną z nader licznych takich spraw- w mojej praktyce zawodowej kwoty żądane przez mafie parlamentarzystów były mniejsze – ok. 10- 20 mln PLN- ponieważ rynki które poddawali regulacjom były mniej atrakcyjne. W ogóle- jeśli politycy żądają pieniędzy od nadawców telewizyjnych- to sami nadawcy też mogą stworzyć swoje „partie polityczne”, ba, oszczędzą dziesiątki mln PLN na łapówkach. Insiderzy mówią o „partii TVN” i „partii Polsatu” w polskiej polityce.

Jest powtarzaną w Warszawie tajemnicą poliszynela że ponadprzeciętne wpływy polityczne posiadają nieliczne konkretne stołeczne rodziny. Za pomocą np. dokumentów z minionego reżimu, owych osławionych teczek- załatwiają rzadkie zasoby: częstotliwości nadawcze, koncesje na wydobycie i obrót surowców. Dawne komunistyczne teczki okazały się dziś mieć określoną wysoką wartość ekonomiczną, są kluczowym zasobem dla sukcesu ekonomicznego nowopowstałej oligarchii. Brak rozwiązania tego problemu, brak odtajnienia archiwów- powoduje że ci ludzie wciąż mogą odnosić „biznesowe” sukcesy.

Polski kartel mediów naziemnych przypomina sytuację na rynku mediów w Meksyku, kraju porównywanego przez część ekonomistów do Polski, nazywanej „Meksykiem Europy” z racji specyfiki gospodarki opierającej się na taniej, niewykwalifikowanej sile roboczej. Dopiero wspólna akcja wielu mniejszych nadawców meksykańskich obaliła tamtejszy monopol „zaprzyjaźnionych z rządem” członków kartelu.

Przykładem skali zaburzeń, wskazujących na dalsze utrzymywanie się w Polsce elementów systemu państwa totalitarnego, jest sytuacja mediów wyznaniowych w Polsce. O ile w Holandii każda znacząca mniejszość wyznaniowa i światopoglądowa ma przyznane pasma nadawcze, o tyle w Polsce sytuacja jest odwrotna- w oficjalnym eterze obecna jest tylko dominująca grupa wyznaniowa, z jednym wyjątkiem innego medium wyznaniowego, oraz przypadkami mediów zorientowanych na widzów o innym światopoglądzie.

System obecny w Holandii jest nazywany filarowym, i oparty jest na idei przyznawania pasm nadawczych w ilości odpowiadającej liczbie członków danej publicznej organizacji nadawczej. Organizacji takich działa dość wiele, reprezentują mniejszości wyznaniowe i światopoglądowe. Takie jak ateistów, katolików, protestantów, liberałów, buddystów, etc.

W Polsce konieczna jest likwidacja TVP i wprowadzenie np. rozwiązania holenderskiego, aby zapewnić w ogóle jakąkolwiek reprezentację niekatolickiej części populacji w mediach. Obecnie grupy mniejszościowe nie mają swoich mediów poza jedym radiem prawosławnym dopuszczonym w eter w okolicach Podlasia oraz mediami w sieci Internet. Tymczasem dominujący związek wyznaniowy kontroluje dziesiątki stacji nadawczych, telewizyjnych i radiowych.

W efekcie mniejszości są w złej sytuacji. Badając 18-latków z takich mniejszości, wychowanych praktycznie tylko na niskiej jakości mediach społecznościowych, można mieć wrażenie że brak jest całego systemu filarowego (mniejszościowe szkoły, uniwersytety, radia, telewizje, kluby sportowe). Miejszościowe szkoły są nieliczne i dodatkowo płatne (czesne w wys. np. 680 PLN/mies., casus Zielonej Góry). Członkowie mniejszości często funkcjonują w odrębnych „państwach w państwie”, w sieci innowierczych biznesów i przedsięwzięć (np. klubów, szkół czy restauracji), z których jednakże podatki idą na ich wyznaniową i ideologiczną konkurencję.

Dopuszczone do polskiego rynku nadawczego sieci nadawcze Polsat i TVN reprezentują jedynie dominujący związwek wyznaniowy. Prawdy wiary tego związku przeplatają z bieżącymi wiadomościami i doniesieniami, tworząc monowyznaniowe telewizje komercyjne. To dziwi, jako że nawet w biznesie, przy realizacji wydarzeń na rzecz innych organizacji informuje się że poglądy realizującego je są jego własnymi i jest on zobowiązany do niewykorzystywania udostępnionych mu platform do rozgłaszania własnych ideologii. Różnie to działa, ale na ogół jest rozumiane, czego przykłem jest sieć oddolnie realizowanych konferencji TED i TEDx.

Mniejszości wyznaniowe w Polsce posiadają własne media w sieci Internet. Są to zarówno stacje rozrywkowe, wyznaniowe, muzyczne, jak i nawet telewizje społecznościowe (radio „Chrześcijanin”, młodzieżowa „Rastastacja”, rodzimowiercze „RadioWid”, żydowskie “Nagen Dawid” czywww.warsawjewishradio.pl). Do tego sieć wyznawców utrzymuje w mediach społecznościowych sieci prosumenckie- jako osoby prywatne nadają one poprzez media społecznościowe treści dla swoich współwyznawców, i liczba tych prosumentów, jednocześnie konsumujących przekaz mediów jak i go tworzących, idzie w dziesiątki tysięcy.

W polskich sieciach społecznościowych odtworzyły się dość ściśle podziały wyznaniowe. W sferze oficjalnie, rządowo dopuszczonych mediów, poza katolikami, silna jest jedynie pozycja części środowisk żydowskich skupionych wokół kilku mediów, notabene dość niemych w kwestiach etyki czy wyznania mojżeszowego, ze szkodą dla zasobu wartości etycznych osób tej wiary. Reszta innowierców, być może działając bardziej etycznie, dostępu do „upolitycznionych technologii nadawania mediów” nie wywalczyła.

Sytuacja tak silnej cenzury nałożonej na wszystkie stacje innowiercze byłaby być może zrozumiała w Iranie czy radykalnych reżimach wyznaniowych dyskryminujących pozostałe mniejszości. Pozycja innowierców w Polsce jest bez wątpienia widoczną macką systemu totalitarnego, autorytaryzmu obliczonego nie wiadomo czy na zawężenie możliwości odebrania wiernych przez konkurencyjne grupy wyznaniowe czy też chcącego w ogóle utrudnić możliwość debaty opinii publicznej. Sytuacja tak drastycznych restrykcji wobec mniejszości wyznaniowych jest niebywała nawet w kontekście progresywnych krajów arabskich, gdzie część stacji potrafi np. dyskutować czy fellatio i seks oralny są zgodne ze światopoglądem islamistycznym. To tylko jedne z tematów które jakoś nie zawitały szerzej do mediów licencjonowanych przez polityków w Polsce.

Polskie media są tak radykalne obyczajowo że osoba która przebywała dłuższy czas w Ameryce Łacińskiej uzna nasz kraj za znacznie bardziej totalitarny od krajów Ameryki Łacińskiej uznawanych za miękkie autorytaryzmy bądź fasadowe demokracje (failed democracies, por . Democracy Index wg EIU). Nie dość że liczba kanałów telewizyjnych nadawanych analogowo jest kilkakrotnie większa w krajach Ameryki Łacińskiej niż w Polsce, to główne stacje są dość umiarkowane. Dla przykładu, brak jest dominacji jednego wyznania czy światopoglądu w eterze, obecne są różne światopoglądy i wyznania, zaś program wigilijny na najbardziej znanym kanale prowadzi drag queen- transseksualna diva w czapce Św. Mikołaja. Z produkcji seriali w Ameryce Łacińskiej uczyniono gałąź eksportową, wymianę kulturową umożliwiały bardziej kompatybilne ze światowymi normy społeczne. Polskie produkcje są w większości jednoznacznie radykalnie wyznaniowe, i aż trudno wyobrazić sobie równie radykalne rynki zbytu chące nabyć tego typu formaty telewizyjne.

Propozycja finansowania upolitycznionej telewizji państwowej i państwowego radia z pieniędzy wszystkich podatników- jeśli tylko korzystają z prądu bądź mają komputer- zakłada że ci są zainteresowani programami rządowej telewizji państwowej, nie wiedzieć czemu zwanej publiczną (wg mnie nazwę tą stosuje się w celu wyłudzenia sum pieniężnych). Ja, podobnie jak większość mi znanych młodych osób nie odbieram telewizji naziemnej. Przez 17 ostatnich lat oglądnąłem jedynie kilkadziesiąt minut  programu sieci TVP, w tym jeden odcinek dokumentu „System 09″ oraz jeden reportaż Marii Wiernikowskiej.

Oglądam poprzez Internet audycje i programy typowe dla mojego środowiska, z tym że sądzę że nie mają wiele wspólnego z treściami nadawanymi w TVN, Polsat czy TVP. Nie rozumiem dlaczego, jako mniejszość światopoglądowa, mam płacić na jakiś kanał w którym moje wyznanie czy poglądy możliwe że nigdy nawet nie były wspomniane, a jakość audycji, szczególnie zgodność podawanych informacji, np. gospodarczych, ze stanem faktycznym, pozostawia nader wiele do życzenia. Sądzę że polscy ekonomiści dziś oglądają telewizję w celach rozrywkowych, zamieszczane tam informacje gospodarcze nie stanowią dla nich wiarygodnych informacji z uwagi na ich wysoce niepewną jakość.

Wprowadzenie wzorowanej na holenderskim rozwiązaniu filaryzacji mediów publicznych spowoduje demokratyzację mediów. Obecne media zbyt często w Polsce reprezentują interesy „polskiego garnuszka wybranych”, np. środowiska akcjonariuszy dotychczasowych „licencji na drukowanie pieniędzy” jakimi nadal są koncesje na telewizje naziemne. Swojego stanu posiadania zawzięcie bronią różne grupy status-quo, związane np. z uprzywilejowanymi gospodarczo związkami wyznaniowymi.

Mówiąc o demokratyzacji, warto wspomnieć o bardzo silnych represjach wobec innowierców i niemal całkowitej cenzurze ich audycji w oficjalnych, licencjonowanych przez rząd systemach retransmisji mediów. Możliwe jednak że tego typu zmiany nie są możliwe, wszak i w swojej historii Polska, w praktyce państwo wyznaniowe w którym dominujący związek wyznaniowy większość wpływów otrzymuje z budżetu państwa (2 mld PLN rocznie wobec 1,2 mld PLN idącego w formie datków z kieszeni wiernych, wyliczenia portalu forbes.pl) miała długie okresy represji mniejszości wyznaniowych, stan ten trwał np. od ok. 1630 do końca I Rzeczpospolitej, zaś w II Rzeczpospolitej silne represje dotykały kościoły mniejszościowe, w tym nawet cerkiew prawosławną. Filaryzacja jest szansą na upodmiotowienie polskich mniejszości, dziś obecnych niemal jedynie w sieci Internet.

Literatura:
Załącznik: Lista stacji publicznych w Holandii w systemie publicznych mediów filarowych, wg Wikipedia

Oparte na członkostwie – 12 organizacji

There are currently twelve member-based broadcasting associations:

  • AVRO (Algemene Vereniging Radio Omroep)(English: General Radio Broadcasting Association): One of the oldest broadcasters. The aim is secular and for the general public. Originally it was intended for the right-wing liberal audience. Its new mission statement claims the broadcaster is ‘promoting freedom’, emphasizing its liberal roots.
  • BNN (Bart’s Neverending Network, formerly Bart’s News Network) Recently founded public broadcaster. Aimed at teenagers and young people in general. Lots of pop culture and sometimes goes for shock value. Named after founder Bart de Graaff, a Dutch celebrity who died in 2002.
  • EO (Evangelische Omroep) (English: Evangelical Broadcasting): Protestant Christian Evangelical broadcaster. Has a religious orientation in its broadcasting of a strong evangelical nature.
  • KRO (Katholieke Radio Omroep) (English: Catholic Radio Broadcasting): Catholic broadcaster. Has predominantly non-religious programming and tends to be liberal, emphasizing on emotion-driven programming.
  • MAX: aimed at the over 50s.
  • NCRV (Nederlandse Christelijke Radio Vereniging): (English: Dutch Christian Radio Association): The main Protestant broadcaster
  • PowNed: New broadcaster starting in 2010. Originated from the infamous weblog GeenStijl.nl Critical on everything (especially everything politically correct), with a smile.
  • TROS (originally: Televisie Radio Omroep Stichting) (English: Television Radio Broadcasting Foundation): The most popular broadcaster, a general broadcaster with the largest amount of broadcasting time and programmes, with a focus on entertainment. The TROS originated from a commercial pirate TV station. The TROS is known for giving particularly much attention to Dutch folk music and promoting such artists. From 2010 it will take charge of the organization of the Eurovision Song Contest in the Netherlands.
  • VARA (originally: Verenigde Arbeiders Radio Amateurs)(English: United Workers Radio Amateur ): Large broadcaster with a left-wing labour oriented background. VARA broadcasts popular programmes such as De Wereld Draait Door.
  • VPRO (originally: Vrijzinnig Protestantse Radio Omroep) (English: Liberal Protestant Radio Broadcasting): Quirky, independently minded broadcaster with a progressive liberal background. Lots of original cultural programming of an intellectual nature.
  • WNL (Wakker Nederland): New broadcaster initiated by the De Telegraaf newspaper group.

Zadaniowe- 2 organizacje

In addition, there are now two official „public service broadcasters” created under the Media Act of 1988:

  • NOS (Nederlandse Omroep Stichting) (English: Dutch Broadcasting Foundation): Focused on news, parliamentary reporting and sports. Aims to be objective and produces the „NOS Journaal„, the main (daytime/evening) news on the public channels. It coordinates the other public broadcasters and creates most of the teletext pages. Until 2002, the NOS also served as the Dutch representative in the EBU. That role has been taken over by Netherlands Public Broadcasting (NPB).
  • NTR A new public broadcaster from September 2010. Specialises in providing news and information as well as cultural, educational, children’s, and ethnic programming. NTR is a merger of the former public broadcasters NPS, Teleac and RVU.

Inne

Apart from the member and task based broadcasters, a small amount of airtime is given to smaller organizations, which represent religions, have educational programs, or received airtime for other reasons. None of these organizations have any members.

  • BOS (Boeddhistische Omroep Stichting): A small Buddhist broadcaster.
  • Humanistische Omroep (HUMAN): A small broadcaster dedicated to secular Humanism.
  • IKON (Interkerkelijke Omroep Nederland): A small broadcaster representing a diverse set of nine mainstream Christian churches.
  • Joodse Omroep The new name of NIKmedia (Nederlands-Israëlitisch Kerkgenootschap): Dutch-Jewish broadcaster.
  • OHM (Organisatie Hindoe Media): Small Hindu broadcaster.
  • Omrop Fryslân (Friesian Broadcasting): Friesianregional broadcaster allocated airtime on the national television channels.
  • PP (Zendtijd voor Politieke partijen): Small broadcaster that broadcasts commercials of political parties which are represented in the Dutch parliament.
  • RKK (Rooms-Katholiek Kerkgenootschap): Small Roman Catholic broadcaster, actual programming produced by the KRO. Roman Catholic events and services on television are broadcast by the RKK.
  • Socutera (Stichting ter bevordering van Sociale en Culturele doeleinden door Televisie en Radio): Small broadcaster broadcasting promotions related to culture and charity.
  • STER (English: Foundation for Broadcast Advertising): Independent agency handling advertising exclusively on Netherlands Public Broadcasting’s television, radio and online outlets. Created by the Broadcasting Act 1967 to prevent commercial influence on programming. Currently, income from advertising forms a third of the annual Media Budget to the public system.
  • ZvK (Zendtijd voor Kerken): Small broadcaster that broadcasts church services from some smaller Protestant churches.

Różnice miast zachodniej Polski i Czech to 30-50 lat

Jako ekonomista miast i regionów skupiam się na analizie gospodarek miejskich. Ostatnio ekonomiści którzy przewidzieli kryzys roku 2008, jak Max Otte, namawiają do sceptycyzmu wobec danych statystycznych serwowanych przez rządy. W polskim przypadku ten urząd podległy jest rządowi, jak do niedawna w Grecji, czy też jakiś czas temu w Argentynie. W przypadku porównywania gospodarek miast, ewentualne „ściemy” podległych zbyt bardzo rządowi statystyków są chyba łatwiejsze do wykrycia. I wrażenie takiego „ściemniania” na temat polskiej gospodarki mam już po ostatniej, pobieżnej wizycie w miastach które odwiedzam regularnie od dzieciństwa.

Wg aktualnych, najowszych wyników rządowego GUS po Powszechnym Spisie Ludności dane te przedstawiają się następująco, i są one zapewne wynikiem metodologii, nadal głównie opartej na nieaktualnych już danych meldunkowych:
Stan ludności w tys. (20. V. 2002 r.) 38 230,1
Stan ludności w tys. (31. III. 2011 r.) 38 511,8
Różnica w latach 2002-2011 (przyrost/ubytek w tys.) 281,7
Kiedyś różnice między Jelenią Górą czy Zieloną Górą a podobnymi miastami Czech Zachodnich (jablonec nad Nisou, Liberec, Karlove Vary) nie były tak przytłaczające i bolesne. Wydaje się że bolączką polskich miast jest przede wszystkim odpływ liczby mieszkańców. Tych po prostu nie widać na ulicach, mimo deklarowanej większej czy podobnej liczby mieszkańców jak miasta czeskie.
Miasta Czech Zachodnich wyprzedzają dziś Polskę o jakieś 3 do 5 dekad przemian gospodarczych i społecznych, podczas gdy na początku transformacji ustrojowej różnica ta wynosiła mniej więcej dekadę- góra dwie. Miasta Polski Zachodniej na ogół były podobnie urządzone jak miasta Czech Zachodnich, szczególnie miasta uzdrowiskowe czy miasta ogrody, jak Legnica, tylko że w Czechach nie oszpecono zabytkowych fasad kamienic, nie zlikwidowano przedwojennego układu zieleni miejskiej, co więcej, ulice i parki są dziś na prawdziwie zachodnioeuropejskim poziomie. Ostał się z czasów komunizmu – jeszcze dopracowany użytkowaniem miejscami jednego z najnowocześniejszych w Europie parków taboru przez przewoźników prywatnych- system transportu zbiorowego, w ok. 70 % nieczynny już w Polsce.
Oglądając zdjęcia z miast Czech Zachodnich warto pomyśleć, co straciliśmy, idąc w inną niż zachodnioeuropejska politykę transportową, inne normy przestrzeni miejskiej (dopuszczenie billboardów i szpecących reklam) etc. Jako mikroekonomista zajmujący się ekonomiką miast i regionów muszę stwierdzić że transformacja gospodarcza miast się nie powiodła, miasta polskie wykazują raczej znacznie niższą liczbę ludności niż podawane przez rząd dane. Różnice mogą być nawet 3-krotne, traktując jako punkt wyjścia np. ofertę sklepów czy restauracji, i porównując różne sektory gospodarki w miastach polskich i czeskich z deklarowana podobną liczbą ludności. W Czechach te same sklepy w miastach podobnej wielkości są kilkakrotnie bardziej liczne, niektóre są wielopoziomowe,  podczas gdy w miastach Polski tej wielkości działa jeden- dwa niewielkie sklepy z takiej branży, mające kilkunastokrotnie mniej towaru na stanie (np. sklepy z modą młodzieżową w Libercu a w polskiej Jeleniej czy Zielonej Górze). W polskiej statystyce dzieją się dziwne rzeczy.
Od 2 dekad jako, najpierw student, a potem ekonomista, badałem przemiany gospodarcze regionów przygranicznych. Różnice to już kilka dekad przemian cywilizacyjnych, gospodarczych i społecznych. Nawet jeśli tematu poruszać publicznie nie chcemy, te różnice tylko rosną, a miasa zachodnich Czech przypomionają coraz bardziej Szwajcarię.
Można mówić o znacznych róźnicach ustrojowych uniemożliwiających podobnbe przemiany polskich miast. Mimo że wiele miast Ziem Odzyskanych może się pochwalić równie szczytną przeszłością gospodarczą co miasta czeskie, ich obecna pozycja wygląda dramatycznie inaczej. Są pozbawione nowoczesnej polityki transportowej, przez co wymarły z powodu kosztów zewnętrznych ich śródmieścia. W Mariańskich Łaźniach, na zdjęciach poniżej, po mieście kursują duobusy korzystające z trakcji elektrycznej w centrum miasta. Podobne systemy zlikwidowanom.in. w Dębicy, Słupsku czy między Warszawą a Piasecznem.
Tereny parkowe są najwyraźniej sztucznie nawadniane, utrzymane na poziomie angielskich trawników. Dzięki ograniczeniu motoryzacji indywidualnej śródmieście jest pozbawione hałasu samochodów, na ulicach jest mnóstwo pieszych. Miasta podobne, także mające np. ofertę uzdrowiskową w Polsce, jak np. Jelenia Góra z kurortem Cieplice- Bad Warmbrunn, szy Wałbrzych z dawnym kurortem Bad Salzbrunn, poszły w totalnie odwrotnym kierunku, i zniszczyły swoją pozycję na rynku kurortów w Europie.
Różnice się pogłębiają, a wielu woli wyrzucić ten temat poza dyskusję w mediach. Ekonomiści zaś muszą chyba zmienić profesję, skoro jedyne co im pozostaje, to dociekać bardziej realnych danych ludnościowych ze zużycia prądu czy wody. Przecież ekonomiści nie zrobią rewolucji, zaś obiektywniejsze dane tylko potwierdzą różne szacunki i przecieki funkcjonujące w naszym środowisku.
Fot. Na ulicy w Mariańskich Łaźniach

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fot. Karlove Vary jako przykład ustrojowej transformacji gospodarki miasta

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

I od dworca dolnego do centrum:

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

XXI wiek w Polsce lokalnej to epoka migracji młodych

Jeśli chcielibyśmy dziś opublikować niezależną gazetę, co by w niej było? Mi się, mniemam, udało opisać jedno z miast Polski. Warunki na rynku mediów lokalnych przypominają czasy okupacji- jakaś część komentatorów wyrażających opinie jest do znalezienia tylko w blogosferze, krytyczne komentarze gospodarcze- ukryte w gęstwinach forów internetowych. Dominuje jakaś grupa ludzi podparta poparciem mediów, inni- szczekają, a owa karawana polityków i „pewnych” mediów podróżuje dalej. Pytanie, dokąd.

Jako ekonomista zostałem ostatnio postawiony w trudnej sytuacji- dawne kontakty medialne się urwały, a moje własne media – w postaci gazety, lokalnego bloga, przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Zawiesiłem moje życie prywatne i osobiste, wyjechałem do miasta w Polsce, z dala od Warszawy.

Robię gazetę, lokalne okno na świat. Gazetę w domyśle internetową, jak najtaniej. Sięgam po dostępne rozwiązania, gazeta powstaje na bezpłatnych blogach, najtańszych szablonach. Aby pozyskać pracowników- których po prostu nie ma na rynku- potrzebowałem managerów kultury i programistów- przydają się kontakty prywatne.

Jakie są realia wykonania takiej pracy w Polsce? Większość musiałem wykonać sam jeden, łącznie z korektą, zresztą i tak nie dałem rady powykreślać różnych kalumni, dziś nie pasujących w nowoczesnych mediach. Pozyskanie pracowników okazało się trudne. Ci pracowali kiedy chcieli, pieniądze potrzebowali by móc je przebalować przez weekend. Współcześni młodzi. Dzisiaj złapałem jednego z pracowników na mieście.

Różni napotkani i proszeni o włączenie się do twórczej pracy okazali się nie zgłaszać, tudzież- nie podejmować pracy, podobnież jak ludzie z ogłoszeń, ktorzy pracę w gazecie chcieli potraktować dorywczo, ale jej nie podejmowali. Targi pracy pełne byłe ofert zagranicznych, moje oferty przyciągnęły tylko jedną osobę mającą kwalifikacje. Rynek pracy był dość osuszony. Zmęczony bezowocnymi próbami motywacji pracowników, rozpocząłem podstawową pracę z małym zespołem. Dlaczego to zrobiłem, przy – pukających się w głowę- moich kolegach prowadzących podobne serwisy? Za małe miasto- mówili.

Wziąłęm do ręki książkę o nowoczesnym biznesie, o tytule- Rework. Zrób swój biznes teraz, natychmiast. Robiąc teraz, natychmiast, w polskich realiach, zostawałem z ludźmi którzy być może traktowali tą pracę także jako ideę. Inni chyba nie mieli tyle czasu by podjąć pracę, mimo że wystawiałem się nawet na lokalnych targach pracy. Sumując, było to około 2 miesięcy pracy, porządkowania tekstów, przerwanych wakacjami.

Gazeta daje do myślenia. „Lepiej to już chyba było”- powinien krzyczeć tytuł. Dział historii regionu, dział transportu, dział gospodarki- pełne są dziedzictw dawnych epok- nieodbudowanych od II wojny światowej ruin miast, ruin zamków i pałaców, ruin systemów tramwajów, linii kolejowych, portów czy przystani rzecznych, zapadniętych dziś w rzece. Wycinanych lasów i parków miejskich. Hekatomby dziejącej się na wszelkich zabytkowych budynkach mojej dzielnicy. Dotychczas ślad zaginął pod domu starców – nie mamy nawet w redakcji zdjęcia- i budynku zarządu basenów w tej samej dolinie w której mieszkam.

Dla ekonomisty miast wymowne będą nieodbudowane zamki i pałace, mówiące będą serie zdjęć przedstawiające stan fasad budynków czy estetykę miast w porównaniu historycznym. Wielkomiejsko było do drugiej wojny światowej. Ery rozwoju odgórnego następowały za Gierka na przykład, kiedy postawiono ogromne osiedla z płyt prefabrykowanych.

Po 1989 roku miasto pozostało bez nowych wielkich inwestorów, a dawne zakłady zwykle zamknęły podwoje. Śródleśny układ miasta sprawił że zabrakło terenów inwestycyjnych, i przez lata żadnych nie zapewniano. Wydaje się, że w mieście generalnie zabrakło ośrodka naukowego- miejscowy uniwersytet jest niespecjalnie aktywny na arenie spraw miasta, ba, jest niemal niewidoczny, zajęty własnymi sprawami. Aktywizują się za to naukowcy- polscy emigranci dziś aktywni z innych ośrodków akademickich Unii Europejskiej, prowadzący tu dziwne miastoznawcze badania ze studentami, mającymi same odjechane pomysły niczym stado dzieci na haju. Są wszyscy jacyś aż za bardzo kreatywni.

Miasto się zmienia, ale czy na lepsze? Jeśli zrobilibyśmy całkowicie „opozycyjną” gazetę, coż byśmy uchwycili? Opustoszałe centrum, bo ludność przesiadła się do samochodów. Nowe centra handlowe na samym rynku staromiejskim, które stoją puste latami, bo nie opłaca się ich wykończyć. Nowe śródmieście powstałe z ogromnymi parkingami w przebudowanej fabryce poza dawnym centrum. Oba ośrodki- stare i nowe centrum, dzieli trudno przeraczalna śródmiejska dwupasmowa obwodnica.

Ekonomista, ale też człowiek, korzysta z miejskich uciech życia. Tych zaś w takim mieście- dla wielu kultur, po prostu brak. Oto bowiem Polska się zmienia, dzieli, staje się- wielokulturowa. Są nowe wymagania, kuchnia tajska czy wegetariańska, lokalne gazety o jedzeniu. W mieście powoli mogą zamieszkiwać różne mniejszości, co wcześniej nie było możliwe.

Przybywają w miejsce emigrantów pojedynczy osadnicy zza za granicy. Przy rynku jest kebab prowadzony przez osobę nie mówiącą zbytnio po polsku. Przez Niemca. Jednocześnie dawne centrum, ominięte nawet przez komunikację zbiorową, straciło swoją funkcję na rzecz centrów handlowych, dysponujących pełniejszą ofertą. Dawnymi śródmiejskimi pasażami dziś mało kto chodzi, a sieć komunikacji zbiorowej nie obsługuje tej dzielnicy- na ulice przebiegające najbliżej starego serca miasta wjeżdżają tylko samochody osobowe.

Moje apele o otwarcie rynku komunikacji zbiorowej w mieście na konkurencję pozostały bez echa. Ludzie odpowiadający za politykę komunikacyjną miasta mają za nic nakładane na miasto kary i wyroki za blokowanie dostępu do przystanków komunikacji publicznej dla konkurencji. Kary, procesy, nic nie zmieniły, przestępczość gospodarcza trwa nadal. Miasto, oprócz swojej administracyjnej roli, jest też przedsiębiorcą na rynku komunikacji autobusowej, miejskiej i regionalnej- posiada udziały miejscowych potentatów autobusowych i broni ich interesów.

Na lokalnych forach internetowych słychać głosy oburzonych podróżnych, których kursy skasowano- autobusy konkurencyjnych przewoźników nie miały prawa postoju na przystankach w centrum miasta. Istnieją dwie linie stricte podmiejskie, ongiś obsługiwane przez miejskiego monopolistę, dziś przez innego przewoźnika, w części miejskiego, które pomijają główne przystanki miasta- stają na nich tylko autobusy miejskiego monopolisty.

Niektórzy prywatni przewoźnicy mają tak ciężko, że ich pojazdy swoje zajezdnie mają na zarośniętych placach nieopodal naszego biura. Ich przystanek przed dworcem kolejowym władze miejskie zlikwidowały- wg plotek, by wyeliminować autobusową konkurencję.

W mieście komunikacja zbiorowa funkcjonuje na ok. 1/3 zakresu usług z okresu upadłego ustroju. Jest mniej mieszkańców, kursy rozrzedzono. Bilety jednorazowe są droższe niż w Warszawie, przystanki są rozrzucone znacznie dalej od siebie. Układ komunikacji zbiorowej zestawiony z zachodnioeuropejskimi wzorcami jest całkowicie błędny (tam linie kursują często, oparte o węzły przesiadkowe, dając wysoką liczbę połączeń małym kosztem). Sytuacja w opisywanym mieście powoduje że pasażerowie wręcz muszą wybrać samochód.

Otwarcie rynku dla konkurencji, wyznaczenie nowych tras przejazdu komunikacji miejskiej przez dawne centrum miasta, przebudowa wielu skrzyżowań tak by autobusy mogły kursować do wewnątrz opustoszałego dziś centrum, wprowadzenie wielu nowych relacji do wewnątrz osiedli dziś omijanych przez komunikację zbiorową z zewnątrz- to mogłoby spowodować że klienci mogliby dotrzeć do pustych dziś centrów handlowych w dawnym centrum miasta, niedziałających z powodu miejsc parkingowych.

Miejska polityka będzie znacznie bardziej kosztowna. Budowane będa podziemne parkingi, podczas gdy na niektórych śródmiejskich arteriach autobusy kursują co pół godziny lub w ogóle te miejsca są odcięte komunikacyjne. Komunikacyjnie odcięty jest dworzec PKS.

W takim typowym mieście moja aktywność organicza się do apeli o ocalenie zabytkowych torów kolejowych na terenie miasta, mających ponad sto lat. Tory w dodatku łączyły dość peryferyjnie ulokowane dworce autobusowe i kolejowy z największymi dzielnicami mieszkaniowymi miasta, oraz największym centrum handlowym w śródmieściu.

Niestety, ochrona zabytków w Polsce chyba nie rozpoznaje tego typu obiektów jako wartych ocalenia. Ekonomiści tak. Są one elementami infrastruktury które bez wątpienia działałyby poprawnie w systemie ekonomicznym jaki np. panuje tuż za zachodnią czy południową granicą.

Zabytki techniki jak i architektury- jak na przykład ostatnie nieremontowane od 80 lat ulice- w międzyczasie autentyczne zabytki- odchodzą szybko i bezpowrotnie- nim nasza gazeta zdołała uchwycić je dla potomności.

Jakie są biznesy które determinują rozwój miasta? To osobiste biznesy. Miejska impreza organizowana za jakieś 1,2 miliony PLN, lokalna odmiana Dnia Jagody, przy takim budżecie mogłaby być spokojnie imprezą o randze międzynarodowej, przyciągając tysiące przyjezdnych na bogaty program imprez. Nawet zupełnie nie interesując się przyczynami odmiennego stanu, można usłyszeć o finansowych matactwach, o których jednak nie słychać w lokalnej prasie. Miasto wydaje się obumarte gospodarczo, a tu ktoś jeszcze „kręci lody” nawet w tak skrajnych warunkach, przypominających kradzieże szalup ratunkowych tuż przed katastrofą „Titanica”.

Tymczasem na ulicach zabrakło nawet programu planowanych za owe 1,2 mln PLN imprez, zaś harmonogram ogłoszony w sieci Internet się zmieniał do tego stopnia, że planując z całości przeznaczomnych dla nie mojego pokolenia imprez, jedynie wizytę na ozdobnym korowodzie, głównym evencie, załapałem się na jego środek.

Na ostatnim dniu winobrania jedynymi występującymi byli lokalni bboye, robiący to społecznie, za darmo, i mający po raz pierwszy miejsce przyznane im oficjalnie przez władze miasta, o czym z dumą wspominali, twierdząc że po raz pierwszy nikt ich bezustannie nie wyganiał. Jest to mimo wszystko wielka zmiana w lokalnej polityce.

Scenę młodszego pokolenia potraktowano chyba jako polityczne zagrożenie- znajdowała się tradycyjnie na zupełnym odludziu. Aby dotrzeć tam z ulicy której adres podano w miejskim programie, należało pokonać dziurę w parkanie- normalne wejście, nie wiedzieć czemu, zyło zwykle zastawione barierkami. Jedyny event który przyciągnął większą liczbę fanów- ok. 30 osób, to regionalna gwiazda, znany beatboxer, zaproszony przez lokalną ekipę. Jego rozpoznawalne imię nie znalazło się na żadnym oficjalnym programie, jak i zresztą żaden chyba element z młodej sceny.

Konflikt pokoleniowy jest aż nadto widoczny. Miasto, rządzone przez osoby ze starszych pokoleń „jest wygodne, ale dla 40-latków” przyznał jeden z moich rozmówców. Z miasta wyemigrowali nawet dziennikarze. Jeden z nich, pointując lokalne układy blokujące szanse rozwojowe, pisał o „uświęcaniu status-quo”. Lokalna publicystka, wychwalająca miejscową kulturę w lokalnej prasie, okazała się osobą tak sędziwą, że z racji wieku niezdolną do podróży do innych miast, o których kulturze po prostu nie miała pojęcia.

Ścieżki rowerowe? Mimo upływu trzech dekad starań różnych grup i ludzi, nic podobnego nie funkcjonuje, poza wyrwanymi z kontekstu, niepołączonymi ze sobą odcinkami na głównych ulicach. Niedawno pojawił się w mieście pierwszy kontrapas, umożliwiający legalną jazdę ulicą jednokierunkową rowerem pod prąd, ale po miesiącu czy dwóch znikł, zamalowano go.

Oto jedno z wielu miast gdzie „młodzi”, ci poniżej 40-tki, są trzymani pod niezwykłym butem przez lokalne władze. Pieniądze podatników idą na rozrywkę innych pokoleń. Lokalni didżeje zarabiają grając poza lokalnym rynkiem, współczesna kultura, lokalne kabarety, funkcjonują często „poza systemem”.

Miasto które ongiś słynęło ze sceny kabatetowej, dziś, jak dowiedzieć się można od lokalnych trup kabaretowych, występują one na miejscu, w rodzinnym mieście, rzadziej niż w innych miastach podobnej wielkości. Kabaretowe „koszary”, miejsca gdzie na testowej publice sprawdza się śmieszność skeczy, już od dawna odbywają się poza miastem. Miasto kreuje się w swoim PR na stlicę kultury kabaretowej, te zaś w występują np. w ruinach dawnej fabryki, w wydarzeniu będącym przeglądem lokalnej młodej sztuki, wydarzeniu tak podziemnym że nawet trudno o nim znaleźć informacje w lokalnych mediach. Młodzi lokalni twórcy zyskują sławę dopiero poza tym spowitym nieprzezwyciężalnymi układami miastem.

 

Kultura młodego pokolenia w większości wyjechała wraz z emigrantami w pierwszej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Lokalni artyści, jeśli wracają, to najwyżej na kilka miesięcy, gdy lokalne władze oferują im czasowe stypendium. Lokalni muzycy, raperzy, odnoszą skucesy w innych miastach, a o rodzinnym grodzie napomkną że lokalne władze uniemożliwiły im nawet nakręcenie teledysku.

Podczas lokalnej odmiany Dni Jagody dla miejscowych twórców młodego pokolenia tradycyjnie nie przewidziano gaż- zresztą wcześniej zawsze występowali za darmo. Gdy w pewnym momencie odwiedziłem młodą scenę, bawiło się 12 osób, w innej chwili- wokół sceny skakała jedynie dwójka okolicznych dzieci, kilka osób piło piwo w pobliskim ogródku. Jeszcze w innym momencie na owej imprezie nie było niemal nikogo. Inna sytuacja- wykonawca lokalny, wezwany nagle do zagrania na scenie owego Dnia Jagody, miał za złe że na jego evencie były jedynie 3 osoby, a samo wydarzenie nie było nijak zapowiedziane czy rozpromowane.

W lokalną politykę strach się zagłębiać- obserwacja jej z pozycji zwykłego mieszczanina już wystarczy by domyśleć się jej meritum. Powróciły czasy chodników wytyczanych jak za czasów komunizmu: miast sugerować się szlakami wydeptanymi przez ludzi, planiści wytyczają szlaki omijane przez idących najszybszą drogą ludzi. Takie rozwiązanie komunikacyjne zaserwowano na placu Korczakowców, na drodze którą ongiś chodziłem do szkoły. W dzieciństwie przechodziłem tamtędy przejściem dla pieszych, dziś ktoś przeniósł je w inne miejsce, a piesi w większości przechodzą nielegalnie.

 

Podobnych przykładów archaicznej polityki gospodarczej jest więcej. Głównymi biznesami na których zbudowano potęgę gospodarczą podobno 117-tysięcznego miasta są urząd miejski, szpital czy uniwersytet, dość zabawnie wybierający inwestycję w wielopiętrowe parkingi dla zmotoryzowanych studentów zaocznych zamiast inwestycji w podniesienie swojego poziomu nauczania. Budując drogę przez jeden z nielicznych miejskich parków władze rozcięły go, mimo innych możliwości technicznych. Okoliczne lasy, z  powstałym w średniowieczu lasem miejskim Oderwald na czele, spotkał smutny los wycinki wieku fragmentów najstarszego drzewostanu. Dziś te obszary są zapomniane, choć przez wieki były oazami wypoczynkowymi miasta.

 

Z perspektywy mieszczanina, ekologa czy z pozycji naukowych próbowałem zabiegać, przekonywać. Nie miało to żadnego skutku, nie mogłem nawet się przebić przez miejscowe media. W jednej z miejscowych gazet zarzucono mi „próby zdobycia władzy” i ogólne parcie na stołki, w innej- redaktor naczelny wyśmiał mnie w telefonie.

 

W kilku miastach czy regionach udało mi się przekonać władze do zmiany polityki, jednak w rodzinnym mieście nie. Być może tak przeszkadzały im polityczne wątki. Wydaje się że wygrała obawa, że ktoś kolejny mógłaby stanowić zagrożenie dla lokalnych polityków i ich biznesów.

 

Nieprzychylne podejście sprawiło że szybko wylądowałem w blogosferze razem z innymi osobnikami, podważającymi w ogóle sens istnienia miejscowego województwa czy jego lotniska, wciąż ostatniego państwowego lotniska regionalnego w kraju, którego wyniki finansowe i gospodarcze są podobnież najgorsze w kraju.

 

Winnych tego co się dzieje w takim mieście nie ma, brak poszkodowanych. Publiczność bowiem nie ma żadnych szans, ze względu na strukturę lokalnych mediów w Polsce, usłyszeć odmiennego głosu czy krytycznej opinii od takich osób. Taka jest polska rzeczywistość sektora mediów- żarty z wpadek miejscowych władz na lokalnych, nieznanych zwykłej publiczności blogach, propagowane przez portal Twitter- oto co pozostało młodym, niekiedy nieźle wykształconym, w Polsce II dekady XXI wieku.

To się nie zmieni bez demokratyzacji- czy to sfery mediów (np. przyznania wielu nowych koncesji na rozgłośnie czy telewizje regionalne), czy to zmiany finansowania kampanii politycznych do władz samorządowych, finansowo eliminujących kandydatów spoza list partii finansowanych z budżetu (mają one prawo do finansowania kampanii w wyborach smorządowych, co zwykle też robią).

 

Rzymianie dawali podbitym narodom i miastom ogromną dozę samorządności. Miasta polskie z perspektywy młodych pokoleń wydają się być ofiarą „spisku gerontów” przeciwko młodszym. Efektem jest migracja młodszych pokoleń do większych ośrodków, gdzie młodzi mają ofertę kulturalną etc. Zwykle jest to wygodne dla lokalnych władz, pozbywających się demograficznej konkurencji, ale tragiczne w skutkach dla miejscowych gospodarek. Władze swoja polityką gospodarczą mogą także celowo dążyć do pozbycia się różnych mniejszości.

 

Patrząc na lokalny światek kultury, możnaby pokusić się o porównanie sytuacji wojny miejscowych władz do walki z „Entarte Kunst” z okresu Trzeciej Rzeszy. W przygranicznym rejonie Polski, w co najmniej dwóch znanych mi miastach lokalne posągi straciły swoje przyrodzenia. Władze potrafią wydać walkę z plakatami na skrzynkach ulicznych, nie wiadomo czy aby nie dlatego że byk znajdujący się w owym czasie na porozklejanych na skrzynkach ogłoszeniowych miał namalowany także penis, zwykłych, biologicznych rozmiarów. Znane są miasta gdzie prowadzi się cenzurę plakatów rozlepianych w autobusach komunikacji miejskiej, i pod „obstrzałem” znajdują się nawet inne chrześcijańskie związki wyznaniowe (casus podaj Gdańska).

 

XXI wiek w Polsce lokalnej to raczej wiek migracji młodych. Ci, co pozostają, przypominają swoimi postawami sytuację opisaną w książkach Maxa Otte: oto w gospodarce byłego DDR-u część ludzi świadomie wycofywała się z wymiany gospodarczej w inne dziedziny życia. Młodzi ludzie nawijają, rysują, tańczą, tworzą, odnoszą sukcesy w sporcie ale nie robią biznesów poza szarą strefą, bo zyski z nich są zbyt niskie przy tak wysokich podatkach.

 

Trudno też  wykluczyć że w owej gospodarce nowego pokolenia nikt sobie nie życzy- prowadzenie biznesu w lokalnych warunkach było nader trudne. Rozmaite urzędy przysłały np. pisma pocztą tradycyjną, i nie chciały przysłać wersji cyfrowych słysząc że analogowych pism nie przyjmujemy, nikomu nie chce się ich już więcej skanować by móc je obrabiać. Części podatków nie można było nijak opłacić- w banku internetowym z którego korzystam, były setki formularzy do płacenia podatków, ale tego konkretnego akurat zabrakło (PIT 8 AR). Twórcy start-upów muszą w polskich warunkach być bardzo upartymi jednostkami.

Centralizacja przyczyną katastrofy gospodarczej?

Myślę że jest trochę przykre że ludzie którzy reprezentują różne środowiska naukowe mają tak znikomy wpływ na cokolwiek- nie stać nas na zabranie zdania po prostu. Nie mówię o pisaniu na blogu, ale np. o wydaniu recenzowanej pracy badawczej drążącej dany temat etc. Nie ma pieniędzy na niezależne instytucje, obawiam się.

„To nie ludzie, to system”- możnaby powiedzieć patrząc na bilans transformacji ustrojowej. Dzięki zmianom instytucjonalnym reformatorom udaje się podnosić dobrobyt społeczeństw, gospodarek. Zmieniane są organizacje i struktury rynków, struktury rządów, rządy się wycofują z różnych branż. Regionom i miastom daje się dużo więcej niezależności, po to by mogły konkurować między sobą, co okazuje się być skutecznym narzędziem antykorupcyjnym. Regiony „gdzie coś nie gra” szybko odstają od reszty.

Polski ustrój nie działa sprawnie. Gdyby szczegółowo przyjrzeć się jakiejśtam konkretnej polskiej branży, to okaże się że z wieloma tego typu reformami, które zrobiono np. w Czechach dekadę czy półtorej temu, w Polsce w ogóle nie wystartowano. Pracownicy państwowych jeszcze firm sami myślą o przejęciu, zajęciu majątku- sektor upada a od lat rządy nic nie reformują.

Nie wiadomo, dlaczego, przypuszczalnie nie istnieje mechanizm który po prostu pogania polityków do reform. W krajach takich jak Szwajcaria każda innowacja- np. zmiana systemu oświetlenia dróg- jest szybko kopiowana przez inne kantony- naśladowców. W Polsce te mechanizmy nie działają. Centralizacja powoduje brak konkurencji między regionami.

Taka cecha wymuszająca postęp, rozwój, jest immanentną  właściwością skutecznego systemu politycznego. W Polsce coś się zepsuło, nie udało, nie zostało wprowadzone, do tego stopnia że mieszkając w regionie przygranicznym można usłyszeć komentarze od przyjezdnych: „macie już jak w Rosji”. Gdy się wyjedzie z tych kilku polskich aglomeracji które są „po stronie rozwoju”, zobaczymy połacie gdzie czas się nie tyle zatrzymał, co wręcz cofa. Zaraz za granicą na Odrze jest region w którym część infrastruktury podupadła do poziomu gorszego niż miało to miejsce zaraz po II wojnie światowej.

Na wczorajszej konferencji oglądaliśmy zestawienia historycznych czasów przejazdu różnymi odcinkami infrastruktury kolejowej w moim regionie. Rzadko prowadzi się takie kwerendy historyczne, niemniej warto odnotować że np. z tym sektorem jest w moim regionie kraju gorzej niż w pierwszym roku po zniszczeniach II wojny światowej.

Ekonomista miast i regionów bada zamożność na podstawie analizy dawnych czasopism, przegląda przedwojenne książki telefoniczne, analizuje ofertę imprez kulturalnych, liczy liczbę sklepów, klubów, restauracji dawniej i dziś. Porównuje także mikroekonomicznie, liczbowo, przygraniczne gospodarki, sąsiadujące przez granicę podobne miasta.

Co można powiedzieć o strukturze instytucji po polskiej stronie? Jest drastycznie, drastycznie odmienna. Współczesna ekonomia to także takie paradygmaty structure-conduct- performance. Sprawność funkcjonowania, wyniki zależą od struktury. To dlatego systemy gospodarki nakazowo-rozdzielczej przegrały z innymi systemami. Polska transformacja ustrojowa stanęła gdzieś pomiędzy, nie widać nawet żadnych ośrodków proponujących reformy ustrojowe.

Dane spływające z systemu administracji rządowej dla ekonomisty są czytelnym efektem błędów systemu: zbytniej centralizacji, także centralizacji mediów, niespotykanej w tej skali na kontynencie. Gdzieś  spływa za dużo dokumentów, różne organy nie radzą sobie z nawałem dokumentów. Kolejne rządy kończą w niesławie. Dopiero rząd Tuska był pierwszym który przetrzymał pierwszą kadencję.

Ostatnio po swojej stronie sieci społecznościowych ujrzałem zaś ścianę potwornych i negatywnych wiadomości, dosłownie przybijających. Lektura sieci społecznościowych mnie przeraża- poza wydarzeniami kulturalnymi niemal wszystkie wiadomości są takie że nie chce się ich czytać. W nadziei ratunku gospodarki miasta z którego pochodzę stworzyłem tam gazetę, startując niczym normalny niezależny biznes, ale z miejsca lądując w okolicach internetowej prasy podziemnej. Wprowadziłem tytuł dla rynku kultury nawet nie wysokiej, ale tej średniej.

Lokalna sieć układów to coś co trudno ominąć, nawet jeśli chce się robić pismo bardziej kulturalne. W dzisiejszych czasach zwykła prasa w sieci może być dla wielu szokiem. Realia prasy codziennej na prowincji muszą chyba sprawiać niemożność pisania o korupcji, skoro wg badań medioznawców jedynie mała część jest finansowo niezależna…

Te wszystkie spostrzeżenia są przykre, można mieć wrażenie że wysiłki ekonomistów idą na marne, do tego stopnia że jakość życia urąga normom cywilizacyjnym w stopniu utrudniającym egzystencję. Nawet zwracanie uwagi na różnice jest dziś polityczne. Na rynku trudno przetrwać, skoro w nawet komercyjnych tytułach prasy codziennej przeważająca większość reklam pochodzi z organów administracji publicznej. Sektor państwowy przytłoczył media.

Jako ekonomista swoją pracę wykonuję z coraz mniejszą nadzieją, i zapewne zaniecham wysiłków przy dotychczasowych tendencjach. Grzebiąc w archiwum, odnajduję prace o polityce gospodarczej sprzed dekady i okazuje się że reformy różnych branż nie tylko się nie posunęły, ale też część z nich odkręcono. Szkoda trudu i lat życia na dogrzebywanie się o co tu chodzi, lepiej machnąć ręką niczym Amerykanie, dośc często budujący nowe miast naprawiać stare, niesprawne.

W Polsce brakuje ustrojowych mechanizmów naprawczych. Konstytucję zatwierdza zgromadzenie narodowe, które może nie chcieć ograniczyć swych prerogatyw np. na rzecz władz regionalnych. Gdy ongiś zaproszono mnie na spotkanie do Rzecznika Praw Obywatelskich, jeden z postulatów zmian ustrojowych wylądował na liście tematów tabu, nie zostało oficjalnie spisane. Chodziło o pogłębienie niezależności regionów. A ekonomista miast i regionów może wiele na ten temat powiedzieć.

Polski ustrój, w porównaniu z ustrojem niemieckim, bardzo złożonym, mającym wiele mechanizmów przeciwwag władzy, jest po prostu systemem niesprawnym, mniej od tamtego efektywnym. W rozwiązaniu niemieckim do kompetencji lokalnych samorządów należą do wiele znaczniejsze połacie dziedzin gospodarczych, choćby szkolnictwo włącznie z układaniem programów nauczania, podległe mu są lokalne uniwersytety etc.

Można mieć dość opisywania głębokości różnic, tym można sobie tylko narobić wrogów, nawet jeśli jest się blisko granicy, gdzie te różnice widać tym bardziej. „Polscy politycy mają wielki honor, ambicję, i nie lubią gdy im się zwraca uwagę”- zdradzają tajniki specyficznego lokalnego typu dyplomacji zapoznani ważni cudzoziemcy. Niestety, to jest wiedza dla mnie nowa, pochodzę chyba z innych środowisk, na międzynarodowych bankietach zwykle nie bywam. Także w innych kulturach ludzie są bardziej wobec siebie bezpośredni, chowają swój honor, i to dopiero od nich można się dowiedzieć jak jest naprawdę.

Dziwne jak poprawnie ma działać system polityczny, od którego zależy jakość gospodarki, skoro decyzje są zbyt scentralizowane, a organy centralne zbyt zapchane procesem decyzyjnym by móc sprawnie reagować. Nawet Czesi wydają się mieć dużo dalej posuniętą decentralizację, z dużym udziałem partii regionalnych i lokalnych w regionalnych parlamentach. W Polsce zachowały się budynki dwóch dawnych parlamentów regionalnych. Obecne sejmiki mają mocno okrojone kompetencje i znikome dochody w porównaniu z np. Rep. Federalną Niemiec.

Już nawet Rzymianie dawali podbitym narodom i społecznościom więcej swobody niż polski system polityczny. System finansowania kampanii do samorządów lokalnych, pozwalający partiom centralnym finansować kampanie swoich kandydatów do wyborów lokalnych, upartyjnił te szczeble administracji, odcinając wpływ lokalnych gremiów.

Skutkuje to sytuacjami kuriozalnymi. Prowadząc także dział historyczny, i z przerażeniem konstatuję że opinie historyków, dotyczące poprawnych naukowo i historycznie nazw ziem, lądują gdzieś w blogosferze. Zaś lokalna władza z pomocą nawet pracowników samorządowych instytucji szyje nową historię pod zmienioną nazwę województwa- świetny nabój dla śmiertelnie śmiesznych kpin bloggerów. Taka władza regionalna traci powagę w zetknięciu z wikipedią choćby. Historia regionu miesza się z szytą grubymi nićmi polityką historyczną mającą może usprawiedliwić czyjś pobieżny, podbudowany patriotycznymi pobudkami pomysł. Bałagan panuje nawet w nazewnictwie prowincji, a muzea lądują dziesiątki kilometrów od ziem których nazwy noszą.

Krainy w Polsce to Wielkopolska (łac. Polonia Maior), Małopolska (łac. Polonia Minor), Mazowsze (łac. Mazovia), Kujawy (łac. Cuiavia), Śląsk (łac. Silesia), Pomorze (łac. Pomerania), wyróżniamy Pomorze Zachodnie (Cispomerania) i Gdańskie  (Pomerelia), Prusy (łac. Prussia), Polesie (łac. Polesia), Ruś Czerwona (łac. Ruthenia Rubra), Podlasie (łac. Podlachia), Łużyce (łac. Lusatia, są to tereny wokół  miast Żary, Lubań, Gubin i Zgorzelec), Suwalszczyzna (łac. Sudovia). Oddzielne regiony stanowią Orawa (Oravia), Hrabstwo kłodzkie (terra Glacensis), autonomią władze nazistowskie kusiły mieszkańców Podhala.

Jest przykre, że ze strony polskich władz nie można liczyć choć na poprawne historycznie nazwy regionów, choćby i dwuczłonowe, jak w Niemczech- w przypadku aż 6 z landów. W moim regionie wciąż dominuje w oficjalnych urzędach nazwa która w żaden sposób nie jest historycznie powiązana na przykład z jego oboma stolicami. Gorzów Wielkopolski leży na terenie historycznej kasztelani santockiej, która należała do Wielkopolski przechodząc we władanie brandenburskie w XIII wieku. Zielona Góra od początku swojego istnienia wchodziła w skład Dolnego Śląska. W przeglądzie literatury publikuje się historie tego regionu pod nazwą Nowa Marchia. Inne jej odmiany to marchia nova, terra transoderana, Marchia Zaodrzańska. Tymczasem termin Ziemia Lubuska odnosił się do obszaru mniejszego, samemu będącego częścią Nowej Marchii, i był on tworem pospiesznej polityki nazewniczej tworzonej naprędce zaraz po II wojnie światowej.

„Do powszechnego obiegu w Polsce powojennej termin Ziemia Lubuska wprowadziła w 1945 r. Maria Kiełczewska-Zaleska z Instytutu Zachodniego podając opis historycznej ziemi lubuskiej jako małej krainy nad Odrą, która odgrywa rolę łącznika Pomorza ze Śląskiem. Wg jej definicji kraina miała ciągnąć się po obu brzegach Odry, od ujścia Nysy Łużyckiej po ujście Warty[22][23].

Rok później (1946 r.) publikacja B.Krygowskiego i S.Zajchowskiej rozciągnęła nazwę Ziemi Lubuskiej daleko poza właściwą ziemię lubuską włączając część Wielkopolski, Pomorza i na południe od Odry – część Śląska. Jednocześnie określono, że Ziemia Lubuska jest „zachodnią cząstką Wielkopolski” co wynika z warunków naturalnych charakterystycznych dla całości[6].” (za: wikipedia)

 

 

Herby krain tworzących woj. lubuskie

Herb poprawny historycznie

 

Obowiązujący herb woj. lubuskiego

Herb w użyciu lokalnych władz

W powyższy sposób możnaby na nowo pisać historię wszystkich ziem, narysować od nowa ich godła, historykom jednak chodzi o nazewnictwo i symbole poprawne historycznie. Rząd w Warszawie winien się zająć raczej zbieraniem podatków od kontrolowanych regionów, a kształty i granice winny odzwierciedlać uwarunkowania historyczne, mieć także swoje uzasadnienie historyczne, zamiast być dla lokalnych społeczności głównym tematem obśmiewczego portalu (jak blog „Zlikwidujmy Lubuskie” redagowany bodaj przez mieszkańca Łużyc, dziś administracyjnie nazwanych „Lubuskim”).

Nie zawsze kryterium ludnościowe przeważa nad funkcjonalnością, mogącą stanowić przyczynę gospodarczych sukcesów tych wolnych miast-krajów związkowych. W Niemczech miastami wydzielonymi są także dwa największe porty: 600-tysięczna Brema, rządzona przez Mieszczaństwo (Bürgerschaft- odpowiednik lokalnego parlamentu), w Hamburgu rządy sprawuje Mieszczaństwo Hamburskie,  są mechanizmy referendów miejskich i deputacji. Są to mechanizmy nieznane w strukturze instytucjonalnej Polski. Być  może to hamuje rozwój polskich miast portowych, muszących dokonywać wielkich inwestycji, które w polskich realiach przechodzą przez Warszawę i tamtejszy parlament centralny, zresztą rzadko obradujący. Powoduje to niemoc decyzyjną.

W Europie z 4 krajów składa się Zjednoczone Królestwo, federacjami są Argentyna, Australia, Austria, Belgia, Bośnia i Hercegowina, Brazylia, Kanada, Komory, Etiopia, Niemcy, Indie, Irak, Malezja, Meksyk, Mikronezja, Nepal, Nigeria, Pakistan, Fed. Rosyjska, Somalia, Sudan, Szwajcaria, Zjedn. Emiraty Arabskie, USA, Wenezuela.

W Europie regiony autonomiczne ma Azerbejdżan, Francja, Gruzja, Grecja, Mołdawia, Włochy, Portugalia, Rosja, Serbia, Ukraina, Wielka Brytania. W Hiszpanii są 2 autonomiczne miasta i 17 wspólnot autonomicznych. Wyspy Wielkiej Brytanii są autonomicznymi terytoriami zależnymi. Może taki status obudziłby podupadłe gospodarczo Świnoujście na wyspach Uznam i Wolin? W Chorwacji,  Bułgarii, Rep. Czeskiej i Rumunii stolica ma specjalny wydzielony status, tak jak w RFN, Wlk. Brytanii czy Belgii.

Włochy mają 7 regionów z autonomią, Austria ma 9 krajów związkowych, Wiedeń jest wyjątkiem. Funkcjonuje tam dodatkowo 15 miast mających własne statuty, o które moga się ubiegać ich władze. Belgia to miszmasz: dzieli się na trzy wspólnoty, trzy regiony, 10 prowincji. Wspólnota niemieckojęzyczna Belgii jest kierowana przez ministra-prezydenta, obejmuje teren liczący 75 tys. mieszkańców.

Czechy dzielą się na 13 krajów samorządowych oraz wydzielone miasto Praga. Parlamenty krajowe (zastupitelstvo kraje) liczą pomiędzy 45 a 55 przedstawicieli. Dziasła Rada Kraju (rada kraje), Urząd Kraju (krajský úřad), urząd Hetmana. Kraje z kolei dzielą się na okresy, odpowiadające polskim powiatom.

Dodatkowo: 24 czeskie miasta: Brno, Cieplice, Chomutov, Frydek-Mistek, Czeskie Budziejowice, Děčín, Hawierzów, Hradec Králové, Igława, Karlowe Wary, Karwina, Kladno, Liberec, Mladá Boleslav, Most, Ołomuniec, Opawa, Ostrawa, Pardubice, Pilzno, Praga (de facto), Przerów, Uście nad Łabą i Zlín to miasta statutarne, których administracja zorganizowana jest według lokalnego prawa zawartego w statucie miejskim.

W Polsce panują rozmaite fobie, tymczasem Kaszuby nie są nawet oddzielną krainą, np. w encyklopedii Wikipedia definiowane są jako region kulturowy zamieszkiwany przez autochtonicznych Pomorzan posługujących się etnolektem. Etnolektem jest zespół gwar śląskich, stanowiących zapożyczenia z okolicznych języków z przewagą źródłosłowu słowiańskiego.

Polska przynajmniej mogłaby, w planie minimum, powołać coś na rodzaj wspólnot dla mniejszości językowych, inaczej one wyginą. W spisie z 2011 509 osób deklaruje używanie śląskiego w domach. W Polsce śląski nie ma nawet statusu języka regionalnego, choć wniosek podpisało kilkanaście procent posłów. Język regionalny możnaby wówczas użyć w gminie.

Polska musi dokonać decentralizacji, oprócz wielu innych reform ustrojowych. Rozmaite mniejszości mogłyby mieć swoją autonomię- może „Republika Autonomiczna” czy podobny pomysł mógły wykreować lokalne produkty turystyczne? Jak na razie, wbrew różnym podsycanym obawom, lokalne języki są w Europie na wymarciu. Polska, nie dbając o lokalne odrębności, może je zniszczyć tak samo jak dosłownie zdziesiątkowanych dziś Łemków.

 

Appendix:

Analiza przypadku szczególnego:

Efektem polskiego centralizmu jest postępujący zanik rozmaitych mniejszości, mogących mieć duże znaczenie dla rozwoju gospodarczego poprzez wzrost atrakcyjności turystyczno-kulturowej. Oto niemal zanikł dziwny naród zaliczany do Karpatorusinów: Łemkowie. Naród, podczas polskich walk o niepodległość sam także ogłosił swoją. „Łemkiwśka Repubłyka” (Лемківська Република) istniała od 5 listopada 1918 do 27 stycznia 1919 z siedzibą w Komańczy; na czele republiki stanął jako prezydent Andrij Kyr. W ramach akcji bardziej policyjno- represyjnej niż wojskowej republikę zamknięto. Ludność rusińską i łemkowską podejrzewano o sprzyjanie rebelii wywołanej przez UPA w 1947 roku. Spowodowało to akcję wysiedlenia 40 % tej mniejszości.

Wg Narodowego Spisu Powszechnego w 2011 r. narodowość łemkowską zadeklarowało 10 000 osób, w tym 5 tys. osób zadeklarowało ją jako jedyną narodowość, 2 tys. jako pierwszą przy zadeklarowaniu również drugiej narodowości, 3 tys. jako drugą narodowość. Łemkowszczyzna nie jest nawet atrakcją turystyczną, lokalna odrębność, mogąca przyciągnąć turystów do zubożałego regionu, wręcz zanikła.

Dziś lokalne tradycje czy „separatyzmy” przeliczają się na dochody z turystyki, zainteresowanej np. historią miejscowej republiki i egzotycznymi innościami. O krainie Łemków słuch w Polsce niemal zaginął, gdzie indziej przypuszczalnie podobna mniejszość ocaliłaby swoją odrębność jako obszar autonomiczny. W polskich warunkach 90 % Łemków żyje poza Łemkowszczyzną (dane ze spisu powszechnego z 2002 r.). Stracono szansę na rodzaj atrakcji, mogącej ożywić pomijane turystycznie, niedoinwestowane regiony.  W typowym kraju zachodnioeuropejskim lokalna autonomia takiego obszaru byłaby prawdopodobnie możliwa.

Rys. Ulokowanie Łemkowszczyzny na mapie Polski, za: Wikipedia

Upaństwowiona kolej LHS leży odłogiem, nie wozi pasażerów

Ekonomista czuje się jak historyk już coraz bardziej beznadziejnie oglądając zamierzchłe, niedokończone inwestycje przeszłości. Inwestycje upaństwowione, nigdy nie wykorzystane, zastygłe w broniących się efektywnie przed zmianami nieefektywnych formach gospodarczych, reformowanych zdalnie aż z Brukseli, jak gdyby w Polsce brakowało jakichkolwiek mocy reformatorskich, by zakończyć organizacyjne relikty dawnego ustroju. Oto nagle trudnym okazało się oddzielenie torów od działalności przewozowej na ostatnie w całości państwowej tak dużej linii.

Tak trochę jest z Linią LHS, Linią Hutniczą Szerokotorową znaną również pod nazwą: Linia Hutniczo-Siarkowa (LHS). Jest to niezelektryfikowana, jednotorowa linia kolejowa przebiegająca od kolejowego przejścia granicznego w Hrubieszowie do stacji kolejowej Sławków LHS. Posiada prędkość techniczną umożliwiającą autobusom szynowym skomunikowanie tego regionu Polski z jego największym skupiskim ludności- konurbacją górnośląską oraz obszarem urbanizacji wokół Krakowa- w relatywnie bardzo konkurencyjnym czasie. Tymczasem przystanki zarosły trawą, autobus szynowy SPA-66 służy tylko celom technicznym. Czemu? Tak się przyzwyczailiśmy do niewydolności formy państwowej, że już nie jesteśmy w stanie uwierzyć, że może być inaczej? Takie podejście dominuje w wielu sektorach polskiej, wciąż mocno upaństwowionej, etatystycznej gospodarki.

 Rys. Przebieg najszybszej z magistrali kolejowych przebiegających przez Zamość

Fot. Stacja Zamośc Północny, z portalu kolej.one.pl

Szansę daje decyzja Komisji Europejskiej nakazująca spółce PKP LHS podział, monopol ma zostać rozbity na część infrastrukturalną i część prowadzącą działalność przewozową. Spółka PKP LHS od dawna nie była zainteresowana przewozami pasażerskimi, zajęła się w całości rynkiem przewozów towarowych, z dość dobrym skutkiem. Infrastruktura kolei LHS pozwala na podróż ze średnią prędkością 80 km/h, co czyni ją najszybszą linią kolejową regionu.

Reforma LHS powinna polegać na oddzieleniu infrastruktury od wykonywania działalności przewozowej. Wówczas możliwe będzie wprowadzenie szybkich połączeń kolei pasażerskiej linią LHS do Zamościa. Wydatnie skróciłby się czas przejazdu do Krakowa czy Katowic, poprawiłaby się dostępność południowej części woj. świętokrzyskiego czy północnej części woj. podkarpackiego.

Jako ekonomista transportu proponuję wprowadzenie oferty połączeń do stacji Zamość Północny, opartej o cykl dwugodzinny. Kursowałyby dostosowane do innego prześwitu toru szybkie, dalekobieżne autobusy szynowe, nie potrzebujące tak wielkiego natężenia potoków pasażerskich by osiągnąć rentowność. Zatrzymywałyby się, opuszczając Zamość Północny, w Biłgoraju (nowy przystanek, jeśli brak), Woli Baranowskiej i Sędziszowie Północnym. Bieg mogłyby kończyć na stacji w Olkuszu, gdzie następowałaby przesiadka na pociągi do Katowic i miast Polski zachodniej i południowej. Państwowy przewoźnik PKP LHS sp. z o.o. dysponuje nawet autobusem szynowym SPA 66, z którego nie korzysta, poza przewozami technicznymi.

Czy można zaapelować o wydzielenie ze spółki PKP LHS sp z o.o. składników majątku służących przewozom pasażerskim, np. autobusu szynowego SPA-66 wykorzystywanego jako drezyna techniczna (sfotografowanego tu:http://www.polskakolej.info/details.php?image_id=7566&sessionid=b62fa1e11b9912cfefb00e4bdd38c607), oraz obiektów mogących służyć jako zaplecze techniczne, oraz wyposażenia spółki w stosowne zaplecze i zasoby ludzkie? Spółka ta następnie ubiegałaby się o dofinansowanie do przewozów jak i inwestycji w ten typ działalności.

 

Rozmiar zdjęcia docelowego: 89.4 kB Fot. Szynobus SPA-66 należący do PKP-LHS.

Zamość Bortatycze, 19. maja 2005 r., g. 12:16
fot. Tomasz Ciemnoczułowski, LHS.pl

W mojej opinii wprowadzenie ruchu regionalnego na LHS jest bardzo sensowne. Na początek proponuję zacząć od ruchu regionalnego Staszów- Olkusz. LHS przebiega w kierunku Wschód- Zachód, i jest to jedyna linia kolejowa z takim przebiegiem. Dlatego należy to wykorzystać w komunikacji regionalnej. Problemem jest przesiadka na kierunek Kraków. Jeśli nie w Kozłowie, to może w innym miejscu przejście z jednej linii na drugą jest w miarę łatwe?

Wg komentarzy jakie zebrałem od specjalistów, redaktorów pism branżowych, rację bytu miałoby (chyba) jedynie połączenie dalekobieżne Olkusz-Kozłów-Sędziszów-Staszów-Biłgoraj-Zamość będące alternatywą dla połączeń liniami zarządzanymi z coraz gorszym skutkiem przez PKP Polskie Linie Kolejowe S.A. Dobrą alternatywą byłoby też połączenie regionalne Zamość-Hrubieszów, a w sezonie nawet Zawada-Biłgoraj (Roztocze), a nawet połączenie graniczne Hrubieszów-Uściług-Włodzimierz Wołyński.

Informowano mnie też iż rozbudowa terminalu w Sławkowie i wykorzystanie LHS jako koncówki magistrali transsyberyjskiej stwarza potencjalne miejsce pracy dla ludności z miejscowości takich jak Sławków, Olkusz, Bukowno, itd. gdzie już obecnie wysoki jest wskaźnik bezrobocia. Miejsce pracy wymaga tez dojazdu – stacja normalnotorowa w Sławkowie oddalona jest o ok. 2-3 km w linii prostej od Sławkowa Pld., a dojazd drogowy to co najmniej 2 kilometry dalej. Racjonalne wydaje się uruchomienie pociągu dowożącego pracowników, mogącego być połączeniem ogólnodostępnym (np. do Bukowna). Szynobus taki mógłby kursować od Zarzecza, czy nawet od Sędziszowa.

Nie wiem, dlaczego ktoś wątpi w powodzenie rynkowe odcinka Sędziszów- Staszów. Przecież to główna zaleta przebiegu LHS- skomunikowanie południowej części woj. świętokrzyskiego z Krakowem i Katowicami- największymi ośrodkami. Nawet można myśleć o wprowadzeniu w pierwszej kolejności wahadła Sędziszów- Staszów, kursującego np. co 2 godziny. Kwestia częstotliwości na całej części trasy: Zamość- Olkusz co najmniej 4-5 razy dziennie- co spowoduje zepchnięcie co najmniej części przewozów towarowych na sieci LHS na godziny nocne.

Wymagania dotyczące przystanków

Kolej regionalna potrzebuje większej liczby przystanków. LHS oferuje jedynie gotowe perony w Zamościu Pln, Woli Baranowskiej, Sędziszowie, i Olkuszu. W innych miejscach przystanki musiałyby powstać. Zarządca infrastruktury zapewne stwierdzi że istniejące perony wymagają remontu, a w wielu miejscach trzebaby wybudować nowe przystanki od podstaw wraz z dojściami, itd. Przy wprowadzeniu połączenia dalekobieżnego, sukcesem mógłby stać się punkt przesiadkowy w Nisku Podwolinie, gdzie na linii normalnotorowej planowane jest wprowadzenie szynobusów kursujących z Rudnika na Stalową Wolę.

Centrum przesiadkowe na linię Kraków- Warszawa
Pomysł z punktem przesiadkowym na ociągi dalekobieżne Kraków- Warszawa w Kozłowie jest jak najbardziej na miejscu, ale… : Po pierwsze – linia LHS jest oddalona od stacji w Kozłowie (obiega ją łukiem), peron LHS musiałby być gdzies w rejonie przejazdu drogowego (jakieś 1000 m do peronu na linii Kraków – Warszawa). Po drugie, PKP-IC musiałoby wprowadzić połączenia z zatrzymaniem w Kozłowie. Możliwa i pożądana jest przebudowa węzła już po uruchomieniu ruchu na LHS i określeniu potencjału.

Opracował A. Fularz, wiele uwag technicznych, infrastrukturalnych pochodzi z korespondencji z redakcją portalu LHS.pl

Kryzys? A jeśli on już trwa w Polsce od dekad?

Ostatnio z dość bezpiecznej odległości podglądam polski system. „To nie ludzie, to system”- zakrzyczał onegdaj jeden z polskich klasyków. Ekonomista w coraz bardziej surrealnej rzeczywistości gospodarczej wydaje się być kwiatkiem do kożucha. Rozmaite inwestycje są realizowane bez względu na koszty. Rozmaite rynki od lat są zmonopolizowane, a ostatnie kilka lat były okresami dalszego spadku jakości ich usług czy wzrostu cen.

Mało kto sobie zdaje z rzeczywistego poziomu cen w Polsce. Lubię podawać przykład napojów typu softdrink ze średniej półki. Markowe napoje typu Cola czy lemoniada są w Polsce 2-3 krotnie droższe niż te same napoje w Niemczech, ba, uchodzą za luksusowy rarytas. Za lemoniadę „Wostok” ostatnio zapłaciłem w barze 11 złotych. Osoby które żywią się na mieście narzekają że wyżywienie samych siebie pochłania im miesięcznie 3 tys. PLN.

Na rynkach są zatory płatnicze, w niektórych sektorach tak potężne że wszelkie wykazywane w bilansach dane są czysto wirtualne, spływ gotówki bowiem tworzy niebywale makabryczny obraz. W przypadku dalszych zatorów system może się nawet rozpaść, bo działa już w wielu sektorach rynku tylko dlatego, iż większość transakcji jest objęta umowami ubezpieczeniowymi na wypadek niewypłacalności. Nie wiadomo mi jednakże jak wielkie muszą być zatory na rynku, by w tarapaty wpadli także ubezpieczyciele.

Politycy i media operują pochodnymi, by zmylić nieco widzom obraz sytuacji. „Kryzys już tu trwa od dawna”- chciałoby się rzec zaglądając w rządowe dane. Polska wg rządowych danych posiada PKB na mieszkańca na poziomie 20334 USD rocznie wg PPP, Czechy to PKB na mieszkańca 27 tysięcy, Grecja- 26,3 tys. USD rocznie, wg PPP. Wg tych danych, Polsce gospodarczo jest bliżej do Rosji (Roczne PKB na mieszkańca wg PPP na poziomie 16,7 tys. USD). Wszystkie dane za Międzynar. Funduszem Walutowym 2001 r.

Te różnice nie tyle utrzymują się, co pogłębiają. Polska gospodarka generalnie dobrze odbiła zaraz po okresie przemian ustrojowych, ale potem tempo zmian reformatorskich ustało. Sytuacja może być dużo bardziej alarmistyczna. Jako ekonomista próbowałem bezowocnie walczyć o zachowanie od demontażu rozmaitej infrastruktury technicznej wykorzystywanej w czasach prosperity gospodarczej. Brano mnie albo za szaleńca, albo za jakiegoś milośnika zabytków w płaszczyku naukowca. Jedyne co można zrobić to wysłać mail z prośbą o zachowanie od demontażu np. międzynarodowego portu lotniczego pod Jelenią Górą, albo skonstatować jadąc samochodem, że oto pod Lubskiem do końca rozebrano dawną szybką kolej z Wrocławia do Berlina, którą pociągi mknęły  160 km/h, łącząc oba miasta w 2 godziny 39 minut, kilkakrotnie szybciej niż obecnie.

Wizytując wybrzeże morza ekonomista naliczy dwa nieczynne lotnicze porty pasażerskie, ongiś całkiem oblegane. Jeszcze przed II wojną światową rozwinęła się tutaj sieć lotniczych połączeń krajowych. Ktoś mu wskaże dawny terminal pasażerskich promów po Bałtyku, dziś zamieniony w galerię sztuki. Opowie fascynujące historie o planach zamiany Ustki w kolejny wielki port morski, które przerwał wybuch II wojny światowej.

Odwiedzając zachodnie rubieże natknie się na zadziwiający świat rzeczy które były i właśnie się walą. Polska Dolina Loary, prywatna inicjatywa trójki wrocławian, mających na celu uratowanie niszczejących zamków i pałaców na Dolnym Śląsku- to przykład kampanii w czasach kryzysu. Są całe regiony Dolnego Śląska, Łużyc, Nowej Marchii, Pomorza, dawnych Prus gdzie niezwykłe dziedzictwo przeszłości rozpada się. W wielu okolicach nie znalazł się często choć jeden inwestor, któryby podjął się próby odbudowy porzuconych od wojny gmachów. Ich kres często następuje dopiero teraz, blisko 7 dekad po wojnie.

Nadal straszą ruiny nieodbudowanych od wojny miast. Do połowy odbudowano śródmieście Głogowa, choć w rynku nadal straszą ruiny teatru i opery. W ruinach leży śródmieście Kostrzyna nad Odrą, historycznej stolicy regionu Nowej Marchii. Życie gospodarcze przeniosło się na zestwiony ze szczęk pobliski bazar. Komunikacja miejska kursująca przed II wojną co 10 minut, dziś kursuje wg rozkładu ok. 3 razy dziennie. Wg krytyków- zdarza się jej nie kursować w ogóle, a pobierający od miasta dotacje przewoźnik miał tłumaczyć się brakiem pasażerów.

Centra miast podupadają gospodarczo, rozwój motoryzacji uczynił je gospodarczo zbytecznymi, niczym w USA. W Zielonej Górze na rynku od 2-3 lat stoi niewykorzystane, nowe centrum handlowe. Klienci nie mieliby się jak do niego dostać- brak tu miejsc parkingowych. Z komunikacji miejskiej korzysta już niewielka część podróżnych, zresztą komunikacja publiczna omija historyczne centrum o jakieś półtora kilometra.

Tutaj i tak jest względnie porządnie w porównaniu z Wałbrzychem. Próbując porównać nadgraniczne gospodarki Liberca i Wałbrzycha trafiamy na niewytłumaczalne statystycznie różnice. W Wałbrzychu na ulicach brakuje całych kohort demograficznych. Gdy zapytałem koło zdemontowanego dworca PKS, co ktoś zrobił z tym obiektem, siedzący tam męższyzna odpowiedział mi „Pan lepiej zapyta co zrobiono z tym miastem”. Już same różnice estetyczne są piorunujące. Gospodarka miejscowa, mimo porównywalnej liczby ludności, wydaje się być ułamkiem oferty handlowej i gospodarczej sąsiedniego czeskiego, statystycznie mniejszego miasta Liberec

Centralizacja mediów i przez to wielu sektorów gospodarki jest już tak znaczna, że jak to określił krytyk:

W Polsce nawet aktor cz inny szansonista najczęściej musi się przenosić do Stolicy, aby osiągnąć sukces. Coś się zmieni – nie przypuszczam… Myślenie kategoriami warszawskiej ploty, stołecznego magla, powoduje, że i tak niedouczeni publicyści nie potrafią zrozumieć ani tempa przemian na tzw. „prownicji”, ani zasad rozwoju gospodarczego w innych aglomeracjach lub konurbacjach miejskich, ani regionalnych i lokalnych problemów…(autor: internauta Zygfryd)

Jest to wynikiem niczego innego jak centralizacji mediów na skalę niespotykaną poza Węgrami na kontynencie europejskim.

Wiele sektorów infrastruktury to całe dekady zapaści. Ich reformy rynkowe się nie powiodły. Rynki pozostały zamknięte dla konkurencji, a rządy, mimo unijnego prawa nakazującego ich otwarcie np. dla międzynarodowej konkurencji, jeszcze przykręciły śrubę. Wprowadzono po prostu dalsze wymogi urzędowych zgód (np. wymóg zgody ministra spraw zagranicznych na pociągi pasażerskie przekraczające granicę, co uniemożliwiło otwarcie tego rynku).

Ekonomiści badają także ekonomikę instytucji. Jest to nauka dość nowa. Badamy, czy istniejące otoczenie rynku politycznego- think-tanki, instytuty, są wystarczająco silne aby móc sprawować funkcje kontrolne. W Polsce niemal nie ma całych sektorów podobnych instytucji. Sektor nauki jest finansowany z rządu, więc naukowcom trudno wyrażać niezależne opinie. Krytyczni ekonomiści mogą np. prowadzić własne biznesy edukacyjne, własne uczelnie, dopiero wtedy mając finansową bazę wypowiadania niezależnych osądów.

Czym grozi „upaństwowienie” nauki? Choćby tym że ta zostanie upolityczniona, a, niczym za reżimu sanacyjnego, nieprzychylni albo nie zrobią kariery, albo nawet nie zawitają w progi wielu instytucji. Rząd może dyktować i nauczać własnych definicji np. długu publicznego, co zdaje się zresztą odbywa, na przekór takim naukom jak rachunkowość. Historia wszak uczy że politycy mogą ogłosić wiele bzdur jako obowiązujące prawa. W Polswce dekretami ustala się szczegóły programów nauczania na kierunkach uniwersyteckich, ustala się rozporządzeniami źródła danych do sporządzania rządowych statystyk. Polska wciąż nie dorobiła się niezależnej instytucji statystycznej.

Podobnych zaszłości można mnożyć, opóźnienia w dziedzinie reform instytucji w wielu sektorach gospodarki sięgają już dwóch dekad. Kryzys jest nie tyle jakimś nieprzewidzianym wypadkiem, co konsekwencją lat zaniedbań. Wydaje się że nie ma środków, poza pieniędzmi politycznymi, na niezależne instytucje. Ja osobiście głowię się jak pozyskać środki dla instytutu na kampanie informacyjne dla władz regionalnych, mogące powstrzymać lokalne samorządy od demontażu rozmaitych elementów infrastruktury, co czego coraz częściej dochodzi.

Są to coraz bardziej kosztowne kampanie, a listy email nie wystarczają. W planach mam kampanię na rzecz ocalenia dawnego międzynarodowego portu lotniczego w Krzywej koło Jeleniej Góry. Sądzę że w warunkach gospodarczych Czech czy RFN funkcjonowałby. Nie wspominając o tysiącach km linii kolejowych, które w tamtych krajach nadal znajdują klientów i tworzą miejsca pracy- tutaj próbowałem się upominać jedynie o gospodarczo najcenniejsze fragmenty sieci, niestety- w wielu miastach nawet nie trafiłem do prasy. Być może myślenie w kategoriach „tamtych” systemów gospodarczych tym w Polsce skutkuje?

Powracając do tematu przyczyn tego stanu rzeczy: Polska ma po prostu odmienny ustrój, skutkujący takim a nie innym efektem, wynikiem. Niereformowany ustrój polityczny spowodował taki a nie inny efekt gospodarczy- takie jest moje zdanie. Znam nieco polskie realia i różne środowiska, mam wrażenie że nawet samo wykonanie jakiejś akcji na rzecz określenia zmian w ustroju kraju jest logistycznie niemal niewykonalne. Kiedyś podobne spotkanie zorganizował już nieżyjący rzecznik praw obywatelskich, ale pewne postulaty, takie jak np. przekształcenie kraju w system federalny, bardziej w kierunku modelu nieco czeskiego, a bardziej austriackiego, szwajcarskiego czy niemieckiego, traktowano jak tematy taboo. Z owych propozycji nic zresztą nie wynikło. Ciekawe co musi się wydarzyć, by ktoś na poważnie podszedł do kwestii reformy ustroju kraju?