Gazeta Poselska

Poselska.pl

Centralizacja przyczyną katastrofy gospodarczej?

Myślę że jest trochę przykre że ludzie którzy reprezentują różne środowiska naukowe mają tak znikomy wpływ na cokolwiek- nie stać nas na zabranie zdania po prostu. Nie mówię o pisaniu na blogu, ale np. o wydaniu recenzowanej pracy badawczej drążącej dany temat etc. Nie ma pieniędzy na niezależne instytucje, obawiam się.

„To nie ludzie, to system”- możnaby powiedzieć patrząc na bilans transformacji ustrojowej. Dzięki zmianom instytucjonalnym reformatorom udaje się podnosić dobrobyt społeczeństw, gospodarek. Zmieniane są organizacje i struktury rynków, struktury rządów, rządy się wycofują z różnych branż. Regionom i miastom daje się dużo więcej niezależności, po to by mogły konkurować między sobą, co okazuje się być skutecznym narzędziem antykorupcyjnym. Regiony „gdzie coś nie gra” szybko odstają od reszty.

Polski ustrój nie działa sprawnie. Gdyby szczegółowo przyjrzeć się jakiejśtam konkretnej polskiej branży, to okaże się że z wieloma tego typu reformami, które zrobiono np. w Czechach dekadę czy półtorej temu, w Polsce w ogóle nie wystartowano. Pracownicy państwowych jeszcze firm sami myślą o przejęciu, zajęciu majątku- sektor upada a od lat rządy nic nie reformują.

Nie wiadomo, dlaczego, przypuszczalnie nie istnieje mechanizm który po prostu pogania polityków do reform. W krajach takich jak Szwajcaria każda innowacja- np. zmiana systemu oświetlenia dróg- jest szybko kopiowana przez inne kantony- naśladowców. W Polsce te mechanizmy nie działają. Centralizacja powoduje brak konkurencji między regionami.

Taka cecha wymuszająca postęp, rozwój, jest immanentną  właściwością skutecznego systemu politycznego. W Polsce coś się zepsuło, nie udało, nie zostało wprowadzone, do tego stopnia że mieszkając w regionie przygranicznym można usłyszeć komentarze od przyjezdnych: „macie już jak w Rosji”. Gdy się wyjedzie z tych kilku polskich aglomeracji które są „po stronie rozwoju”, zobaczymy połacie gdzie czas się nie tyle zatrzymał, co wręcz cofa. Zaraz za granicą na Odrze jest region w którym część infrastruktury podupadła do poziomu gorszego niż miało to miejsce zaraz po II wojnie światowej.

Na wczorajszej konferencji oglądaliśmy zestawienia historycznych czasów przejazdu różnymi odcinkami infrastruktury kolejowej w moim regionie. Rzadko prowadzi się takie kwerendy historyczne, niemniej warto odnotować że np. z tym sektorem jest w moim regionie kraju gorzej niż w pierwszym roku po zniszczeniach II wojny światowej.

Ekonomista miast i regionów bada zamożność na podstawie analizy dawnych czasopism, przegląda przedwojenne książki telefoniczne, analizuje ofertę imprez kulturalnych, liczy liczbę sklepów, klubów, restauracji dawniej i dziś. Porównuje także mikroekonomicznie, liczbowo, przygraniczne gospodarki, sąsiadujące przez granicę podobne miasta.

Co można powiedzieć o strukturze instytucji po polskiej stronie? Jest drastycznie, drastycznie odmienna. Współczesna ekonomia to także takie paradygmaty structure-conduct- performance. Sprawność funkcjonowania, wyniki zależą od struktury. To dlatego systemy gospodarki nakazowo-rozdzielczej przegrały z innymi systemami. Polska transformacja ustrojowa stanęła gdzieś pomiędzy, nie widać nawet żadnych ośrodków proponujących reformy ustrojowe.

Dane spływające z systemu administracji rządowej dla ekonomisty są czytelnym efektem błędów systemu: zbytniej centralizacji, także centralizacji mediów, niespotykanej w tej skali na kontynencie. Gdzieś  spływa za dużo dokumentów, różne organy nie radzą sobie z nawałem dokumentów. Kolejne rządy kończą w niesławie. Dopiero rząd Tuska był pierwszym który przetrzymał pierwszą kadencję.

Ostatnio po swojej stronie sieci społecznościowych ujrzałem zaś ścianę potwornych i negatywnych wiadomości, dosłownie przybijających. Lektura sieci społecznościowych mnie przeraża- poza wydarzeniami kulturalnymi niemal wszystkie wiadomości są takie że nie chce się ich czytać. W nadziei ratunku gospodarki miasta z którego pochodzę stworzyłem tam gazetę, startując niczym normalny niezależny biznes, ale z miejsca lądując w okolicach internetowej prasy podziemnej. Wprowadziłem tytuł dla rynku kultury nawet nie wysokiej, ale tej średniej.

Lokalna sieć układów to coś co trudno ominąć, nawet jeśli chce się robić pismo bardziej kulturalne. W dzisiejszych czasach zwykła prasa w sieci może być dla wielu szokiem. Realia prasy codziennej na prowincji muszą chyba sprawiać niemożność pisania o korupcji, skoro wg badań medioznawców jedynie mała część jest finansowo niezależna…

Te wszystkie spostrzeżenia są przykre, można mieć wrażenie że wysiłki ekonomistów idą na marne, do tego stopnia że jakość życia urąga normom cywilizacyjnym w stopniu utrudniającym egzystencję. Nawet zwracanie uwagi na różnice jest dziś polityczne. Na rynku trudno przetrwać, skoro w nawet komercyjnych tytułach prasy codziennej przeważająca większość reklam pochodzi z organów administracji publicznej. Sektor państwowy przytłoczył media.

Jako ekonomista swoją pracę wykonuję z coraz mniejszą nadzieją, i zapewne zaniecham wysiłków przy dotychczasowych tendencjach. Grzebiąc w archiwum, odnajduję prace o polityce gospodarczej sprzed dekady i okazuje się że reformy różnych branż nie tylko się nie posunęły, ale też część z nich odkręcono. Szkoda trudu i lat życia na dogrzebywanie się o co tu chodzi, lepiej machnąć ręką niczym Amerykanie, dośc często budujący nowe miast naprawiać stare, niesprawne.

W Polsce brakuje ustrojowych mechanizmów naprawczych. Konstytucję zatwierdza zgromadzenie narodowe, które może nie chcieć ograniczyć swych prerogatyw np. na rzecz władz regionalnych. Gdy ongiś zaproszono mnie na spotkanie do Rzecznika Praw Obywatelskich, jeden z postulatów zmian ustrojowych wylądował na liście tematów tabu, nie zostało oficjalnie spisane. Chodziło o pogłębienie niezależności regionów. A ekonomista miast i regionów może wiele na ten temat powiedzieć.

Polski ustrój, w porównaniu z ustrojem niemieckim, bardzo złożonym, mającym wiele mechanizmów przeciwwag władzy, jest po prostu systemem niesprawnym, mniej od tamtego efektywnym. W rozwiązaniu niemieckim do kompetencji lokalnych samorządów należą do wiele znaczniejsze połacie dziedzin gospodarczych, choćby szkolnictwo włącznie z układaniem programów nauczania, podległe mu są lokalne uniwersytety etc.

Można mieć dość opisywania głębokości różnic, tym można sobie tylko narobić wrogów, nawet jeśli jest się blisko granicy, gdzie te różnice widać tym bardziej. „Polscy politycy mają wielki honor, ambicję, i nie lubią gdy im się zwraca uwagę”- zdradzają tajniki specyficznego lokalnego typu dyplomacji zapoznani ważni cudzoziemcy. Niestety, to jest wiedza dla mnie nowa, pochodzę chyba z innych środowisk, na międzynarodowych bankietach zwykle nie bywam. Także w innych kulturach ludzie są bardziej wobec siebie bezpośredni, chowają swój honor, i to dopiero od nich można się dowiedzieć jak jest naprawdę.

Dziwne jak poprawnie ma działać system polityczny, od którego zależy jakość gospodarki, skoro decyzje są zbyt scentralizowane, a organy centralne zbyt zapchane procesem decyzyjnym by móc sprawnie reagować. Nawet Czesi wydają się mieć dużo dalej posuniętą decentralizację, z dużym udziałem partii regionalnych i lokalnych w regionalnych parlamentach. W Polsce zachowały się budynki dwóch dawnych parlamentów regionalnych. Obecne sejmiki mają mocno okrojone kompetencje i znikome dochody w porównaniu z np. Rep. Federalną Niemiec.

Już nawet Rzymianie dawali podbitym narodom i społecznościom więcej swobody niż polski system polityczny. System finansowania kampanii do samorządów lokalnych, pozwalający partiom centralnym finansować kampanie swoich kandydatów do wyborów lokalnych, upartyjnił te szczeble administracji, odcinając wpływ lokalnych gremiów.

Skutkuje to sytuacjami kuriozalnymi. Prowadząc także dział historyczny, i z przerażeniem konstatuję że opinie historyków, dotyczące poprawnych naukowo i historycznie nazw ziem, lądują gdzieś w blogosferze. Zaś lokalna władza z pomocą nawet pracowników samorządowych instytucji szyje nową historię pod zmienioną nazwę województwa- świetny nabój dla śmiertelnie śmiesznych kpin bloggerów. Taka władza regionalna traci powagę w zetknięciu z wikipedią choćby. Historia regionu miesza się z szytą grubymi nićmi polityką historyczną mającą może usprawiedliwić czyjś pobieżny, podbudowany patriotycznymi pobudkami pomysł. Bałagan panuje nawet w nazewnictwie prowincji, a muzea lądują dziesiątki kilometrów od ziem których nazwy noszą.

Krainy w Polsce to Wielkopolska (łac. Polonia Maior), Małopolska (łac. Polonia Minor), Mazowsze (łac. Mazovia), Kujawy (łac. Cuiavia), Śląsk (łac. Silesia), Pomorze (łac. Pomerania), wyróżniamy Pomorze Zachodnie (Cispomerania) i Gdańskie  (Pomerelia), Prusy (łac. Prussia), Polesie (łac. Polesia), Ruś Czerwona (łac. Ruthenia Rubra), Podlasie (łac. Podlachia), Łużyce (łac. Lusatia, są to tereny wokół  miast Żary, Lubań, Gubin i Zgorzelec), Suwalszczyzna (łac. Sudovia). Oddzielne regiony stanowią Orawa (Oravia), Hrabstwo kłodzkie (terra Glacensis), autonomią władze nazistowskie kusiły mieszkańców Podhala.

Jest przykre, że ze strony polskich władz nie można liczyć choć na poprawne historycznie nazwy regionów, choćby i dwuczłonowe, jak w Niemczech- w przypadku aż 6 z landów. W moim regionie wciąż dominuje w oficjalnych urzędach nazwa która w żaden sposób nie jest historycznie powiązana na przykład z jego oboma stolicami. Gorzów Wielkopolski leży na terenie historycznej kasztelani santockiej, która należała do Wielkopolski przechodząc we władanie brandenburskie w XIII wieku. Zielona Góra od początku swojego istnienia wchodziła w skład Dolnego Śląska. W przeglądzie literatury publikuje się historie tego regionu pod nazwą Nowa Marchia. Inne jej odmiany to marchia nova, terra transoderana, Marchia Zaodrzańska. Tymczasem termin Ziemia Lubuska odnosił się do obszaru mniejszego, samemu będącego częścią Nowej Marchii, i był on tworem pospiesznej polityki nazewniczej tworzonej naprędce zaraz po II wojnie światowej.

„Do powszechnego obiegu w Polsce powojennej termin Ziemia Lubuska wprowadziła w 1945 r. Maria Kiełczewska-Zaleska z Instytutu Zachodniego podając opis historycznej ziemi lubuskiej jako małej krainy nad Odrą, która odgrywa rolę łącznika Pomorza ze Śląskiem. Wg jej definicji kraina miała ciągnąć się po obu brzegach Odry, od ujścia Nysy Łużyckiej po ujście Warty[22][23].

Rok później (1946 r.) publikacja B.Krygowskiego i S.Zajchowskiej rozciągnęła nazwę Ziemi Lubuskiej daleko poza właściwą ziemię lubuską włączając część Wielkopolski, Pomorza i na południe od Odry – część Śląska. Jednocześnie określono, że Ziemia Lubuska jest „zachodnią cząstką Wielkopolski” co wynika z warunków naturalnych charakterystycznych dla całości[6].” (za: wikipedia)

 

 

Herby krain tworzących woj. lubuskie

Herb poprawny historycznie

 

Obowiązujący herb woj. lubuskiego

Herb w użyciu lokalnych władz

W powyższy sposób możnaby na nowo pisać historię wszystkich ziem, narysować od nowa ich godła, historykom jednak chodzi o nazewnictwo i symbole poprawne historycznie. Rząd w Warszawie winien się zająć raczej zbieraniem podatków od kontrolowanych regionów, a kształty i granice winny odzwierciedlać uwarunkowania historyczne, mieć także swoje uzasadnienie historyczne, zamiast być dla lokalnych społeczności głównym tematem obśmiewczego portalu (jak blog „Zlikwidujmy Lubuskie” redagowany bodaj przez mieszkańca Łużyc, dziś administracyjnie nazwanych „Lubuskim”).

Nie zawsze kryterium ludnościowe przeważa nad funkcjonalnością, mogącą stanowić przyczynę gospodarczych sukcesów tych wolnych miast-krajów związkowych. W Niemczech miastami wydzielonymi są także dwa największe porty: 600-tysięczna Brema, rządzona przez Mieszczaństwo (Bürgerschaft- odpowiednik lokalnego parlamentu), w Hamburgu rządy sprawuje Mieszczaństwo Hamburskie,  są mechanizmy referendów miejskich i deputacji. Są to mechanizmy nieznane w strukturze instytucjonalnej Polski. Być  może to hamuje rozwój polskich miast portowych, muszących dokonywać wielkich inwestycji, które w polskich realiach przechodzą przez Warszawę i tamtejszy parlament centralny, zresztą rzadko obradujący. Powoduje to niemoc decyzyjną.

W Europie z 4 krajów składa się Zjednoczone Królestwo, federacjami są Argentyna, Australia, Austria, Belgia, Bośnia i Hercegowina, Brazylia, Kanada, Komory, Etiopia, Niemcy, Indie, Irak, Malezja, Meksyk, Mikronezja, Nepal, Nigeria, Pakistan, Fed. Rosyjska, Somalia, Sudan, Szwajcaria, Zjedn. Emiraty Arabskie, USA, Wenezuela.

W Europie regiony autonomiczne ma Azerbejdżan, Francja, Gruzja, Grecja, Mołdawia, Włochy, Portugalia, Rosja, Serbia, Ukraina, Wielka Brytania. W Hiszpanii są 2 autonomiczne miasta i 17 wspólnot autonomicznych. Wyspy Wielkiej Brytanii są autonomicznymi terytoriami zależnymi. Może taki status obudziłby podupadłe gospodarczo Świnoujście na wyspach Uznam i Wolin? W Chorwacji,  Bułgarii, Rep. Czeskiej i Rumunii stolica ma specjalny wydzielony status, tak jak w RFN, Wlk. Brytanii czy Belgii.

Włochy mają 7 regionów z autonomią, Austria ma 9 krajów związkowych, Wiedeń jest wyjątkiem. Funkcjonuje tam dodatkowo 15 miast mających własne statuty, o które moga się ubiegać ich władze. Belgia to miszmasz: dzieli się na trzy wspólnoty, trzy regiony, 10 prowincji. Wspólnota niemieckojęzyczna Belgii jest kierowana przez ministra-prezydenta, obejmuje teren liczący 75 tys. mieszkańców.

Czechy dzielą się na 13 krajów samorządowych oraz wydzielone miasto Praga. Parlamenty krajowe (zastupitelstvo kraje) liczą pomiędzy 45 a 55 przedstawicieli. Dziasła Rada Kraju (rada kraje), Urząd Kraju (krajský úřad), urząd Hetmana. Kraje z kolei dzielą się na okresy, odpowiadające polskim powiatom.

Dodatkowo: 24 czeskie miasta: Brno, Cieplice, Chomutov, Frydek-Mistek, Czeskie Budziejowice, Děčín, Hawierzów, Hradec Králové, Igława, Karlowe Wary, Karwina, Kladno, Liberec, Mladá Boleslav, Most, Ołomuniec, Opawa, Ostrawa, Pardubice, Pilzno, Praga (de facto), Przerów, Uście nad Łabą i Zlín to miasta statutarne, których administracja zorganizowana jest według lokalnego prawa zawartego w statucie miejskim.

W Polsce panują rozmaite fobie, tymczasem Kaszuby nie są nawet oddzielną krainą, np. w encyklopedii Wikipedia definiowane są jako region kulturowy zamieszkiwany przez autochtonicznych Pomorzan posługujących się etnolektem. Etnolektem jest zespół gwar śląskich, stanowiących zapożyczenia z okolicznych języków z przewagą źródłosłowu słowiańskiego.

Polska przynajmniej mogłaby, w planie minimum, powołać coś na rodzaj wspólnot dla mniejszości językowych, inaczej one wyginą. W spisie z 2011 509 osób deklaruje używanie śląskiego w domach. W Polsce śląski nie ma nawet statusu języka regionalnego, choć wniosek podpisało kilkanaście procent posłów. Język regionalny możnaby wówczas użyć w gminie.

Polska musi dokonać decentralizacji, oprócz wielu innych reform ustrojowych. Rozmaite mniejszości mogłyby mieć swoją autonomię- może „Republika Autonomiczna” czy podobny pomysł mógły wykreować lokalne produkty turystyczne? Jak na razie, wbrew różnym podsycanym obawom, lokalne języki są w Europie na wymarciu. Polska, nie dbając o lokalne odrębności, może je zniszczyć tak samo jak dosłownie zdziesiątkowanych dziś Łemków.

 

Appendix:

Analiza przypadku szczególnego:

Efektem polskiego centralizmu jest postępujący zanik rozmaitych mniejszości, mogących mieć duże znaczenie dla rozwoju gospodarczego poprzez wzrost atrakcyjności turystyczno-kulturowej. Oto niemal zanikł dziwny naród zaliczany do Karpatorusinów: Łemkowie. Naród, podczas polskich walk o niepodległość sam także ogłosił swoją. „Łemkiwśka Repubłyka” (Лемківська Република) istniała od 5 listopada 1918 do 27 stycznia 1919 z siedzibą w Komańczy; na czele republiki stanął jako prezydent Andrij Kyr. W ramach akcji bardziej policyjno- represyjnej niż wojskowej republikę zamknięto. Ludność rusińską i łemkowską podejrzewano o sprzyjanie rebelii wywołanej przez UPA w 1947 roku. Spowodowało to akcję wysiedlenia 40 % tej mniejszości.

Wg Narodowego Spisu Powszechnego w 2011 r. narodowość łemkowską zadeklarowało 10 000 osób, w tym 5 tys. osób zadeklarowało ją jako jedyną narodowość, 2 tys. jako pierwszą przy zadeklarowaniu również drugiej narodowości, 3 tys. jako drugą narodowość. Łemkowszczyzna nie jest nawet atrakcją turystyczną, lokalna odrębność, mogąca przyciągnąć turystów do zubożałego regionu, wręcz zanikła.

Dziś lokalne tradycje czy „separatyzmy” przeliczają się na dochody z turystyki, zainteresowanej np. historią miejscowej republiki i egzotycznymi innościami. O krainie Łemków słuch w Polsce niemal zaginął, gdzie indziej przypuszczalnie podobna mniejszość ocaliłaby swoją odrębność jako obszar autonomiczny. W polskich warunkach 90 % Łemków żyje poza Łemkowszczyzną (dane ze spisu powszechnego z 2002 r.). Stracono szansę na rodzaj atrakcji, mogącej ożywić pomijane turystycznie, niedoinwestowane regiony.  W typowym kraju zachodnioeuropejskim lokalna autonomia takiego obszaru byłaby prawdopodobnie możliwa.

Rys. Ulokowanie Łemkowszczyzny na mapie Polski, za: Wikipedia

Czekając na reformę ustrojową

Ostatnio z dość bezpiecznej odległości podglądam polski system. „To nie ludzie, to system”- zakrzyczał onegdaj jeden z polskich klasyków. Ekonomista w coraz bardziej surrealnej rzeczywistości gospodarczej wydaje się być kwiatkiem do kożucha. Rozmaite inwestycje są realizowane bez względu na koszty. Rozmaite rynki od lat są zmonopolizowane, a ostatnie kilka lat były okresami dalszego spadku jakości ich usług czy wzrostu cen.

Mało kto sobie zdaje z rzeczywistego poziomu cen w Polsce. Lubię podawać przykład napojów typu softdrink ze średniej półki. Markowe napoje typu Cola czy lemoniada są w Polsce 2-3 krotnie droższe niż te same napoje w Niemczech, ba, uchodzą za luksusowy rarytas. Za lemoniadę „Wostok” ostatnio zapłaciłem w barze 11 złotych. Osoby które żywią się na mieście narzekają że wyżywienie samych siebie pochłania im miesięcznie 3 tys. PLN.

Na rynkach są zatory płatnicze, w niektórych sektorach tak potężne że wszelkie wykazywane w bilansach dane są czysto wirtualne, spływ gotówki bowiem tworzy niebywale makabryczny obraz. W przypadku dalszych zatorów system może się nawet rozpaść, bo działa już w wielu sektorach rynku tylko dlatego, iż większość transakcji jest objęta umowami ubezpieczeniowymi na wypadek niewypłacalności. Nie wiadomo mi jednakże jak wielkie muszą być zatory na rynku, by w tarapaty wpadli także ubezpieczyciele.

Politycy i media operują pochodnymi, by zmylić nieco widzom obraz sytuacji. „Kryzys już tu trwa od dawna”- chciałoby się rzec zaglądając w rządowe dane. Polska wg rządowych danych posiada PKB na mieszkańca na poziomie 20334 USD rocznie wg PPP, Czechy to PKB na mieszkańca 27 tysięcy, Grecja- 26,3 tys. USD rocznie, wg PPP. Wg tych danych, Polsce gospodarczo jest bliżej do Rosji (Roczne PKB na mieszkańca wg PPP na poziomie 16,7 tys. USD). Wszystkie dane za Międzynar. Funduszem Walutowym 2001 r.

Generalnie widać znamiona ostrego kryzysu, ludność ogranicza konsumpcję, tnie wydatki. jesień może być ciężka dla gospodarki. Zamożność obywateli kraju to 1/17 zamożnosci statystycznego Szwajcara. Wg raportu Credit Suisse średni majątek mieszkańca Polski wynosi 27.410 dolarów (uwzględnia się aktywa finansowe, trwałe, np. nieobciążone hipoteką części nieruchomości). W Szwajcarii średnia wartość majątku przypadającego na dorosłą osobę to 468 tys. USD. Dopiero na siódmej pozycji są Stany Zjednoczone, gdzie majątek statystycznego mieszkańca wynosi 262 tys. USD. Na liście drugie miejsce zajmuje Australia – na mieszkańca przypada 355 tys. USD majątku. Japonia (270 tys. USD) zajmuje 5. miejsce, Singapur (258 tys. USD)- ósme. Obecnie zamożność mieszkańców Polski jest typowa dla krajów azjatyckich.

Publiczny dług całkowity (implicite i explicite razem) to już jakieś 80-100 tys. PLN/ mieszkańca, czyli suma długów rządu przekracza statystyczną sumę majątków obywateli. Rząd ma co prawda różne „skarby” które można sprzedać… Największy dług wygenerował ZUS, instytucja prowadzona w dużo gorszym stylu niż Amber Gold. Długi rządowych agend typu ZUS, KRUS, służba zdrowia to kilka bln (tak, bilionów, czyli tysięcy miliardów PLN) zapadalnych zobowiazań, nie wiadomo nawet ile- lat temu kilka próbował to zsumować Jablonowski z NBP. W normalnej firmie deficyty zaksięgowanoby. Tymczasem w Polsce prowadzący ZUS stosują księżycową księgowość i tego nie wykazują- rządzący wszak układają pod siebie regulacje, niewiele mające wspólnego z nauką jaką jest rachunkowość.

Różnice nie tyle utrzymują się, co pogłębiają. Polska gospodarka generalnie dobrze odbiła zaraz po okresie przemian ustrojowych, ale potem tempo zmian reformatorskich ustało. Sytuacja może być dużo bardziej alarmistyczna. Jako ekonomista próbowałem bezowocnie walczyć o zachowanie od demontażu rozmaitej infrastruktury technicznej wykorzystywanej w czasach prosperity gospodarczej. Brano mnie albo za szaleńca, albo za jakiegoś miłośnika zabytków w płaszczyku naukowca. Jedyne co można zrobić to wysłać mail z prośbą o zachowanie od demontażu np. międzynarodowego portu lotniczego pod Jelenią Górą, albo skonstatować jadąc samochodem, że oto pod Lubskiem do końca rozebrano dawną szybką kolej z Wrocławia do Berlina, którą pociągi mknęły  160 km/h, łącząc oba miasta w 2 godziny 39 minut, kilkakrotnie szybciej niż obecnie.

Wizytując wybrzeże morza ekonomista naliczy dwa nieczynne lotnicze porty pasażerskie, ongiś całkiem oblegane. Jeszcze przed II wojną światową rozwinęła się tutaj sieć lotniczych połączeń krajowych. Ktoś mu wskaże dawny terminal pasażerskich promów po Bałtyku, dziś zamieniony w galerię sztuki. Opowie fascynujące historie o planach zamiany Ustki w kolejny wielki port morski, które przerwał wybuch II wojny światowej.

Odwiedzając zachodnie rubieże natknie się na zadziwiający świat rzeczy które były i właśnie się walą. Polska Dolina Loary, prywatna inicjatywa trójki wrocławian, mających na celu uratowanie niszczejących zamków i pałaców na Dolnym Śląsku- to przykład kampanii w czasach kryzysu. Są całe regiony Dolnego Śląska, Łużyc, Nowej Marchii, Pomorza, dawnych Prus gdzie niezwykłe dziedzictwo przeszłości rozpada się. W wielu okolicach nie znalazł się często choć jeden inwestor, któryby podjął się próby odbudowy porzuconych od wojny gmachów. Ich kres często następuje dopiero teraz, blisko 7 dekad po wojnie.

Nadal straszą ruiny nieodbudowanych od wojny miast. Do połowy odbudowano śródmieście Głogowa, choć w rynku nadal straszą ruiny teatru i opery. W ruinach leży śródmieście Kostrzyna nad Odrą, historycznej stolicy regionu Nowej Marchii. Życie gospodarcze przeniosło się na zestawiony ze szczęk pobliski bazar. Komunikacja miejska kursująca przed II wojną co 10 minut, dziś kursuje wg rozkładu ok. 3 razy dziennie. Wg krytyków- zdarza się jej nie kursować w ogóle, a pobierający od miasta dotacje przewoźnik miał tłumaczyć się brakiem pasażerów.

Centra miast podupadają gospodarczo, rozwój motoryzacji uczynił je gospodarczo zbytecznymi, niczym w USA. W Zielonej Górze na rynku od 2-3 lat stoi niewykorzystane, nowe centrum handlowe. Klienci nie mieliby się jak do niego dostać- brak tu miejsc parkingowych. Z komunikacji miejskiej korzysta już niewielka część podróżnych, zresztą komunikacja publiczna omija historyczne centrum o jakieś półtora kilometra.

Tutaj i tak jest względnie porządnie w porównaniu z Wałbrzychem. Próbując porównać nadgraniczne gospodarki Liberca i Wałbrzycha trafiamy na niewytłumaczalne statystycznie różnice. W Wałbrzychu na ulicach brakuje całych kohort demograficznych. Gdy zapytałem koło zdemontowanego dworca PKS, co ktoś zrobił z tym obiektem, siedzący tam mężczyzna odpowiedział mi „Pan lepiej zapyta co zrobiono z tym miastem”. Już same różnice estetyczne są piorunujące. Gospodarka miejscowa, mimo porównywalnej liczby ludności, wydaje się być ułamkiem oferty handlowej i gospodarczej sąsiedniego czeskiego, statystycznie mniejszego miasta Liberec

Centralizacja mediów i przez to wielu sektorów gospodarki jest już tak znaczna, że jak to określił krytyk:

W Polsce nawet aktor cz inny szansonista najczęściej musi się przenosić do Stolicy, aby osiągnąć sukces. Coś się zmieni – nie przypuszczam… Myślenie kategoriami warszawskiej ploty, stołecznego magla, powoduje, że i tak niedouczeni publicyści nie potrafią zrozumieć ani tempa przemian na tzw. „prownicji”, ani zasad rozwoju gospodarczego w innych aglomeracjach lub konurbacjach miejskich, ani regionalnych i lokalnych problemów…(autor: internauta Zygfryd)

Jest to wynikiem niczego innego jak centralizacji mediów na skalę niespotykaną poza Węgrami na kontynencie europejskim.

Wiele sektorów infrastruktury to całe dekady zapaści. Ich reformy rynkowe się nie powiodły. Rynki pozostały zamknięte dla konkurencji, a rządy, mimo unijnego prawa nakazującego ich otwarcie np. dla międzynarodowej konkurencji, jeszcze przykręciły śrubę. Wprowadzono po prostu dalsze wymogi urzędowych zgód (np. wymóg zgody ministra spraw zagranicznych na pociągi pasażerskie przekraczające granicę, co uniemożliwiło otwarcie tego rynku).

Ekonomiści badają także ekonomikę instytucji. Jest to nauka dość nowa. Badamy, czy istniejące otoczenie rynku politycznego- think-tanki, instytuty, są wystarczająco silne aby móc sprawować funkcje kontrolne. W Polsce niemal nie ma całych sektorów podobnych instytucji. Sektor nauki jest finansowany z rządu, więc naukowcom trudno wyrażać niezależne opinie. Krytyczni ekonomiści mogą np. prowadzić własne biznesy edukacyjne, własne uczelnie, dopiero wtedy mając finansową bazę wypowiadania niezależnych osądów.

Czym grozi „upaństwowienie” nauki? Choćby tym że ta zostanie upolityczniona, a, niczym za reżimu sanacyjnego, nieprzychylni albo nie zrobią kariery, albo nawet nie zawitają w progi wielu instytucji. Rząd może dyktować i nauczać własnych definicji np. długu publicznego, co zdaje się zresztą odbywa, na przekór takim naukom jak rachunkowość. Historia wszak uczy że politycy mogą ogłosić wiele bzdur jako obowiązujące prawa. W Polsce dekretami ustala się szczegóły programów nauczania na kierunkach uniwersyteckich, ustala się rozporządzeniami źródła danych do sporządzania rządowych statystyk. Polska wciąż nie dorobiła się niezależnej instytucji statystycznej.

Podobnych zaszłości można mnożyć, opóźnienia w dziedzinie reform instytucji w wielu sektorach gospodarki sięgają już dwóch dekad. Kryzys jest nie tyle jakimś nieprzewidzianym wypadkiem, co konsekwencją lat zaniedbań. Wydaje się że nie ma środków, poza pieniędzmi politycznymi, na niezależne instytucje. Ja osobiście głowię się jak pozyskać środki dla instytutu na kampanie informacyjne dla władz regionalnych, mogące powstrzymać lokalne samorządy od demontażu rozmaitych elementów infrastruktury, co czego coraz częściej dochodzi.

Są to coraz bardziej kosztowne kampanie, a listy email nie wystarczają. W planach mam kampanię na rzecz ocalenia dawnego międzynarodowego portu lotniczego w Krzywej koło Jeleniej Góry. Sądzę że w warunkach gospodarczych Czech czy RFN funkcjonowałby. Nie wspominając o tysiącach km linii kolejowych, które w tamtych krajach nadal znajdują klientów i tworzą miejsca pracy- tutaj próbowałem się upominać jedynie o gospodarczo najcenniejsze fragmenty sieci, niestety- w wielu miastach nawet nie trafiłem do prasy. Być może myślenie w kategoriach „tamtych” systemów gospodarczych tym w Polsce skutkuje?
Powracając do tematu przyczyn tego stanu rzeczy: Polska ma po prostu odmienny ustrój, skutkujący takim a nie innym efektem, wynikiem. Niereformowany ustrój polityczny spowodował taki a nie inny efekt gospodarczy- takie jest moje zdanie. Znam nieco polskie realia i różne środowiska, mam wrażenie że nawet samo wykonanie jakiejś akcji na rzecz określenia zmian w ustroju kraju jest logistycznie niemal niewykonalne. Kiedyś podobne spotkanie zorganizował już nieżyjący rzecznik praw obywatelskich, ale pewne postulaty, takie jak np. przekształcenie kraju w system federalny, bardziej w kierunku modelu nieco czeskiego, a bardziej austriackiego, szwajcarskiego czy niemieckiego, traktowano jak tematy taboo. Z owych propozycji nic zresztą nie wynikło. Ciekawe co musi się wydarzyć, by ktoś na poważnie podszedł do kwestii reformy ustroju kraju?

Adam Fularz

Mniejszy kraj ma łatwiej?

Często powtarzającym się argumentem, na zarzut że innym krajom regionu udało się lepiej, jest to że są one mniejsze ludnościowo i przestrzennie. Że niby mały ma łatwiej. Ten zarzut, który nazwę „big-size fallacy”, powtarza się uporczywie w wielu przystołowych dyskusjach. To właśnie wiara w tą „big-size fallacy” jest dla mnie główną przyczyną polskiej porażki. Bo zarzut dużego rozmiaru jest zarzutem nieprawdziwym.
 
Już pobieżnie rozeznany w europejskiej polityce obserwator zakwalifikuje Polskę do prymusów centralizacji w Europie. Na przeciwległym biegunie znajdują się kraje z samorządami regionalnymi mającymi niemal pełnie wszelkiej władzy, z których nieliczne kompetencje scedowane są do organów centralnych. Regiony ustalają wysokości podatków, zawzięcie między sobą konkurując. Nagle okazuje się że konkurencja podatkowa prowadzi do tego że nie ma miejsca na korupcję. Jeśli jakiś region w Szwajcarii wprowadzi jakąś innowacje, inne regiony dość szybko ją kopiują, inaczej marnowałyby podatki i przegrywałyby w konkurencji o mobilną ludność.
 
Kraje popadłe w federalistyczną skrajność dziesiątków i setek małych ojczyzn są jednocześnie tymi gdzie znajdziemy sygnalizację świetlną na skrzyżowaniach ścieżek rowerowych oraz umoralniające napisy na budynkach pouczające o znaczeniu przyjaźni. Dlaczego Polska ma nie być Szwajcarią? Czy tylko dla tego, że rozmowa o federalizmie jest dla mas polskich dziennikarzy niezrozumiałym Star-Trekiem?
 
Polska, aby być krajem lepiej zarządzanym, musi zmienić centralny sytem. Pełnia władzy musi trafić do regionów. To one powinny trzymać pieczę nad policją (poza jakąś niewielką policją federalną), uniwersytetami, infrastrukturą torów kolejowych, głównych dróg. To w każdym regionie powinien być regionalny rząd z kompletem regionalnych ministrów i ministerstw. 
 
Europa Federalna. Europa zdecentralizowana, rząd w twoim województwie. To jest minister który nie ma pod sobą 16 tysięcy szkół, ale ledwie 500 czy 1000. To jest minister od torów koło twojego domu, a nie od torów na 300 tys. kilometrów kwadratowych. To minister od policji w twoim mieście i regionie, a nie od policji dla 30-iluś mln obywateli. To minister od nauki w twoim regionie, od uczelni w promieniu 100 km wokół ciebie, a nie od uczelni pół tysiąca kilometrów dalej.
To jest parlament w twoim województwie. Który ustala ustawy dla twojego regionu. Parlament centralny, federalny, ustala tylko prawa ramowe, a nie jak dotychczas, prawa szczegółowe. Proszę sobie wyobrazić, jak odmienna jest jakość stanowionego prawa gdy każdy z kilkunastu regionów uchwala podobne kwestie i kopiując trafne rozwiązania od siebie nawzajem, prześcigają się na stanowieniu najlepszego prawa.
Że regiony zamożniejsze nie będą wspierały biedniejszych? Ależ tak nie jest. W krajach o długiej tradycji federalizmu są specjalne mechanizmy wyrównywania finansowego, w ramach których bogatsze regony przekazują część swoich dochodów na rozwój regionów biedniejszych. W Polsce tą rolę spełnia tzw. „janosikowe”, gdzie indziej wypracowano znacznie bardziej złożone mechanizmy..
Dziś w Polsce regiony i ludność regionów, ich elity gospodarcze mają tyle do powiedzenia, że jedna z działaczek biznesowych powiedziała „pierwszy sekretarz nie dojechał”, komentując nieobecnośc rządowego superministra obecnego rządu, którego dziełem są odgórnie tworzone strategie rozwojowe regionów na tzw. „Ziemiach Odzyskanych”.
  
Tereny nazywane przez powojenną propagandę Ziemiami Odzyskanymi są czystym przykładem postkolonialnych problemów nowopowstałych społeczeństw, które utraciły elity, a nowych nie wykształciły. Nadanie terenom postkolonialnym autonomii lub niepodległości, niezależności, jest światowym standardem. Polska zaś swoje kolonie wciąż centralizuje, gwałcąc prawo mieszkańców tych ziem do autonomii, do określenia swojej tożsamości, na ziemiach, które częstokroć z Polską mają historycznie mniej wspólnego niż z Czechami.Powoduje to zapaść gospodarczą tych terenów, ongiś najzamożniejszych w Europie. Przykładem niech będzie miasto Wałbrzych- uwiecznione poniżej.

 
 
Nie można budować trwałych gmachów na fałszywej tożsamości. Budować na zastępowaniu lokalnej tożsamości narzuconą tożsamością przywiezioną w walizkach przez nowych osadników. Polskie kolonie na Ziemiach Odzyskanych potrzebują najbardziej niezależności, autonomii, umożliwiającej samoookreślenie, odkrycie na nowo. Część ludności musi mieszkać w terenach których prawdziwą historię schowano, zastępując ją wyrywkową wzmianką o małym skrawku wczesnośredniowiecznej przeszłości pod piastowskim władaniem.

Warszawa "odrywa się" od reszty kraju

Warszawa „odrywa się” od reszty kraju. Wszystko przez to, że w stolicy niemal całkowicie skupia się życie publiczne. Tu swoje siedziby ma przytłaczająca większość urzędów administracji publicznej. Tu zapadają wszystkie ważne decyzje. Stąd media opisują rzeczywistość. Tu Polacy widzą szanse na rozwój swojej kariery.

 

Choć całkowite skupienie władzy państwowej w jednym mieście może wydawać się nam zupełnie naturalne, to w Europie wcale nie jest to zjawiskiem powszechnym. W kilku krajach zasadą stało się, że władza sądownicza ma siedzibę w innym mieście niż wykonawcza i ustawodawcza. W Czechach trybunał konstytucyjny, sąd najwyższy oraz prokuratura generalna mieszczą się w Brnie. Podobnie jest na Słowacji, gdzie trybunał konstytucyjny ma siedzibę poza stolicą kraju, w Koszycach. Również w Niemczech najważniejsze instytucje wymiaru sprawiedliwości – trybunał konstytucyjny, sąd najwyższy oraz prokuratura federalna – zlokalizowane są w 300-tysięcznym Karlsruhe, położonym na zachodzie kraju.
Niemcy są europejskim liderem polityki deglomeracji administracji publicznej, czyli rozproszenia jej ośrodków. Nawet rząd nie jest tam skupiony w jednym mieście: część ministerstw mieści się w Berlinie, a pozostałe w dawnej stolicy, Bonn. Co więcej, urzędy administracji centralnej i inne ważne instytucje rozsiane są po całych Niemczech. Przykładowo, prezydium policji federalnej mieści się w Poczdamie, naczelny sąd administracyjny w Lipsku, federalny sąd pracy w Erfurcie, dyrekcja archiwów państwowych w Koblencji, kontrwywiad w Kolonii, główny urząd statystyczny w Wiesbaden, urząd ochrony konsumentów w Brunszwiku, urząd patentowy w Monachium, a federalny urząd pracy – w Norymberdze. Również państwowe media zlokalizowane są poza stolicą: telewizyjny program pierwszy (ARD) ma główną siedzibę w Monachium, a program drugi (ZDF) w Moguncji. W Polsce odpowiedniki wszystkich tych instytucji mieszczą się w Warszawie.
W Niemczech – dzięki rozproszeniu ośrodków władzy – życie administracyjne i polityczne nie skupia się wyłącznie w stolicy. W kraju tym osiągnięto ideał organizacji przestrzennej, polegający na tym, że trudno wskazać, które z największych miast jest najważniejszym i dominującym ośrodkiem – nie tylko w zakresie administracji publicznej. Przykładowo, redakcje największych niemieckich tygodników, „Der Spiegel” oraz „Stern”, mieszczą się w Hamburgu, niemiecką stolicą bankowości jest Frankfurt nad Menem (tu siedzibę ma niemiecki i europejski bank centralny), a matecznikami nauki są niewielkie miasta uniwersyteckie, jak Heidelberg czy Tybinga.
Deglomeracja uznana jest nie tylko w Niemczech. Holandia ma dwie stolice, Amsterdam i Hagę, a część niderlandzkich instytucji centralnych mieści się w jeszcze innych miastach (np. główna siedziba kolei znajduje się w Utrechcie). Stolicą Szwajcarii jest Berno, piąte co do liczby mieszkańców miasto w tym kraju – wielkością zbliżone do Płocka. W Estonii ministerstwo edukacji i badań ulokowano w Tartu, a nie w stołecznym Tallinie.
Dzięki takim zabiegom z dziedziny organizacji przestrzennej, władza wraz z klasą polityczną nie okopują się w jednym mieście i nie zaczynają żyć w oderwaniu od realiów i problemów całego kraju. Rozproszenie ośrodków władzy centralnej zapewnia również bardziej równomierny rozwój. Strategiczne decyzje przestają zapadać odgórnie w jednym mieście, lecz stają się kompromisem między instytucjami rozrzuconymi po różnych regionach. Dzięki deglomeracji niweluje się problem przestrzennej, politycznej oraz ekonomicznej izolacji stolicy od pozostałych obszarów. Jej wymiernym efektem jest rozwój infrastruktury wspomagającej administrację publiczną (hotele, restauracje, poligrafia, zaopatrzenie, doradztwo, informatyka itp.) także poza aglomeracją stołeczną. Wreszcie, za sprawą deglomeracji kładziony jest większy nacisk na sprawne połączenia komunikacyjne między różnymi częściami państwa.
Typowa dla Polski koncentracja administracji państwowej w stolicy wywołuje „wymywanie” aktywności gospodarczej i społecznej z pozostałych regionów kraju. Ambitni i wykształceni uznają, że tylko w Warszawie można znaleźć pracę odpowiednią do ciężko zdobytych kwalifikacji. Prywatne firmy chcą być bliżej miejsc, w których zapadają decyzje gospodarcze, a media jak najbliżej polityków. Do Warszawy centralę przeniósł m.in. koncern komputerowy Optimus z Nowego Sącza. Swoje siedziby ma tam aż siedem z dziesięciu pierwszych firm na liście „Rzeczpospolitej” 500 największych polskich przedsiębiorstw. Kilka lat temu z Poznania do Warszawy przeniósł redakcję tygodnik „Wprost”. W Warszawie mieszczą się redakcje właściwie wszystkich ogólnopolskich dzienników, tygodników oraz stacji telewizyjnych. Nie dziwmy się więc, że media opisują rzeczywistość z punktu widzenia stolicy, a nie pozostałych 378 polskich powiatów.
Karol Trammer
tekst ukazał się w czasopiśmie Nowy Obywatel. Zamieszczamy przedruk.

Dlaczego kolejne rządy nie wytrzymują?

Fot. Stacja kolejowa koło Torunia

Myślę że jest trochę przykre że ludzie którzy reprezentują różne środowiska naukowe mają tak znikomy wpływ na cokolwiek- nie stać nas na zabranie zdania po prostu. Nie mówię o pisaniu na blogu, ale np. o wydaniu recenzowanej pracy badawczej drążącej dany temat etc. Nie ma pieniędzy na niezależne instytucje, obawiam się.

„To nie ludzie, to system”- możnaby powiedzieć patrząc na bilans transformacji ustrojowej. Dzięki zmianom instytucjonalnym reformatorom udaje się podnosić dobrobyt społeczeństw, gospodarek. Zmieniane są organizacje i struktury rynków, struktury rządów, rządy się wycofują z różnych branż. Regionom i miastom daje się dużo więcej niezależności, po to by mogły konkurować między sobą, co okazuje się być skutecznym narzędziem antykorupcyjnym. Regiony „gdzie coś nie gra” szybko odstają od reszty.

Polski ustrój nie działa sprawnie. Gdyby szczegółowo przyjrzeć się jakiejśtam konkretnej polskiej branży, to okaże się że z wieloma tego typu reformami, które zrobiono np. w Czechach dekadę czy półtorej temu, w Polsce w ogóle nie wystartowano. Pracownicy państwowych jeszcze firm sami myślą o przejęciu, zajęciu majątku- sektor upada a od lat rządy nic nie reformują.
Nie wiadomo, dlaczego, przypuszczalnie nie istnieje mechanizm który po prostu pogania polityków do reform. W krajach takich jak Szwajcaria każda innowacja- np. zmiana systemu oświetlenia dróg- jest szybko kopiowana przez inne kantony- naśladowców. W Polsce te mechanizmy nie działają. Centralizacja powoduje brak konkurencji między regionami.

Taka cecha wymuszająca postęp, rozwój, jest immanentną  właściwością skutecznego systemu politycznego. W Polsce coś się zepsuło, nie udało, nie zostało wprowadzone, do tego stopnia że mieszkając w regionie przygranicznym można usłyszeć komentarze od przyjezdnych: „macie już jak w Rosji”. Gdy się wyjedzie z tych kilku polskich aglomeracji które są „po stronie rozwoju”, zobaczymy połacie gdzie czas się nie tyle zatrzymał, co wręcz cofa. Zaraz za granicą na Odrze jest region w którym część infrastruktury podupadła do poziomu gorszego niż miało to miejsce zaraz po II wojnie światowej.

Na wczorajszej konferencji oglądaliśmy zestawienia historycznych czasów przejazdu różnymi odcinkami infrastruktury kolejowej w moim regionie. Rzadko prowadzi się takie kwerendy historyczne, niemniej warto odnotować że np. z tym sektorem jest w moim regionie kraju gorzej niż w pierwszym roku po zniszczeniach II wojny światowej.

Ekonomista miast i regionów bada zamożność na podstawie analizy dawnych czasopism, przegląda przedwojenne książki telefoniczne, analizuje ofertę imprez kulturalnych, liczy liczbę sklepów, klubów, restauracji dawniej i dziś. Porównuje także mikroekonomicznie, liczbowo, przygraniczne gospodarki, sąsiadujące przez granicę podobne miasta.

Co można powiedzieć o strukturze instytucji po polskiej stronie? Jest drastycznie, drastycznie odmienna. Współczesna ekonomia to także takie paradygmaty structure-conduct- performance. Sprawność funkcjonowania, wyniki zależą od struktury. To dlatego systemy gospodarki nakazowo-rozdzielczej przegrały z innymi systemami. Polska transformacja ustrojowa stanęła gdzieś pomiędzy, nie widać nawet żadnych ośrodków proponujących reformy ustrojowe.

Dane spływające z systemu administracji rządowej dla ekonomisty są czytelnym efektem błędów systemu: zbytniej centralizacji, także centralizacji mediów, niespotykanej w tej skali na kontynencie. Gdzieś  spływa za dużo dokumentów, różne organy nie radzą sobie z nawałem dokumentów. Kolejne rządy kończą w niesławie. Dopiero rząd Tuska był pierwszym który przetrzymał pierwszą kadencję.