Gazeta Poselska

Poselska.pl

Niska jakość edukacji pogłębia depopulację Polski B i C

Polskim problemem jest brak elit w wielu regionach kraju. Jeśli nawet takie się „cudem” wykształcą na polskiej prowincji, to uciekają do 4 wielkich aglomeracji lub poza granice kraju. Drenaż mózgów ma także charakter wewnątrzkrajowy. Do tego ubóstwo Polaków i niski poziom zamożności mogą być pochodną fatalnej jakości szkolnictwa wyższego. Choćby sam premier kraju popełnia w swoich wypowiedziach błędy zdradzajace braki w podstawach matematyki. Ministrowie jego rządu walczą z problemami branż gospodarczych które rozwiązałby co zdolniejszy student dobrej zachodniej uczelni. Prezes znanej firmy konsultingowej popełnia błędy, których nie powinien. Co to się dzieje? Niski poziom edukacji, kapitału ludzkiego.

Walka ministrów z gospodarką
Za rządów PO-PSL wzrosły straty takich mocno upaństwowionych branż jak transport. Prawie miliard strat w ostatnich dwóch latach przyniosły państwowe linie lotnicze LOT (mające wg najnowszych danych ok. 5-ciokrotnie mniejszą wydajność pracy, licząc pracowników na obsługiwanych pasażerów, względem najsilniejszej linii na polskim rynku).

Państwowe koleje towarowe PKP Cargo mają 670 mln straty (blisko trzykrotny wzrost od 2008 roku) i koszmarny przerost zatrudnienia, który się co praqwda zmniejsza. Rządowy ex-monopolista PKP Intercity ma ok. 77 mln strat za 2009 rok i 110 mln PLN straty za połowę tego roku, a plany na ich powstrzymanie pachną strasznym skandalem – prezes czołowej firmy konsultingowej albo się po prostu mocno pomylił, albo umyślnie sprzedał nieprawdę. W każdym bądź razie, regulacje mają znów przywrócić  monopol. Inna spółka, PR, odnotowała stratę blisko 300 mln PLN na rynku na którym konkurencja odnosi zysk.

Wiele tych problemów ma proste rozwiązania. Byle zdolniejszy student branżowych nauk ekonomicznych po dobrej zachodniej uczelni rozwiązałby problemy tego sektora, przecież podręcznikowe. Student po dobrej uczelni ekonomicznej naprawiłby większość bolączek gospodarki. Tymczasem w Polsce nauk ekonomicznych niemal nie ma, poza ogólnikowymi. Jak gdyby polska nauka ekonomiczna kończyła się na stopniu licencjatu. Brak jest specjalistycznych ekonomicznych nauk branżowych. Ekonomiki służby zdrowia, energetyki, górnictwa, transportu, miast, regionów itd itd. Jeśli czegoś specjalistycznego tu się naucza, to nierzadko jest to tylko z nazwy fachem uczonym na uczelniach krajów wyżej rozwiniętych. Przykład: ekonomika miast, której program w Poslce nie zawiera podstawowego modelu miasta monocentrycznego, ba, w ogóle pomija całą teorię ekonomiczną.

Specjalistycznych książek ekonomicznych ze świecą szukać na półkach. Publikacje które są w bibliotece uczelni 60-tysięcznego miasta Europy Zachodniej, i to zaraz za polską granicą, nie występują bodaj w żadnej polskiej bibliotece! A już na pewno nie znajdziemy ich w najlepszych bibliotekach polskich czołowych uczelni. By przeprowadzić sensowną kwerendę literatury, muszę pokonać fizycznie tą magiczną granicę na Odrze- pierwsza rozsądna biblioteka jest od niej odległa o jakieś 400 metrów.

Kraj tabloidów
Polska jest krajem nader ubogim w kapitał ludzki. Skali tych różnic od środka można nie dostrzec. Osoba przybyła z zewnątrz natrafia jednak na kraj niemal w całości wypełniony mediami o charakterze tabloidów. Kultura wypowiedzi osób uznanych za autorytety np. w polityce zdradza wiele- dla przykładu czołowy polityk kraju, mówiąc o obciążeniach związanych z podwyżką podatku VAT, mówił: „Skutek podwyżki VAT z punktu widzenia portfela przeciętnej polskiej rodziny to będzie obciążenie nieprzekraczające kilkunastu groszy dziennie” (za forsal.pl). Podstawowa wiedza z matematyki oraz dane o średniej płacy pozwalają stwierdzić iż premier (historyk z wykształcenia) pomylił się, wielkość ta będzie kilkunastokrotnie wyższa.

Doświadczenia z rynku pracy
Absolwenci uniwersytetów nie znają absolutnych podstaw matematyki. Absolwenci marketingu nie znają matrycy BCG, ani nie umieją wyjaśnić analizy SWOT. Po kierunkach technicznych nie są w stanie przeliczyć sumy z jednej waluty na inną, ani sumy podanej w milionach przeliczyć na sumę podaną w tysiącach. Aby zagiąć absolwenta uczelni technicznej, wystarczy zadać pytanie: ile minimalnie (w barach lub metrach słupa wody) wynosi próżnia.

Polityka zaś dostosowała się do poziomu wykształcenia wyborców jak też i struktury mediów, głównie prasy niskiego i średniego rynku czytelniczego, przy niemal całkowitym braku prasy kierowanej do wyższego rynku. Co sprytniejsi politycy korzystają z pomocy specjalistycznych firm zajmujących się tworzeniem wizerunku i przekazu na użytek właśnie mediów tabloidowych.

Stagnacja jakości życia wypędzi młodych
Niestety, nic się nie da zrobić krótkookresowo. Poprawa jakości kapitału ludzkiego (choć coponiektórzy twierdzą iż jest on na wysokim poziomie) jest procesem długiego trwania. I nie pomogą dwie uczelnie wznoszące się wyżej w światowych rankingach, skoro jakość większości jest poniżej poziomu krytyki. W Polsce brak jest specjalistów wąskich dziedzin, a we współczesnych gospodarkach diabeł tkwi w szczegółach. Brak jest nawet specjalistycznych instytucji naukowych. W związku z tym trudno liczyć na poprawę jakości życia.

Sądzę że proces migracji młodych pokoleń z Polski będzie się kontynuował, i będzie miał on charakter głównie drenażu mózgów. Piszę te słowa z Zielonej Góry, gdzie doszło dość masowo do tego przykrego procesu. Jeżeli za miernik obecności osób z młodego pokolenia weźmiemy ilość imprez kulturalnych organizowanych dla tej grupy i zbadamy liczbę klubów lub zapowiedzi imprez kulturalnych, to skala masowej emigracji może dotyczyć ok. 60 % młodej populacji uczestniczącej w życiu kulturalnym. Bliższych badań tego procesu nigdy nie prowadzono, tudzież nie upubliczniono jego wyników.

Niemiecka ucieczka
Po stronie niemieckiej, mimo ogromnych inwestycji w infrastrukturę nauki czy transportu ubytek ludności w miastach przy polskiej granicy wyniósł ok. 35 % od roku 1990. racji niższej podstawy demograficznej będzie się jeszcze pogłębiał. Guben zmniejszył się z 30,7 do 19,2 tys. mieszkańców, Frankfurt nad Odrą z ok. 88 tys. do 60,6 tys., Eisenhuettenstadt z 50,2 do 31,7 tys. W całych wschodnich landach byłego DDR pustych jest wg stacji Deutsche Welle aż 1,3 miliona mieszkań, a 350 tys. jest wyburzanych. Maciej Łodyga zebrał dane na temat depopulacji z niemeickiej Wikipedii i przedstawił je w tabeli:

Dresden
642.143
1933 r. 507.513 2007 r.
20,97%
Magdeburg 346.600 1939 r. 230.140 2007 r. 33,66%
Hoyerswerda 71.000 1981 r. 40.294 2007 r. 43,25%
Bautzen 52.400 1987 r. 41.364 2007 r. 21,06%
Chemnitz 313.800 1987 r. 243.733 2007 r. 22,33%
Leipzig 550.600 1987 r. 471.000 2007 r. 14,46%
Rostock 254.000 1988 r. 200.413 2007 r. 21,10%
Greifswald 68.597 1988 r. 53.845 2007 r. 21,51%
Eberswalde 55.000 1989 r. 41.396 2007 r. 24,73%
Stendal 51.461 1989 r. 36.306 2007 r. 29,45%
Erfurt 220.000 1989 r. 202.929 2007 r. 7,76%
Halle 316.766 1990 r. 234.295 2007 r. 26,04%

 wg: M. Łodyga, „Niemcy Wschodnie – 1,3 mln pustych mieszkań”, on-line: http://www.maciejlodyga.pl/archives/98

W Polsce- nierealne dane
Po polskiej stronie za miasta silnie kurczące się uznaje się Wałbrzych, Grudziądz, Łódź, Szczecin, Olsztyn, Lublin choć brak jest dostępnych badań, zaś dane demograficzne są niewiarygodne.  Mimo moich apeli i obietnic władz, rząd nic nie zrobił z martwym obowiązkiem meldunkowym, podczas gdy wiele krajów operuje jedynie rejestrem wyborców. Przyszłość ma być straszniejsza: w 2050 r., wg cytowanych przez M. Łodygę danych ZUS („Prognoza wpływów i wydatków Funduszu Emerytalnego do 2050 r.”), „liczba mieszkańców każdej miejscowości w naszym kraju spadnie przeciętnie prawie o 25%. Prawie 4 osoby na 10 będą w wieku powyżej 65 roku życia”.

Proces kurczenia miast wywołuje rozliczne dalsze problemy. Zmniejszają się korzyści skali i zakresu, wzrastają jednostkowe koszty świadczenia wielu usług, a pozostałą część ludności odczuwa pogorszenie jakości życia. O migracji w Polsce można jedynie wysnuwać spekulacje- nikt bowiem nie odważył się na zerwanie zasłony milczenia i urealnienie liczb mieszkańców miast i kraju. Jest to tylko mały smaczek „jakości” nauki i jakości kapitału ludzkiego w Polsce. Spisy ludności przeprowadzano bowiem już od 3340 p.n.e., czytamy o nich nawet w Biblii. Historycznie nie miały one charakteru biurokratyczno- urzędniczego zakłamania opartego o nieaktualne meldunki. Takiego spisu powszechnego, liczącego po prostu mieszkańców obecnych, od lat dokonuje GUS. Wykonany w 2011 roku spis prawdopodobnie powtórzył błędy poprzednich.


Fot. Spis powszechny w Holandii w 1925 roku, prowadzący cenzus spisuje rodzinę w wozie. cc wikimedia

Sądzę że poznanie prawdy o demografii w Polsce dla wielu miast będzie szokiem, ale koniecznym, by podjąć procesy naprawcze.

Literatura
Wikipedia
„Kwitnące krajobrazy- procesy demograficzne we wschodnich Niemczech”, on-line: http://www.dw-world.de/dw/article/0,,3876418,00.html
„Prognozy ZUS do 2050 r.”, M. Łodyga, on-line: „http://www.maciejlodyga.pl/archives/96”

"Patologie akademickie" w Polsce i inne publikacje

Polecamy analizę FOR na temat organizacji polskich uczelni

Polecamy analizę FOR na temat organizacji polskich uczelni. W Polsce dochodzi do sytuacji rodem z systemu totalitarnego. W Uniwersytecie Zielonogórskim podczas debaty wyborczej przed wyborami rektorskimi wyłączano mikrofony prelegentom, tudzież, mimo ogłoszenia „debaty otwartej”, odmawiano prawa głosu przybyłym. Kadra uczelni nie mogła doprosić się szczegółów na temat wynagrodzeń innych, lepiej „politycznie powiązanych” kolegów- profesorów. Uczelnia zniszczyła część sąsiedniego przedwojennego parku (Park Poetów- wycięto drzewa wokół stawu „Glinianki”), w lokalnej prasie opisywane są afery korupcyjne związane z akademikami (por. „miesięcznik „Puls), prasa codzienna nazywa uczelnię „darmozjadem”. Wg niektórych rankingów uczelnia jest najgorsza w kraju, ale mimo tego wielomilionowe unijne dotacje na edukację zamierza przeznaczyć na budowę wielopoziomowych parkingów samochodów pracowników i studentów. Uczelnia ma swój „fanpage” ironizujący na temat jej poziomu: 

http://www.uniwersytet-zielonogurski.pl/

FOR ostrzega (nr 10): Polskie uczelnie są słabe, gdyż niemądre i niepotrzebne ustawy nakazują ich zł
www.for.org.pl
FOR ostrzega (nr 10): Polskie uczelnie są

Koszty transakcji przy zakładaniu organizacji rujnują życie naukowe

Ekonomista obserwujący polską rzeczywistość próbuje dotrzeć do sedna problemów, i czerpie w tym zadaniu z najnowszych trendów intelektualnych w swojej nauce. Ekonomia się zmienia: dogmat o niewidzialnej ręce rynku, o homo oeconomicus został przyćmiony postępami w sektorze ekonomiki informacji. Otóż ludzie, nawet jeśli są racjonalni, to tylko na zbiorze informacji jaki posiadają. Zaś rynek informacji jest wyjątkowo wypaczony, występuje na nim szereg zawodności rynku. Afera Enronu, firmy- wydmuszki sprzedającej na zewnątrz wizerunek sukcesu i fałszującej swoje dane finansowe, może być tylko czubkiem góry lodowej.

Oprócz ekonomiki informacji na znaczeniu zyskała także nowa ekonomia instytucjonalna. Otóż życie społeczne, polityczne, gospodarcze toczy się wokół instytucji. Efekt końcowy działania rynku zależy od jego struktury, od funkcjonowania poszczególnych instytucji tworzących ramy struktur tego rynku.
W Polsce instytucje mają często całkowicie potiomkinowski charakter, są zresztą nader nieliczne. Niektóre zanikają, jak klasyczna prasa drukowana (z tego co dowiedziałem się wczoraj nieoficjalnie od szefowej jednej z firm tego sektora, problemem dla wydawców prasy drukowanej jest obecnie uchronienie mediów drukowanych od całkowitego zaniku).

W Polsce niebywałe znaczenie odnoszą instytucje nieformalne. Największa bodaj organizacja młodzieżowa kraju, sądząc z pozycji w sieci społecznościowej, jest luźnym związkiem jednostek, popularne nowe media- nie mają żadnej formy organizacyjnej. Związki wyznaniowe mogą w Polsce działać i istnieć mimo braku formy prawnej. Ba, podobnie jest z mniejszymi partiami czy ruchami politycznymi młodych pokoleń- nie są one w stanie nawet zarejestrować się w związku z całą masą ograniczeń i obostrzeń biurokratycznych. Socjolodzy młodego pokolenia zauważają że szczególnie w tymże młodym pokoleniu całkowicie dominują instytucje nieformalne. Zaś społeczeństwo obywatelskie w młodym pokoleniu praktycznie nie istnieje.

Przyczyny tego stanu rzeczy należy wyjaśnić kolejną teorią- teorią kosztów transakcyjnych. Otóż koszty uzyskania statusu prawnego takich organizacji są w Polsce zaporowo wysokie, a know-how potrzebny w tym celu jest właściwy jedynie adeptom prawa. Gdy wraz z przyjacielem próbowałem założyć stowarzyszenie skupiające osoby uprawiające sporty ekstremalne w Zielonej Górze, nawet założenie stow. zwykłego wymagało wielu godzin przygotowania do opracowania statutu, czy wymaganych uchwał. Owo stowarzyszenie zwykłe zresztą nie dawało możliwości obrotu środkami finansowymi, nie będąc rejestrowane w KRS. Służyć miało jedynie reprezentowaniu nas kilku w sporze z miejscowymi władzami, które rozebrały nielegalny leśny bikepark. Nakład pracy był niewspółmierny do rezultatów, nie dając wielkich szans powodzenia w sporze z władzami.

Próbowaliśmy także jako grupa capoeiry powołać inne stowarzyszenia. W jednym przypadku cudzoziemiec je tworzący z uwagi na rasistowskie, nacjonalistyczne przepisy nie mógł być we władzach tego stowarzyszenia, nie miał żadnych praw publicznych w Polsce. Zarejestrował je więc na swoją partnerkę, z którą się zresztą rozstał, oraz na ucznia capoeiry, który wycofał się później z zajęć. Czarnoskóry imigrant stracił więc stowarzyszenie. Zresztą dokumenty rejestrowe jeden raz zaginęły przy próbie uzyskania NIP czy Regon. Cały proces trwał około pół roku. W drugim przypadku, próbując zarejestrować stowarzyszenie także o charakterze sportowo-kulturalnym we wniosku wpisaliśmy np. „Warszawa”, zamiast, „Miasto Stołeczne Warszawa”. Sam proces rejestracji trwa już ponad pół roku, jest tak skomplikowany że szef stowarzyszenia, mający stopień doktora (choć nie nauk prawnych), szuka pomocy prawnej w celu poprawy błędów w statucie.

Koszty transakcji- rejestracji stowarzyszenia i związanych z tym prac prawnych, czasu poświęconego na przygotowanie się merytoryczne do stworzenia takich dokumentów, idą w tysiące PLN. Mimo że sam działam w wielu nieformalnych organizacjach, jak na razie z powodu kosztów transakcji żadnej z nich nie opłaca się przekształcać w formę prawną. W wielu przypadkach brak jest wymaganego minimum 15 osób, w innych przypadkach ewentualne korzyści są mniejsze niż koszty transakcyjne, koszty czasu poświęconego na rejestrację, na wnioskowanie o ewentualne dotacje czy granty.

Nawet młodzi ekonomiści w Polsce działają w organizacjach nieformalnych. Formalizacja często nie ma sensu ekonomicznego- ewentualne granty są niepewne, sami zainteresowani żyją dziś w Polsce, jutro mogą zaś wpaść na pomysł przeprowadzki do Londynu czy Berlina. Młode pokolenie w dużo większym stopniu żyje na walizkach- sondaże pokazują olbrzymią popularność idei emigracji do Europy Zachodniej wśród młodych pokoleń. Być może to poczucie całkowitej tymczasowości zniechęca także do ponoszenia kosztów transakcyjnych. Elity młodego pokolenia generalnie nie mają w Polsce swoich formalnych instytucji.
Ich rolę przejęły nieformalne inicjatywy, kluby zakładane przez artystów w budynkach przeznaczonych do rozbiórki, salony dyskusji w sieci Internet. Istnieją jedynie nader nieliczne media papierowe, takie jak czasopismo „Vice”, jedyne bodaj w Polsce czasopismo pisane nowoczesnymi szkołami dziennikarstwa (np. w stylu gonzo- żurnalizmu). Jest to bodaj jedyne medium umożliwiające młodzieży kontakt z kulturą młodej bohemy zachodnioeuropejskiej.

Opadły mi ręce, czyli o polskim absurdzie

Studiowałem za granicą. Akurat pisałem anglojęzyczną pracę z mojej dziedziny, mając na karku bardzo wkurzonych szefów (przespałem jeden termin, który jakoś zginął w moich papierach) oraz planując wystąpienie na konferencji w Polsce. Planowałem na początek mojej prezentacji dać krótkie wprowadzenie do podstaw ekonomicznych danej dziedziny ekonomii, i w związku z tym, chciałem znaleźć polski odpowiednik jakiegośtam terminu. Wpisałem w wyszukiwarkę internetową polską nazwę dziedziny i… opadły mi ręce. 

Nauka ekonomiczna, którą miałem na swojej niemieckiej uczelni, w swej polskiej wersji była czczym blablabla, pozbawionym wzorów, powiązań, zależności. Była opowiastką o raczej politycznym charakterze, zbiorem ideologicznych przekonań i niepopartych naukowo twierdzeń. A przecież jest to nauka ścisła, taka jak wiele innych.
W swej polskiej wersji jest ona zupełnie pozbawiona wzorów, wykresów, mimo że kurs tego przedmiotu jaki zaliczyłem w Niemczech na wcale nie najlepszej uczelni był po prostu niczym innym jak ciągiem wzorów, pochodnych, wykresów etc. Prowadzący oparł cały wykład na niezwykle długim ciągu liczeniowym, dowodząc po kolei każdej z głównych zależności w tej dziedzinie. Gdy zajęcia dochodziły do końca, przerywał na wzorze, by na następnym wykładzie kontynuować dalej z tego samego miejsca. Przez wiele zajęć spisywaliśmy jeden wielki ciąg wzorów opisujących model ekonomiczny miasta monocentrycznego.
Na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej zapoznałem się ze standardami programowymi dla tego kierunku. Były one dziwne, a program nie zawierał nawet naj, naj, najmniejszej cząstki teorii ekonomicznej z dziedziny, której nazwę dumnie nosił. Znalazłem też kilka prac studentów o tym przedmiocie. Wszystkie takie same, czyli pozbawione jakiejkolwiek, najmniejszej choćby podbudowy teoretycznej.
Pamiętam, jak moi koledzy zaliczali jakieś przedmioty na wymianie w Rosji. Handel światowy, u nas składający się tylko i wyłącznie z czystej teorii ekonomicznej, wzorów i zadań, tam był szeregiem opowiastek, politycznych wywodów godnych szkoły podstawowej na temat tego, co kto i gdzie produkuje i eksportuje, oraz jakie surowce gdzie występują. Na macierzystym niemieckim uniwersytecie przedmioty ekonomiczne z Rosji uznano im jako kulturoznawstwo, bo przecież ekonomią one były tylko tam gdzie je zaliczali. 
Na marginesie wypada zapytać, jaki jest sens wypuszczania wyedukowanych inaczej? Podziwiać świat zamiast umieć go analizować można i bez wyższych studiów. Kogo produkują polskie uniwersytety? Kulturoznawców czy ekonomistów? Z boku cała sprawa wydaje się jednym wielkim absurdem, i jak znam życie, ten przypadek nie jest jedynym, jest po prostu pierwszym z brzegu.
Adam Fularz
PS

Celowo nie podaję nazwy dyscypliny, zainteresowanych jej nazwą proszę o kontakt przez redakcję.