Argument infant industry w rozwoju i wspieraniu działalności organizacji pozarządowych



Adam Fularz
Ekonomiści często mówią o tzw. argumencie infant industries(przemysłów wykluwajacych się) jeśli chcą zobrazować konieczność zaangażowania środków publicznych w pobubudzenie danego sektora. Argumet infant industries pozwala we współczesnym dyskursie ekonomicznym dowieść słuszności angażowania funduszy podatników we wspieranie danego sektora- w tym wypadku sektora NGO’sów. 
fot. Organizacja pozarządowa poza Polską
Argument infant idustries, jeden z kluczowych w dzisiejszej teorii ekonomii, zakłada, że poprzez państwowy interwencjonizm na rynku przyspieszany jest proces tworzenia się pewnego rodzaju działalności gospodarczej, której stymulowany rozwój jest pożądany. Działalność w sektorze pozarządowym też spełnia to kryterium działalności gospodarczej, ponieważ, mimo że finansowana z darowizn, dotacji itd, daje jednakże zatrudnienie wielu osobom tworząc miejsca pracy w tym sektorze, oraz prowadzi do nieporównywalnie większych korzyści społecznych. Nie ma przyczyn, dla których sektor organizacji pozarządowych miałby być wyłączony z zastosowania argumentu infant industries.
Jak jednakże Państwo winno wspierać działalność organizacji pozarządowych? Głównie poprzez obniżenie tzw. kosztów wejścia na rynek, które jest możliwe poprzez zapewnienie infrastruktury potrzebnej takim organizacjom. Dziś, by na rynku zaistniała organizacja pozarządowa, musi ona pozyskać np. miejsce na serwerze by publikować swój serwis internetowy (stworzenie takiego serwisu także wymaga pewnego know-how), musi ona dysponować dostępem do pomieszczeń konferencyjnych umożliwiających zebrania członków, organizację konferencji prasowych, musi ona mieć także dostęp do urządzeń biurowych (faks, kopiarka etc.) lub nawet sekretariatu prowadzącego sprawy kilku różnych organizacji jednocześnie. Wymagana jest obsługa prawna i doradztwo potrzebne przy prawnych aspektach zakładania takiej organizacji.
Działalność organizacji wspierających rozwój trzeciego sektora winna właśnie opierać się na założeniach i przesłankach argumentu infant industries. Z pieniędzy podatnika lub sponsorów winna zostać stworzona infrastruktura, z której (za symbolicznymi opłatami lub nawet bez opłat) korzystałyby niepowstające organizacje pozarządowe. W swych założeniach taka organizacja tworzyłaby pewien rodzaj inkubatora przedsiębiorczości, zapewniającego organizacjom pozarządowym możliwość zaistnienia na rynku poprzez obniżenie kosztów dostępu do koniecznej infrastruktury.
Dotychczasowa działalność autora w (zwykle niewielkich) organizacjach pozarządowych skłania do podzielenia się doświadczeniami. Typowym problemem było pozyskanie pomieszczeń na organizację otwartych debat i konferencji prasowych lub naukowych, a jedyną możliwością posiadania adresu do korespondencji innego niż skrytka pocztowa było kosztowne wynajęcie pomieszczeń biurowych, na co jednakże organizację było stać z uwagi na prowadzoną intensywną działalność gospodarczą. W pewnym momencie jednakże organizacja (skupiająca m.in. autora tego tekstu) stała się organizacją pozarządową realizującą głównie działalność komercyjną i niemalże zaniechała działalności statutowej, dla celów podatkowych zachowując jednakże swój status. Interes komercyjny zwyciężył nad ideologicznym. Dziś cele ideologiczne, statutowe, porzuciła zupełnie.
Trudno dziś powiedzieć jak potoczyłyby się losy tej organizacji gdyby miała łatwy dostęp do pomieszczeń konferencyjnych i mogłaby organizować konferencje i spotkania na odpowiednim poziomie. Ograniczenia finansowe, które zmusiły organizację do zajęcia się działalnością komercyjną, nie miałyby aż takiego znaczenia gdyby organizacja ta miała dostęp do infrastruktury umożliwiającej rozpoczęcie profesjonalnej działalności na rynku. W pewnym momencie, jak już wspomniano sprawy finansowe zwyciężyły nad sprawami ideologicznymi, i część członków odeszła. Po jakimś czasie powstała nowa, mniejsza organizacja realizująca dawne cele statutowe, ale nie dysponująca niczym więcej jak (własnoręcznie odnowionymi) pomieszczeniami mieszkalnymi w zaniedbanym budynku, w których nie można zrealizować konferencji, bowiem estetyka całego budynku pozostawia zbyt wiele do życzenia, jak też i sceneria źle oświetlonej jadalni tudzież sypialni lokalu będącego wcześniej zwykłym mieszkaniem, nie jest atrakcyjnym i „medialnym” tłem do przyjmowania mediów, i cierpi na tym także przesłanie jakie mają działacze tych organizacji. Przypuszczalnie możliwe byłoby znalezienie szeregu kilkudziesięciu organizacji pozarządowych które zechciałyby stworzyć wspólne centrum organizacji pozarządowych zapewniające konieczną infrastrukturę, jednakże sprawy infrastruktury nie są priorytetem tej organizacji.
Gdyby na rynku pojawiła się organizacja udostępniająca organizacjom pozarządowym pomieszczenia na konferencje lub zebrania, z pewnością organizacje te byłyby w stanie lepiej dotrzeć do mediów, oraz lepiej promować swoje stanowiska. Tymczasem takiej infrastruktury na ogół brakuje, ba, organizacje pozarządowe zwykle nie mają dostępu do informatycznego know-how, wobec czego nawet w dużych organizacjach pozarządowych stosuje się przestarzałe i męczące techniki informacyjne (np. przestarzałe listy dyskusyjne zamiast niejawnych forów internetowych), strony internetowe są nieatrakcyjne, etc etc. Brak jest nawet mechanizmów wspierania tych, wydawało by się kluczowych dla działalności organizacji pozarządowych, aspektów ich działalności, wobec czego organizacje, nawet mające słuszne postulaty, zwykle nie mają możliwości ich skutecznego propagowania.

Propozycja wolnorynkowej polityki gospodarczej dla zwolenników ekologicznej ekonomii

Portal zwolenników ekologicznej ekonomii to think-tank ekologów i wolnościowców. Ci ludzie nie wierzą bezgranicznie zarówno w państwowy interwencjonizm, ani też w wolny rynek. Uważają, że państwa potrzeba jedynie tyle ile wynika to z woli ludzi i ani trochę więcej. Państwo nie może być instrumentem ucisku, które wnika w prywatne życie obywateli i ogranicza ich prawo do podejmowania decyzji, nawet niekiedy błędnych.  Zwolennicy ekologicznej ekonomii  wychodzą z założenia że człowiek jest istotą racjonalna, która dąży do samorealizacji, i nie należy mu w tym stawiać przeszkód.

Wizja programu gospodarczego zwolenników ekologicznej ekonomii  to ograniczenie państwa do rozmiaru wynikającego z rzeczywistej, naturalnej woli ludzi do jego tworzenia, oraz socjalna gospodarka rynkowa, nie podpuszczająca do łamania praw człowieka do wyżywienia się, godnego mieszkania etc. Obowiązkiem ludzi jest zapewnienie jednostkom które są niezdolne do ich zaspokojenia we własnym zakresie, podstawowych praw człowieka, i  Zwolennicy ekologicznej ekonomii  będą stali na straży ich poszanowania.

W zekologicznej gospodarce wolność gospodarcza łączy się z ramami porządku społecznego i ekologicznego. Wolność w dostępie na rynki, pewność stanowionego prawa oraz dotrzymywania umów, przejrzystość państwa oraz przeciwdziałania i rozbijanie Monopoli są warunkami dla funkcjonowania rynków, jakie państwo musi zapewnić. Monopole i oligopole będą rozbite i uniemożliwione dopiero wtedy, gdy dla rynków regionalnych, narodowych i europejskich zaistnieje silna kontrola fuzji i przejęć, a instytucje antymonopolowe stworzą silne podstawy prawne dla przeciwdziałania im.

Dążymy do dobrze działającej konkurencji na rynku dla dobra konsumentów. Ale teoria wolnego rynku i praktyka gospodarcza to dwie inne pary kaloszy. Rynek i konkurencja nie prowadzą same z siebie do ekologicznie, społecznie i ogólnogospodarczo korzystnych wyników. Schematyczne „albo-albo” konkurencji czy państwowego interwencjonizmu, jest już od dawna przestarzałe. Konkurencja, jeśli ma ona prowadzić do pożądanych rezultatów ekologicznych i ekonomicznych, potrzebuje państwowych reguł i zasad. Jednocześnie państwowe interwencje na rynku muszą bezwzględnie zapewnić funkcjonalność rynków i zdolność danego rynku do generowania innowacji, co jest przecież rzadkie np. u tkwiących w gospodarce nakazowo-rozdzielczej państwowych monopoli.

Propozycja reformy i prywatyzacji Poczty Polskiej

Jako ekonomista zawsze zwracam uwagę na działalność poczty w wielu krajach. Ta jest często kształtowana przez kulturę danego kraju, jego zwyczaje i obyczaje. To tutaj jak na dłoni widać zalety i przywary elit różnych nacji. To tutaj się odciska skłonność do biurokracji, albo niechęć do niej, różna w różnych krajach. Poczty zwykle są przedsiębiorstwami użyteczności publicznej, choć ten status powoli zanika, i kraje wysoko uprzemysłowione swoje poczty prywatyzują. Niekiedy poczta jest „ostatnim bastionem” własności państwowej, jak w Wielkiej Brytanii, która wszystko inne już sprywatyzowała.

Poczta jako przedsiębiorstwo wykazuje korzyści skali, które powodują iż koszty są najniższe wówczas, gdy całość usług jest realizowana przez jedno przedsiębiorstwo. Wówczas mówimy że taka branża wykazuje własności monopolu naturalnego. Niemniej, nawet monopol naturalny może zostać przekształcony w wolny rynek jeśli oddzieli się infrastrukturę mającą tą własność (system ogólnopolskiej dystrybucji listów- działanie dwóch identycznych systemów generowałoby większe koszty niż gdyby cały ruch szedł przez jeden system) od reszty, która może zostać wystawiona na działanie wolnego rynku. Tak więc, poczta „urynkowiona” dzieliłaby się na „prywatne” i konkurujące ze sobą urzędy pocztowe, które zdawałyby przesyłki do systemu dystrybucji listów, i ów sam system o właściwościach monopolu naturalnego, który byłby już kontrolowany i regulowany przez państwo jako monopol naturalny, choć niekoniecznie musiałby być państwowy. Tak więc poczta prywatna jest możliwa, ale raczej już nie jako jedno przedsiębiorstwo, ale szereg konkurujących form operujących na wspólnej infrastrukturze- systemie dystrybucji poczty.

Intryguje mnie działalność poczty w Wielkiej Brytanii, nie tylko dlatego że na tamtym rynku pocztowym działa kilka „konkurujących” poczt, a ta państwowa ma już konkurentów. Tam wysyłanie czegoś pocztą jest na porządku dziennym, i to mimo powszechnej dostępności internetu. Poczta działa pewnie, szybko, tanio i sprawnie, a do mojego domu na północy Anglii codziennie rano dochodził spory plik rozmaitych listów. Banki, uczelnie, uniwersytety, rachunki, czasopisma- to wszystko szło pocztą w ilościach niewyobrażalnych. Kod pocztowy danego rejonu był swego rodzaju „identyfikatorem” lokalnej odrębności, małego osiedlowego patriotyzmu.

W Wielkiej Brytanii system kodów pocztowych jest opracowany tak perfekcyjnie, że wystarczy podać kod pocztowy oraz numer domu, by określić swój adres. Każda ulica ma swój odrębny kod pocztowy, składający się z liter i cyfr. Pierwszy człon określa dzielnicę miasta, i mój początek kodu: LS7, był jednocześnie powszechnie używany do jednoznacznego określenia rejonu miasta w którym mieszkałem, nie tylko przez innych mieszkańców, ale nawet w urzędach i firmach. Jeśli ktoś mnie pytał o mój kod pocztowy i numer lokalu, to po prostu znał już mój adres. Może więc warto by było zastanowić się nad zmianą kodów pocztowych w Polsce?

Skrzynki pocztowe są różnie dostępne w różnych krajach. Ja pamiętam swój pobyt w Czechach na obozie tenisowym, gdzie na ścianie naszego pensjonatu była mała, ale nowoczesna skrzynka pocztowa. Pensjonat był na odludziu, daleko na przedmieściach, i korespondencja w tej skrzynce była tylko naszym dziełem. Ale była, bowiem łatwość wysłania listu i dostępność skrzynki „na naszym rogu” powodowała że listy pisaliśmy bardziej chętnie, bowiem ich nadanie nie sprawiało kłopotu i nie wymagało wyprawy na odległą pocztę. Ową narożną skrzynkę codziennie opróżniał listonosz, przy okazji roznoszenia listów po okolicy. Poczta w małej skali, dostosowana do nisko zaludnionych regionów, jest jednak możliwa.

Tak naprawdę co najczęściej przeszkadza w wysyłaniu listów to słaba dostępność znaczków i skrzynek pocztowych. Dziś w wielu krajach zachodu znaczki można kupić w niewielkich bloczkach kilku znaczków na typowy list w większości sklepów spożywczych czy kioskach, a często opróżniane skrzynki są niemal na każdym rogu. Poczta w różnych krajach zachodu przypomina dziś skrzyżowanie sklepu papierniczego z bankiem i służy raczej tylko wysyłaniu „nietypowych” listów i przesyłek do dalekich krajów oraz usługom bankowym. Nie jest ona jednak „schyłkową” gałęzią gospodarki, po prostu raczej dostarcza specyficzne typy informacji zapisanych na papierze, które, jeśli byłyby przesyłane drogą elektroniczną, nie byłyby wygodne w odczycie.

Metody reformy oferty kulturalnej w regionie na przykładzie kraju związkowego Brandenburgii

Warto by zaproponować model reformy teatrów w województwach Polski. W tych mniuejszychm, jak w woj,. lubuskim czy opolskim, opłacalne jest powołóać jeden duży zespół teatralny, wielodziałowy teatr regionalny na zasadzie gościnnej obsługujący np. 5 czy 10 scen w regionie z bogatą ofertą teatru, opery, musicalu, baletu, teatru tańca, lalkowego etc.W tym, i przede wszystkim, z działem opery. Taki duży zespół może ograć kilka teatrów jednocześnie, i wówczas jest miejsce na drogie produkcje..

Doświadczenia z Niemiec
Frankfurt nad Odrą, 65-tysięczne miasto zaraz za polską granicą na Odrze, zlikwidował stałą trupę teatralną i zamiast tego zbudował od podstaw gigantyczne Kleist Forum, mieszczące salę umożliwiającą odgrywanie oper, musicali, baletów. Ongiś miasto oferowało mieszkańcom jedynie przedstawienia miejscowego zespołu teatralnego mającego niejako wyłączność na subwencje, po reformie oferuje rozrywkę jakiej nie mają w swojej ofercie nawet i dziesięciokrotnie większe miasta polskie. Co jest więc głównym fundamentem reformy niemieckiej kultury i sztuki? Jest nią teoria ekonomiczna.

Jak to się dzieje że większość oferty kulturalnej nawet małych miast niemieckich stanowią opery, operetki, musicale (mały Frankfurt oferuje takich przedstawień po kilka w miesiącu) podczas gdy w Polsce tego typu oferta kulturalna jest domeną wielkich miast? Patrząc na wiele miast polskich, widać ich upadek kulturalny. Scena operowa w pobliskiej Zielonej Górze, działająca przed II wojną na zasadzie impresariatu, po przybyciu administracji polskiej przestała działać, mimo że miasto rozrosło się pięciokrotnie. Inne teatry operowe miały jeszcze mniej szczęścia- często zrównano je z ziemią, jak w Gubinie, albo przebudowano na zwykłe sale teatralne, jak w Świdnicy.

Większość teatrów w RFN zreformowano oddzielając organizacyjnie działalność impresaryjną (i zwykle także zarządzanie budynkiem) od działalności artystycznej danego zespołu aktorów. Finansowanie teatrów z budżetów landu (odpowiednik polskich województw) umożliwiło dalszą egzystencję zespołów lokalnych w innej formie. Zamiast bezustannie wystawiać długie serie tych samych sztuk w jednym mieście, muszą by otrzymać subwencje, objeżdżać cały region z daną sztuką na zamówienie innych impresariów z miast danego regionu. Te produkcje to często lokalnie wyprodukowana opera, operetka, musical cz sztuka. Wówczas nawet niewielkie miasta, choćby nadgraniczny 37-tysięczny Schwedt nad Odrą, stać na utrzymywanie teatru z zespołem produkującym opery i musicale, wystawiane także w całym landzie i poza nim, a nie tylko w danej miejscowości. Korzyści skali- prosta zasada ekonomiczna, tak zapomniana w świecie polskiej kultury, a z sukcesem stosowana w nawet trzydziestotysięcznych miastach niemieckich w celu uzyskania jak najlepszego stosunku jakości i kosztów.

Wideo:
Opera Philipa Glassa to tzw. minimalizm w muzyce

Aby wystawić operę lub operetkę, trzeba posiadać infrastrukturę. Teatry operowe istniały w większości nawet mniejszych miast Ziem Odzyskanych, niestety, zostały zburzone w czasie zawieruchy wojennej lub zostały w inny sposób zniszczone, np. nieudaną przebudową niszczącą dawne wyposażenie, jak w wypadku Świdnicy. Typowy teatr operowy musi posiadać orkiestron (kanał dla orkiestry) oraz odpowiednie urządzenia sceniczne. W Rzeszowie ostatnią inwestycją w infrastrukturę kulturalną tego miasta była odważna przebudowa miejscowego teatru im. Wandy Siemaszkowej do roli teatru operowego. Podczas przebudowy zadbano o całą potrzebą infrastrukturę konieczną do wystawiania oper: dodano obrotową scenę, pod nią zbudowano orkiestron, nad teatrem wzniesiono 16-metrową kopułę z miedzi, która mieści wyciągi i rampy. Foyer zyskało luksusowy wystrój, godny teatru operowego. Tej inwestycji dokonano kosztem 10 mln PLN, z czego 7,5 mln pochodziło od Unii Europejskiej, a zaledwie 2,5 PLN z budżetu samorządu. W nowym teatrze sezon rozpoczęto operą Gioacchino Rossiniego „Cyrulik sewilski” w wykonaniu Teatru Narodowego z Koszyc (Słowacja).

Podobnie, dzięki wsparciu Unii Europejskiej, o teatr operowy wzbogacił się pobliski Frankfurt nad Odrą, budując kosztem 75 mln euro Kleist Forum z salą umożliwiającą wystawianie oper przez przyjezdne teatry. W Niemczech na 150 teatrów 95 to tzw. teatry operowe, technicznie dostosowane do grania oper (np. scena taka musi posiadać kanał orkiestrowy, tzw. orkiestron), posiadające często własny chór i orkiestrę, ale równie często nie utrzymujące własnych zespołów bazując na zespołach ściąganych z większych ośrodków co jest przecież normą w mniejszych teatrach operowych. W Polsce istnieje jedynie ok. 10 oper, choć praktycznie w każdym mieście powyżej 30 tysięcy mieszkańców mogłaby zaistnieć tego typu oferta.

Jak więc zreformować ofertę kulturalną, dając opery, murale, operetki- czyli to co cieszy się nieodmiennie wielką popularnością widzów w reszcie Europy? Jak zapewnić różnorodną ofertę spektakli, tak by wytworzyć zwyczaj częstego chodzenia do teatru? Należy przede wszystkim postawić na infrastrukturę, dostosować ją do wystawiania droższych sztuk ściągających pełne sale. Potem, dysponując budżetem od 200 do 500 tysięcy rocznie można tworzyć teatr operowy działający na zasadzie impresaryjnej, który wystawi od dziesięciu do kilkunastu oper i musicali w sezonie zamawiając je w innych operach i teatrach muzycznych. Dysponując kilkumilionowym budżetem w 100-tysięcznym mieście (co nie jest rzadkością w polskich warunkach) można już zapewniać sztuki i opery w ilości przekraczającej ewentualny popyt widzów oraz wygospodarować środki na subwencje dla teatrów prywatnych uzupełniających ofertę publicznego teatru impresaryjnego.

Co więcej, jest to mitem że opery i musicale muszą przynosić straty. Co lepsze sztuki, choćby najnowsze brytyjskie opery czy musicale, są sukcesami kasowymi i przynoszą milionowe zyski. Dobrze działający teatr impresaryjny wcale nie musi być złym biznesem, wcale nie musi też oznaczać posłanie na bezrobocia zespołu lokalnych aktorów poprzez odcięcie ich od dopływu dotacji na utrzymywanie ich etatów. Dokonana całościowo reforma w skali regionalnej, tworząca za jednym zamachem szereg teatrów impresaryjnych może doprowadzić do sytuacji, w której dana produkcja aktorów z miasta A jest wystawiana w dziesięciu innych miastach regionu zamiast tylko w jednym. Aktorzy zyskują większe wpływy, publiczność lepsza ofertę. Wadą jest jedynie zmuszenie zespołów teatralnych do większej mobilności i wynikające z tego niedogodności.

Reforma teatrów poprzez zerwanie z ideą lokalnych monopoli scenicznych oraz dostosowanie ich do wieloprofilowości jest drogą od której nie ma odwrotu. Po drugiej stronie barykady stoi prowincjonalny teatr-monopol, produkujący marne sztuki na które się chodzi bo nie ma innych. Polskie mniejsze miasta, dziś wyludniające się z młodych swych mieszkańców masowo emigrujących do większych miast czy to polskich czy europejskich, w zasadzie nie mają wyjścia. Utrzymując marazm w ofercie kulturalnej, pogłębiają swój upadek. Jednakże należy przestrzec także przed reformą która zniszczy lokalną scenę artystyczną. Przemysł produkcji sztuk teatralnych jest biznesem jak każdy inny i reformy, mające zmusić do większej mobilności producentów teatralnych, winny być przeprowadzone z poszanowaniem interesów gospodarczych osób pracujących w tym sektorze oraz dać im perspektywę możliwości kontynuacji kariery w zawodzie który często robią z innych pobudek niż finansowe.

Konieczność dyskusji nad liberalizacją polskiego rynku transportu autobusowego

Konieczna jest dyskusja nad procesem całkowitej deregulacji polskiegu rynku przewozów autobusowych. Obecnie przewoźnicy prywatni na każdą kolejną obsługiwaną trasę potrzebują nowe zezwolenie, co prowadzi do sytuacji w której rozwój najlepszych przewoźników jest administracyjnie blokowany i opóźniany.

Jednocześnie sytuacja taka powoduje iż na rynku nie może być stosowana strategia „hit and run”, znana z teorii rynków kontestowalnych. Polega ona na tym, że na rynku na którym działa monopolista, a rynek ten nie ma barier wejścia i wyjścia, możliwe jest wejście nowego przewoźnika na linię na której dotychczasowy podmiot realizuje zyski monopolisty, oraz świadczenie usług do momentu w którym dotychczasowy przewoźnik będzie zmuszony obniżyć ceny do poziomu wynikającego z wielkości ponoszonych kosztów.

Rynek autobusowy jest rynkiem kontestowalnym, a używany tabor można sprzedać za początkową wartość pomniejszoną o koszty zużycia i starzenia się pojazdów, co w przypadku taboru dla kolei pasażerskiej już nie jest możliwe z powodu płycizny rynku kolejowego. Dlaczego więc nie spróbować zastosować wiedzy wynikającej z teorii ekonomicznej? Należy przeprowadzić dyskusję nad propozycją zniesienia wszelkich administracyjnych ograniczeń dla świadczenia działalności w tym sektorze, połączonej z liberalizacją dostępu do dworców PKS.

Zieloni: alternatywa dla obozu konserwatywnego?

W 2004 roku zaistniała w Polsce nowa partia polityczna: Zieloni 2004. Działa w obozie sprzeciwiającym się polityce polskich konserwatystów. Jej polityka to umiłowanie dla wolności jednostki oraz dość złożony program gospodarczy, składający się z takich „nabojów” jak ekologiczna polityka podatkowa, zrównoważona polityka budżetowa, gospodarka oparta na wiedzy, przeciwdziałająca monopolom polityka transportowa (przewidująca m.in. myto dla ciężarówek za korzystanie z dróg), oraz niezbyt wykształcona jeszcze polityka gospodarcza czerpiąca z ordoliberalizmu i skupiająca się na obronie praw człowieka przed zakusami państwa i żądzą zysku oligopolistycznych korporacji. Czy Zieloni, tak pojmujący swoją rolę w polityce, są nadzieją niepopularnego dziś obozu stanowiącego alternatywę wobec konserwatystów?

Nowy podział spektrum politycznego

Na polskiej scenie politycznej utworzył się nowy podział, lekko zamazujący dawne podziały lewica- prawica. Jest to podział na partie konserwatywne, oraz partie demokratyczne i wolnościowe. Podział ten zdominował konstrukcję politycznego spektrum w większości wykształconych demokracji, i odnosi się on do sfery wolności osobistych człowieka.

W polskim obozie konserwatywnym znalazły się zarówno partie których programu gospodarczego nie powstydziliby się zwolennicy gospodarki planowej, jak i zwolennicy nieposkromionego wolnego rynku. Że taka wspólnota ideowa ukonstytuowała się ponad różnymi poglądami, świadczą decyzje dawnych członków UPR. Ci zwolennicy wolnego rynku zasilili szeregi dość narodowo-socjalistycznej Samoobrony czy PiS! Co spaja osoby o tak skrajnych poglądach na rzecz wydawałoby się dla dobrobytu społeczeństwa najważniejszą: ekonomię? Tym ogniwem jest pogląd na rzecz jeszcze ważniejszą: na prawa jednostki, na jej zdolność do samostanowienia, samookreślenia się. Konserwatyści uważają że wyznawane przez nich wartości obowiązują nie tylko ich, ale wszystkich członków społeczeństwa. Jako że nie wszyscy są konserwatystami, ideologia ta historycznie wiązała się z represjami wobec nie-konserwatystów.

Cechy reżimu konserwatywnego

Reżim konserwatywny jest z reguły represyjny, chyba że w hipotetycznym przypadku cała populacja podziela ten system wartości. W Europie, narodowo-katolickie konserwatywne reżimy Franco i Salazara są tylko często przytaczanymi ich przykładami. Reżim Franco, wprowadzony po hiszpańskiej wojnie domowej, używał takich pocisków w swej krucjacie o wartości jak: egzekucje i tortury przeciwników, wprowadzenie represyjnej cenzury i promowanie monokulturowej tożsamości narodowej. W krajach demokratycznych, grupy konserwatywne usiłują wpływać na zachowania jednostki poprzez system prawny, politykę rządową, oraz niekiedy poprzez zapisy bezpośrednio w konstytucji. To prowadzi do nieuniknionego konfliktu oraz polaryzacji spektrum politycznego, i tworzeniu się partii konserwatywnych oraz partii ich przeciwników.

Demokracja ze swej natury jest liberalna, i wzrost obu zwykle idzie w parze. Ale polska demokracja była raczej demokracją totalitarną w przeciwieństwie do demokracji zakładającej partycypację obywateli, a ta sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Dzięki autorytarnym rządom może się utworzyć coś co politolodzy nazywają demokracja nieliberalną (illiberal democracy) naruszająca prawa mniejszości poprzez nierespektowanie prawa. Nieliberalne rządy demokratyczne wierzą że mają mandat do postępowania w każdy sposób jaki im wydaje się słusznym, nawet nie respektując praw konstytucji, jeśli tylko przeprowadzają regularne wybory. Ich cechą charakterystyczną jest centralizacja władzy wewnątrz rządu (łamiąc zasadę rozdziału kompetencji) i wewnątrz społeczeństwa. Przykłady takich demokracji są do znalezienia w Europie południowo-wschodniej (Kazachstan, Białoruś), oraz w nowozdemokratyzowanych krajach które nie mają jeszcze długiej tradycji pokojowego pluralizmu.

Skąd te gromy?

Czemu cała „represyjna” część polskiej sceny politycznej rzuca takie gromy pod hasłem wolnościowego, permisywnego podejścia do praw jednostki? Ponieważ ich ideologia jest podszyta głębokim strachem i wiarą w to, że jednostka sama nie poradzi sobie z jej skromnym „zasobem moralnym”. Grupy te w butny sposób pojmują siebie jako „dysponentów” jedynie słusznych wartości, i nie dopuszczają nawet jakiegokolwiek dialogu, zakładając a priori iż cała reszta to tkwiący w błędzie profani. Głębokie jest przekonanie o własnej nieomylności i błędzie innych, a atak na samą kontrowersyjną interpretację tychże wartości rodzi oskarżenia o „bezbożny” atak dokonywany od razu na wszystkie „podstawowe wartości”.

Podobno „prawdziwa cnota krytyki się nie boi”. Więc kto bardziej wierzy w swoje wartości? Chyba jednak wolnościowcy, bo ci nie boją się ich wrzucić do prania w opinii publicznej. Konserwatyści, na czele z tzw. tradycyjnymi katolikami (poglądami tkwiącymi jeszcze w kościele przedsoborowym i niekiedy kontrowersyjnie łączącymi rasizm z tradycją) są swych wartości najwyraźniej niepewni, i są gotowi bronić ich nawet uciekając się do represji wobec „bezbożnych” krytyków.

Media przezywane konserwatywnymi zwykle nie umożliwiają swobodnej dyskusji, czy to poprzez linie opóźniające na swoich falach radiowych czy na swych łamach, traktujących wiele problemów tylko w dość wycinkowy sposób i przemilczających niewygodne fakty czy kontrargumenty. Internatura- forumowicz szybko przekona się że na „konserwatywnych” forach dyskusyjnych dominuje represyjna cenzura, działają tam sztaby cenzorów akceptujących posty forumowiczów przed publikacją, podczas gdy inne media zezwalają na wolną dyskusję reagując jedynie przy łamaniu ustalonych reguł. Jeśli coś jest bronione na siłę, to budzi podejrzenia o nieautentyczność, sztuczność. Konserwatyści właśnie boją się tego żywiołu, boją się tego, że w nim ich wartości się „spiorą”, wobec czego panicznie chcą wszystko kontrolować.

Głos wolnościowców i ekologów

Zieloni to partia wywodząca się ze środowisk wolnościowych i ekologicznych. Ludzi o różnorodnych poglądach politycznych, wyznających wiarę w różne modele gospodarki, łączy miłość do natury, brak materializmu oraz wolnościowe podejście do praw człowieka. Nie jest to partia której polityka ogrania wszystkie sfery życia, w zasadzie Zieloni skupiają się na kwestiach praw człowieka, gospodarki i ekologii. Zieloni właśnie przez to że są nowi w politycznym świecie, i jeszcze nieobciążeni balastem porażek, mają szanse wnieść nową energię w polską scenę polityczną. Choćby wolnościową wiarę w to, ze człowiek, jako jednostka jest w stanie sam pokierować swoim losem, i wykorzystać swoją wiedzę tak jak najlepiej potrafi w celu maksymalizacji własnego dobrobytu, a decydowanie za niego jest naruszeniem jego praw. Prawa człowieka znajdują odzwierciedlenie także w „zielonej ekonomii”, dość skomplikowanej próbie sprowadzenia na wspólny mianownik ogromnej różnorodności poglądów na gospodarkę wśród członków tej partii.

Rodzone w bólach dziecko zielonej ekonomii

Neoliberalizm oznacza dziś demontaż świadczeń socjalnych, który, jeśli przesadzony, może skończyć się naruszeniem prawa człowieka do godnego życia, do tej „pełnej miski żarcia” i dachu nad głową które mają nawet psy w schroniskach. Oznacza też prymat interesów gospodarczych i sceptycznie traktowany przez Zielonych „dyktat wzrostu PKB” który rzekomo równoznaczny wzrostowi dobrobytu, przecież równie dobrze może świadczyć o rozpadzie stosunków międzyludzkich. Może się objawiać w zaniku wymiany dóbr i usług wewnątrz rodziny czy kręgu przyjaciół, albo też może oznaczać zmuszenie społeczeństwa do korzystania z motoryzacji indywidualnej z uwagi na brak ścieżek rowerowych lub upadek tańszej komunikacji zbiorowej, która porzucona przez neoliberałów na pastwę monopoli i gigantycznego bałaganu informacyjnego i taryfowego, wypadła z rynku.

Nie podoba się ekologiczne spustoszenie oraz typowy dla neoliberalizmu wzrost koncentracji pozycji rynkowej przedsiębiorstw międzynarodowych. Nie podoba się porządek w handlu światowym, gdzie szczytne idee Adama Smith’a o handlu światowym z jego wiekopomnego dzieła pt. „An Inquiry into the Nature and Causes of the Wealth of Nations” są obłudnie przekręcane, tak by służyły tylko wyzyskowi krajów trzeciego świata, zamykając jednocześnie rynki krajów bogatych przed głównym towarem jaki biedne kraje mogą produkować w zamian: żywnością. To właśnie dla zmiany tych odczuwanych przez Zielonych jako niekorzystne tendencji gospodarczych partia ta powstała. Jednakże partię dzielą poglądy gospodarcze, i z wielkimi bólami kształtuje się jakieś wspólne spojrzenie Zielonych: ekologiczno- socjalna gospodarka rynkowa.

Dla neoliberałów zielona polityka gospodarcza, ten wielki kapeć pełen skomplikowanych mechanizmów gospodarczych którym ktoś usiłuje zabić kilka much za jednym zamachem, jest chyba rozczarowaniem, choć swe korzenie ma na przykład w tekstach unikalnego wolnościowego hiphopu śpiewanego przez nawijacza z mojego miasta, Huberta Kostkiewicza, który niejako odwrócił mnie od wiary w krwiożerczy bat wolnego rynku, mającego nawrócić „niepokornych leni” od słodkiego smaku manny z państwowej kiesy. On nawija o prawach człowieka do godnego ubrania się, do godnego mieszkania, do wyżywienia się, i o tym że te prawa są nienaruszalne. Co do konieczności gwarantowania tych praw panuje konsensus wśród Zielonych.

Przekonanie o niewydolności wolnego rynku

Tym, co wydaje się być możliwe do spojenia zielonych poglądów rynkowych, jest ordoliberalizm, czyli wolnościowy porządek gospodarczy. Mimo iż to pojęcie to nie istnieje w popularnych polskich encyklopediach czy w umysłach wielu polskich ekonomistów, idee ordoliberalizmu są popularne w polityce ekonomicznej ruchu Zielonych w Europie, a twórca tej teorii polityki gospodarczej, Walter Eucken ze szkoły fryburskiej, był jednym z ideologów niemieckich Zielonych oraz zaciętym krytykiem narodowego socjalizmu przedwojennych Niemiec.

Ordoliberalizm jest drogą, która pokazuje że jest możliwe pogodzenie logicznych i niepodważalnych praw ekonomii rynkowej z celem ochrony środowiska i zapewnienia poszanowania dla praw człowieka. Ordoliberalizm docenia ideę wolnego rynku, ale zakłada że występują na nim nad wyraz liczne niewydolności, porażki rynku (ang. „market failures”) umożliwiające wzrost monopoli i oligopoli, a zadaniem państwa jest nieustanna walka z interesem korporacji, które dopiero gdy działają bez nadużywania pozycji monopolistycznej, nie naruszają interesów konsumentów.

Wolny rynek to wg zielonej polityki ekonomicznej raczej utopia, która w rzeczywistości w zasadzie nigdzie nie występuje, bowiem idee wolnorynkowe i praktyka gospodarcza to zwykle dwie różne pary kaloszy. Zieloni wierzą że wolny rynek i konkurencja nie prowadzi sama z siebie do ekologicznie i społecznie zadowalających rezultatów. Rynki podobne do stanu „konkurencji doskonałej” to w zasadzie prawie tylko rynek produktów rolnych, gdzie jest wielu wytwórców a każdy z nich ma mały udział w rynku i podwyższenie ceny jego produktów powoduje iż sprzedaje ich mniej, wobec czego ustala się cena rynkowa która jest bliska ideałowi. Reszta to oligopole lub konkurencja monopolistyczna, albo pełne monopole wywołane np. tak nielubianymi przez Zielonych przesadnymi prawami patentowymi.

W tej sytuacji zadaniem państwa wg Euckena jest ochrona godności ludzkiej oraz walka z monopolami i innymi formami nadużywania pozycji rynkowej. Zadaniem państwa jest aktywne zabieganie o to, by na rynku panowała wydajna konkurencja. Tak więc zupełnie wolny rynek? Tak, ale tylko w książce do podstaw ekonomii. Bo w książkach do np. ekonomii przemysłowej już się nie mówi o tym inaczej jak o „stanie idealnym” czyli konkurencji doskonałej, która nigdzie w niej nie występuje, bowiem ogrom ograniczeń technicznych i prawnych (prawa patentowe) umożliwił zdzieranie z rynku rent monopolistycznych i oligopolistycznych.

Ordoliberalizm nie ma nic wspólnego z socjalizmem i interwencjonizmem państwowym, i pozwala odnieść sukces dzięki pełnemu zaufaniu do praw ekonomicznych i umiejętnym ukształtowaniu polityki gospodarczej, w której państwo nie jest graczem na rynku, ale sędzią. Ordoliberalizm wydaje się prostszym narzędziem polityki ekonomicznej niż po omacku prowadzone interwencjonistyczne działania z gracją słonia w składzie porcelany, ale wymaga sporej wiedzy i wiary w teorię ekonomiczną.

Wiary, której polskie uczelnie na ogół nie przekazują, wobec czego jej wyznawcy są z reguły „produktem importowym” uczelni w innych krajach, które kładąc nacisk na samodzielną pracę studenta z teoriami ekonomicznymi, przekonują go do ich logicznej niepodważalności. Niewielka liczba przekonanych co do słuszności tych logicznych tudzież niepodważalnych teorii wydaje się być główną przeszkodą na drodze do nowoczesnej polityki gospodarczej w Polsce.

Zwijanie granic państwa?

W środowiskach wolnościowych popularna jest wizja państwa zgodna z rastafariańskim systemem wartości, w myśl którego system państwowy zniewala wolnych ludzi. Państwo jest więc w myśl tej ideologii złem, ale z drugiej strony złem koniecznym, by zapewnić realizację celów ekologicznych i społecznych. Wprowadzenie w życie tej wizji to zwinięcie granic państwa do poziomu który dla niego przewiduje teoria ekonomiczna. A nie do poziomu jakiego chce np. etatystyczna, dyrygistyczna i interwencjonistyczna gospodarka rynkowa, roszcząca sobie butną „nadrzędność” nad potrzebami jednostki oraz naturalnymi, logicznymi, niezbicie udowodnionymi i nieuniknionymi prawami rządzącymi ekonomią, które przecież można umiejętnie wykorzystać zamiast się im sprzeciwiać. W myśl wartości rasta państwo winno definitywnie zwinąć swe granice, a ewentualne struktury winny przede wszystkim wyrastać i wychodzić dobrowolnie i oddolnie z ludzi niż być narzucone odgórnie przez jakąkolwiek formę rządów.

Stoi to w sprzeczności z dirigisme gospodarki narodowo-socjalistycznej, która z pewnością zechce głęboko ingerować w działanie rynku. Gospodarka dyrygistyczna to gospodarka kapitalistyczna, ale z silnym wiankiem państwowych monopoli, to wiara w etatyzm, to wiara w ekonomiczny nacjonalizm, bezlitośnie dyskryminujący cudzoziemskich inwestorów tylko za ich pochodzenie, mimo że to jest sprzeczne z konstytucją. Nieważne skąd się pochodzi, „ważne aby był mózg zamiast ciasta” –tak śpiewają sprzeciwiający się rasistowskiemu dyskryminowaniu kogokolwiek za pochodzenie polscy dancehallowi nawijacze, ale ich argumenty nie trafiają do środowiska narodowo-socjalistycznego, które domaga się „polskości” tego mózgu, co z pewnością ograniczy możliwości rozwoju gospodarki pozbawionej szans korzystania z know-how cudzoziemskich inwestorów.

Zapomniana teoria praw własności

Problemem u Zielonych jest zaniedbywanie zdobyczy teorii praw własności. Problem prywatyzacji jest niedostrzegany, choć być może jej przeprowadzenie nie jest aż tak istotne, bowiem sprzeciw wobec monopoli i zapewnienie wolności dostępu na rynek (czyli przezwyciężenie barier wejścia i wyjścia znanych z teorii rynków kontestowalnych), co jest jednym z kluczowych argumentów polityk ekonomicznych europejskich partii Zielonych, rozwiąże ten problem poprzez mechanizmy wolnego rynku eliminujące nieudolne podmioty. Celem Zielonych jest wszak dobrze działająca konkurencja na rynku, działająca z korzyścią dla konsumentów. Ich instrumentalia to silne prawo antykartelowe, kontrola fuzji i przejęć.

Niemieccy Zieloni dostrzegają że schematyczne „albo-albo” konkurencji czy państwowego interwencjonizmu, jest już od dawna przestarzałe. Konkurencja, jeśli ma ona prowadzić do pożądanych rezultatów ekologicznych i ekonomicznych, potrzebuje państwowych reguł i zasad. Jednocześnie państwowe interwencje na rynku muszą bezwzględnie zapewnić funkcjonalność rynków i zdolność danego rynku do generowania innowacji.

Zielona przyszłość?

Zieloni mimo rodowodu wolnościowców, nie są partią gospodarczych liberałów. Są pryncypialnie zorientowani na ochronę praw człowieka i mają inne główne cele niż polityka gospodarcza, która w Polsce chyba wymaga jednak czegoś innego niż dyrygizm i etatyzm. Rodząca się w bólach polityka ekonomiczna Zielonych jest raczej próbą odpowiedzi na gnębiące nasz kraj i świat problemy ekologiczno-społeczne. Partia ta weszła na polską scenę niedawno, z zamiarem zajęcia się problemami ekologicznymi i ekonomicznymi, ale szybko ważniejszym celem okazała się obrona wolnościowo pojętych praw jednostki przed zakusami sił politycznych obozu konserwatywnego głoszących swój moralny prymat nad jej prawem do samostanowienia.