Wydawca Mediów


Witamy w nowym czasopiśmie „Wydawca mediów”. Powstało ono w odpowiedzi na rosnący chaos informacyjny niszczący polską gospodarkę. Rynek mediów zawodzi, i warto o tych problemach pisać. Wydawcą czasopisma jest Instytut Ekonomiczny i Gazeta Zielonogórska.

Zalew informacji a emancypacja mniejszości

Ekonomiści dziś coraz to inaczej patrzą na otaczającą nas rzeczywistość. Ekonomia zwróciła się obecnie w kierunku nauk o informacji. Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii dla badaczy ekonomiki informacji są dobrą ilustracją tych tendencji. Daniel Kahneman oraz Vernon L. Smith w swoich badaniach wykorzystywali psychologię ekonomiczną i ekonomię eksperymentalną, integrując wyniki badań psychologicznych do nauk ekonomicznych,. Ekonomistów dziś interesują takie tematy jak podejmowanie decyzji w warunkach niepewności i badania psychologiczne nad ludzkimi osądami. Od 1996 roku trzykrotnie przyznano nagrody w tych dziedzinach, ongiś będących pograniczem nauki. Sam, ucząc się ekonomii poza granicami Polski, miałem na uczelni kursy zarządzania informacją i wiedza ta okazała się jedną z najbardziej przydatnych dziedzin jakich mnie uczono.
Attention economics, ekonomika przyciągania uwagi, „ekonomika oglądalności” jest jednym z takich nowych pól nauki. Ludzka uwaga jest traktowana jako dobro skąpe, zasób skąpy. Stosuje się różne narzędzia klasycznej ekonomii aby rozwiązać problemy zarządzania informacją. Tymczasem obecnie, szczególnie w sieci Internet, mamy do czynienia z niespotykanym zalewem informacji i skąpością uwagi. Herbert Simon już w 1971 roku pisał że w świecie bogactwa informacji, ich mnogość jest przeciwstawiona nieliczności tych, którzy tą informację konsumują. Wg Simona jest dość oczywiste że informacja pochłania uwagę odbiorców. Stąd: bogactwo informacji wywołuje niedostatek uwagi. Powoduje konieczność jej wydajnego rozlokowania pomiędzy źródłami informacji które mogą skonsumować naszą uwagę- tłumaczył Simon.
Simon zauważał w 19996 roku, że wielu projektantów systemów informacji swój problem zdefiniowali jako niedostatek informacji, niż jako niedostatek uwagi. W efekcie zbudowali systemy zorientowane pod dostarczanie coraz to większej ilości informacji. Podczas gdy potrzebne byłyby raczej systemy wyfiltrowujące informacje mało ważne lub nierelewantne i podające te najbardziej istotne. W ostatnich latach przedstawienie problemu przeładowania informacją (information overload) jako problemu ekonomicznego, tak jak to uczynił Simon, upowszechniło się.
To w tym kręgu cytowane są publikacje futurologa Alvina Tofflera takie jak „Future Shock”, a teoretycy tacy jak Ulrich Beck, Anthony Giddens czy Manuel Castells twierdza jakoby od lat 70-tych XX wieku trwa na globalna skalę przekształcanie się naszych społeczeństw ze społeczeństw przemysłowych w społeczeństwa informacyjne. Manuel Castells, obecnie 5-ty najbardziej cytowany badacz nauk społecznych na świecie, i najbardziej cytowany badacz nauk o komunikacji, pracuje na pograniczu nauk o miastach, nauk o Internecie i ekonomii politycznej. Tezą Castellsa jest ta o powstaniu społeczeństwa sieciowego.
Jean- Francois Lyotard z kolei pisze o tym jak wiedza stała się w przeciągu ostatnich kilku dekad główną siłą stojącą za produkcją. Lyotard twierdzi że społeczeństwa postindustrialne czynią wiedzę dostępną dla laików ponieważ wiedza i informacja rozproszyłyby się w społeczeństwie i przełamały Wielkie Narracje scentralizowanych struktur i grup. Lyotard określa te zmieniające się okoliczności mianem społeczeństw postnowoczesnych.
Osobiście nie daję sobie rady z powodzią informacji. Nie jestem w stanie od jakiegoś czasu dopilnować choćby publikacji wszystkich moich artykułów. Sądzę że posiadam około terabajta własnych danych na kilku różnych komputerach. W skrzynce majlowej straszą 64683 wiadomości email, z których przeczytałem jedynie niewielką część, znaczna większość to tzw. lekki spam: rozmaite informacje biznesowe, zaproszenia, informacje od znajomych, także z sieci społecznościowych. Mimo że unikam mediów „spamujących” mnie niechcianymi informacjami i ograniczam się do mediów 2.0. pozwalających abonować konkretne strumienie danych, wciąż jeszcze nie pracuję tak mocno z czytnikami rss, jak zagraniczni profesjonaliści.
Tymczasem jedyną drogą do pozyskania informacji bez zatonięcia w ich morzu jest ich odpowiednie filtrowanie. Czytniki RSS, sieci społecznościowe, twitter- to wszystko szybko stało się podstawą komunikacji całych części społeczeństw. Także dlatego ze tradycyjne media zawodziły z obróbką i filtrowaniem informacji. Ale i one nie wystarczają- w przypadku Polski występuje deficyt informacji wysokiej jakości. Nie dostarczają ich instytucje publiczne w rodzaju GUS, ekonomistów aktywnych publicznie można policzyć na palcach rąk.
W Polsce problemem jest także zawodność rynku informacji. Jeśli pytać w kuluarach dziennikarzy o to, dlaczego tak wiele informacji jest nieistotnym „szumem”, dlaczego tak mało pisze się o sprawach gospodarczych, ci odpowiadają że odpowiednie kwalifikacje zawodowe pozwalające na kompetencję w tej dziedzinie posiada jedynie garstka ludzi mediów. Często jedynie renomowani ekonomiści potrafią wyjaśnić, dlaczego tak mało zarabiamy i dlaczego tego problemu nie można przeskoczyć dodrukowaniem pieniędzy. Przy czym niepewne jest, czy ich głos szerzej słychać. Główne media komercyjne nadają informacje o niskiej wartości, także o niskiej wartości ich wytworzenia. Zatrudniają często niekowykwalifikowany personel, oszczędzają na jego szkoleniu, zresztą polskie uczelnie także zawodzą w szkoleniu kompetentnych kadr.
Komercjalizacja doprowadziła do segmentacji rynku. Do istotnych dla ekonomisty informacji najłatwiej dojść dziś śledząc blogi owych nielicznych ekonomistów. Konieczne jest tworzenie wokół siebie sieci informacyjnych, czy to poprzez np. twitter, czy poprzez sieci społecznościowe, abonując strumienie, często już pochodzące od samych badaczy, specjalistów. Podstawową rolę spełniają wyszukiwarki internetowe, zaś encyklopedie internetowe pełnią role przewodników w świecie często bardzo nowych idei.
Clay Shirky, analityk sieci, w kontekście przeładowania informacją mówi, że jeżeli jakiś problem się powtarza przez bardzo długi czas, to być może nie jest to już problem, ale fakt. Tylko nielicznym udaje się przedrzeć przez dżunglę informacji i dojść do istotnej wiedzy. Dziś trudno utrzymać kontakt nawet z osobami ze swoich środowisk. Wiele osób reaguje wycofywaniem się do tradycyjnych więzów koleżeńskich, sieci towarzyskich. Żyje poza mediami, ociera się jedynie o sieci społecznościowe. Tak może żyć współczesna kontrkulturowa bohema artystyczna i społeczna, której głównym medium stały się sieci społecznościowe. To w nich dopiero aktywni są twórcy młodego pokolenia.
Dziennikarze gospodarczy, świadomie lub nie, generalnie odepchnęli od siebie specjalistów, ekspertów. Stali się narzędziem w rękach lobbystów, polityków. Głos tych środowisk jest głośny, zaś ekspertów na światowym poziomie w Polsce jest jak na lekarstwo. Lobbing środowisk eksperckich jest w Polsce minimalny. Brakuje instytucji grupujących ekspertów różnych dziedzin, zawodzi zresztą już sam proces kształcenia takich kadr. Tymczasem nauka jest coraz bardziej wyspecjalizowana, skupiona na coraz węższych specjalnościach. W Polsce wciąż w mediach mamy bardzo ogólnych ekspertów, brakuje „zejścia w szczegóły”. A to w szczegółach ekonomiki przedsiębiorstw, ekonomik branżowych tkwią przyczyny polskiej pozycji gospodarczej.
Wiele z tych nauk jest w Polsce niedorozwiniętych, wręcz nieistniejących. Poznanie takich zależności wymaga tez od kadr nauki innego stylu życia, bardziej związanego z bohemą kulturalną, ze środowiskami kontrkulturowymi. Współcześni badacze, jak Richard Florida, określają współczesne gospodarki jako związane z produktami kultury. Badają wpływ otoczenia ekologicznego i kulturowego na wykształcenie się kreatywności i gospodarek opartych na wiedzy. Identyfikują klasę kreatywną, definiują jej potrzeby takie jak chęć życia ws tolerancyjnych, otwartych społecznościach, dbałych o poziom infrastruktury, otoczenie i jakość oferty kultury.
W Polsce warunki dla klasy kreatywnej są bardzo złe. Być może to w tym tkwi problem braku innowacyjności polskiej gospodarki. Sam obserwowałem exodus młodej klasy twórczej z jednego z przygranicznych miast. Procesy te zachodzą szybko i w polskich warunkach wydają się mieć długotrwałe skutki. Zerwane zostają podstawy społecznej egzystencji młodej warstwy kreatywnej, zanika oferta kultury, co zgodnie z teoriami współczesnych badaczy prowadzi do dalszego odpływu przedstawicieli klasy kreatywnej.
Miasta i regiony okazują się być mikroekonomiczną siecią współzależności, często opartą na kontrkulturowych grupach, mniejszościach i jednostkach które w polskich warunkach nie mają łatwych warunków rozwoju. Polska obecnie przechodzi rodzaj obyczajowej ewolucji jaką przechodziła Europa późnych lat 60-tych i lat 70-tych. Gospodarcza przyszłość kraju może zależeć od emancypacji różnych mniejszości kulturowych, obyczajowych, wyznaniowych w stopniu większym niż zwykliśmy sądzić. 
Adam Fularz

Zapaść etyki zawodowej demoluje rynek pracy dla dziennikarzy

Mikroekonomista zainteresowany działaniem polskich instytucji przerazi się funkcjonowaniem otoczki instytucjonalnej świata polskich dziennikarzy, jeśli zechce być na tyle pracowity i wnikliwy, by takie instytucje poddać pobieżnym choćby badaniom. Ujawniony zostanie czysto obrzędowy charakter działania takich instytucji, zdominowanych przez na przykład instytucje nieformalne. Na schodach dowie się że całość organizacji dziennikarskiej tworzą „ludzie bardzo starej daty”, ba, owa organizacja zdominowana jest przez normy społeczne i wartości kojarzone z tymi z Europy Zachodniej sprzed roku 1968.
Środowisko dziennikarskie en gros okaże się nietolerancyjne, wręcz agresywne wobec osób młodszych, niosących i dzielących inne wartości. Można zostać zaatakowanym przez osoby ze środowisk skrajnych, sprawiających wrażenie dominowania takich środowisk. Być może normą takiej organizacji jak Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich jest mobbing, którego sam padłem ofiarą podczas krótkiego touchdown na spotkaniu delegatów tejże instytucji, skupiającej osoby domagające się także „dziennikarstwa bez zasad”, dziennikarstwa zaangażowanego politycznie. Takie poglądy na serio krążą w tym środowisku, którego dotychczasowa pani prezes zechciała ustąpić pod naporem rosnących konfliktów politycznych.
Samo dopuszczenie do głosowania nad wyborem władz licznie przybyłych tram nie-dziennikarzy, posiadających co prawda legitymacje prasowe, ale nie wartości zawodowe, wydaje się powierzaniem losu tej organizacji w ręce zakulisowych instancji, których twarzą może być owa persona atakująca mnie, wyposażona w być może w cały bagaż uprzedzeń. A być może reprezentująca poglądy skrajne, konstytucyjnie wykluczane z debaty publicznej. A cóż, jeśli SDP skupia na przykład kryptofaszystów, tudzież inne grupy znane z podobnego zasobu represyjnych norm i wartości? Charakter owego spotkania: owych obrad za zamkniętymi drzwiami, instytucji zamkniętej dla chcących ją obserwować, wrażenie reakcji ludzi mających chyba wiele do ukrycia, mówił wiele. To przypominało obrady organizacji kraju totalitarnego, nie demokratycznego.
Ekonomiści badający funkcjonowanie gospodarki badają jej instytucje. Cechy pracy dziennikarzy są jedną z kluczowych zasad funkcjonowania rynku mediów. Podczas krótkiego pobytu miałem szansę dowiedzieć się z przemówienia odchodzącej szefowej, że zawodowe normy i wartości odeszły do lamusa, dziennikarze ich przestrzegający stanowią absolutną mniejszość w zawodzie.
Najbardziej uderzającym jest spadek zaufania do zwodu dziennikarza, do efektów jego pracy. Dziennikarzom wierzymy dziś, wierząc przytoczonym przez odchodzącą szefową Krystynę Mokrosińską danych, mniej niż sprzedawcom używanych samochodów. Paradoksalnie, rynek sprzedaży samochodów używanych stanowił pole działań ekonomistów instytucji. Za pracę o tym rynku, zwanym „market for lemons” George Akerlof otrzymał nagrodę Nobla.
Co można wywnioskować z efektów jego pracy? To, że sprzedawcy oferujący produkty gorszej jakości, z ukrytymi wadami, obniżali średnią cenę towarów na tym rynku, zaś kupcy stołujący się tymi dobrami mieli świadomość możliwości trafienia w miejscu „wisienki” na „gorzką cytrynę”- produkt zawierający szereg ukrytych wad. W efekcie wszystkie produkty są na rynku wyceniane niżej, finansowo cierpią także ci próbujący oferować ofertę dobrej jakości- za swoją pracę otrzymują bowiem mniej niż w warunkach przestrzegania zasad przez innych uczestników rynku. Podążamy wręcz do dylematu więźnia: jedna osoba obniżająca standardy ma szansę uzyskać wyższy dochód, ale gdy wszyscy podążą w tym kierunku, ogólna jakość oferowanych dóbr spadnie. Co więcej, dobra o ponadprzecietnej jakości w ogóle nie będa przedmiotem obrotu- uzyskiwana cena będzie zbyt niska by pokryć ich wartośc. 
Dziennikarze nie rozumieją, że prestiż ich zawodu, ich zarobki, ich miejsce w hierarchii społecznej, zależy od jakości pracy innych osób w ich zawodzie. W polskich środowisku dziennikarskim trwa absurdalna dyskusja, a do tego środowiska przyjmowane są osoby nijak nie realizujące w swojej działalności standardów zawodowych. Oto sprzedawcy „gorzkich cytryn” wytłuki sprzedawców „wisienek” i zaniżyli ceny na rynku,e i ograniczyli popyt na dobra wytwarzane przez całą profesję, ba, części dostarczycieli tych dóbr uniemożliwili wejście na oferujący niskie standardy  jakościowe i niskie płace rynek. Przy braku dóbr dobrej jakości, obserwowana jakość dóbr na rynku rynku dalej sie pogarsza, bo kupujący coraz niżej wyceniają przeciętną jakość oferowanych dóbr. Dominuje prawo Greshama- Kopernika: zły pieniądz wypiera dobry. Konkluzja pracy Akerlofa jest następująca: 
The cost of dishonesty, therefore, lies not only in the amount by which the purchaser is cheated; the cost also must include the loss incurred from driving legitimate business out of existence.„- czyli do kosztów nieuczciwości powinniśmy także stratę spowodowanym wypchnięciem oferującego dobrą jakość biznesu z rynku. 
Rynek weryfikuje polskich dziennikarzy. Polska jest krajem bez jednej chociaż gazety rynku wysokiego. Rozwijają się sieci społeczne łączące, ponad mediami, profesjonalistów, ludzi kultury. Debata publiczna dawno już opuściła łamy mediów, „na szczęście” przenosząc się w bardziej egalitarny, bardziej otwarty kanał jakim jest sieć Internet z jej mediami społecznościowymi.
SDP wydaje się być przetrawione instytucjami wewnętrznej cenzury. Funkcjonują tak ci którzy z cieszącego się ongiś większym prestiżem zawodu robią pelerynę skrywającą na przykład ich ukrytą agendę polityczną czy biznesową. Doniesienia z frontu wojny nie trafiają na szpalty mediów. A powinny. Oto co ma do powiedzenia Marek Palczewski:
„Krzysztof Feusette w „Uważam Rze” pisze, że nie ma dziennikarzy niezależnych, a ich medialnymi nastrojami kierują polityczni działacze. Dziennikarze stacji TVN są łagodni względem Platformy Obywatelskiej, a napastliwi wobec opozycji. Podobnie stronniczy są Stefan Bratkowski, Tomasz Lis, Ernest Skalski czy Piotr Bratkowski. Feusette zarzuca dziennikarzom wazeliniarstwo i manipulację. Jego zdaniem Katarzyna Kolenda – Zaleska uprawia propagandę informacyjną. Do negatywnych bohaterów Krzysztofa Feusette należy również Marcin Meller, dziennikarz – celebryta, który naraził się m.in. zaproszeniem do swojego programu premiera Tuska.
W „Polityce” Janina Paradowska analizuje front „pisowskich dziennikarzy”. Do tego frontu należy – zdaniem autorki – „Rzeczpospolita”, która stara się zachowywać pozory pluralizmu i drukuje też autorów krytycznych wobec PiS. Ale głównym orężem jest tygodnik „Uważam Rze”, tak bardzo z tygodnia na tydzień radykalizujący się, że – jak pisze autorka – nawet w „Gazecie Polskiej” zapanował nastrój paniki. Jednak jej zdaniem prawdziwą potęgę PiS reprezentuje w Internecie, gdzie dysponuje wieloma stronami sympatyzującymi z tą partią: Niezależna.pl, Fronda.pl, Salon24.pl, czy wPolityce.pl.”
Dalej autor przytacza kolejne przykłady:
„Zaglądam do „Przeglądu Tygodniowego”, a tam artykuł Henryka Markiewicza „Cynizm >>Rzeczpospolitej<<”, w którym autor atakuje Pawła Lisickiego, Piotra Skwiecińskiego, Piotra Zarembę, Krzysztofa Feusette, Bronisława Wildsteina, Jerzego Jachowicza i Rafała Ziemkiewicza, zarzucając im obłudę, cynizm, insynuacje, przeinaczenia, manipulację i lubowanie się w obelgach.”
Padają cytaty innych: choćby Kazimierz Kutz uważa, że „nieskurwionych dziennikarzy w każdym mieście można policzyć na palcach jednej ręki”. Odchodząca szefowa tej instytucji wyraziła pogląd że „ześwinianie się ludzi w dziennikarstwie, jak w każdym innym zawodzie, widać gołym okiem. Jesteśmy cząstka społeczeństwa. Nie jesteśmy wolni od tych zjawisk.”. Szefowa straciła też nadzieję na pojednanie środowisk dziennikarskich po katastrofie smoleńskiej.
Kryzys takich zawodów jak dziennikarz pokazuje stan instytucji państwa polskiego. Normy etyczne zdają się zaniknąć, osoby wykonujące zawód zgodnie z jego sztuką są marginesem i cierpią ekonomicznie na utracie dawnego statusu przez całą tą grupę zawodową. Jeśli pod znakiem zapytania jakieś osoby stawiają normy i wartości wykonywania danego zawodu, to chyba powinny zmienić swój status. W mediach można być też autorem. Rozdawanie statusu dziennikarza wszystkim piszącym wg mnie doprowadziło do zaniżenia poziomu, powoduje że pod wciąż dający prestiż zawodowy parasol chronią się si, którzy nań nie zasługują.
Dziennikarze w Polsce zdają się wciąż żyć w świecie 1.0. Tylko nieliczni adepci tej sztuki istnieją w popularnych sieciach internetowych grupujących osoby uprawiające dana profesję. Portale mikrobloggowe są zdobyte raczej przez tych najbardziej otwartych. Dziennikarze są nieobecni w sieciach społecznościowych, rozumieją niewiele ze współczesnej polskiej kultury czy sztuki. Są zamknięci w wieżach z kości słoniowych, zdominowane przez jednostki przekonane o nieomylności swoich osądów. Mobbing, zaobserwowany w SDP, najprawdopodobniej jest normą także i w redakcjach. Uwiąd standardów już na samej górze tej profesji daje odczucie na temat stosunków wśród członków takich gremiów.
Bardzo możliwe że środowisko polskich dziennikarzy dla oczyszczenia siebie potrzebuje nowych, konkurencyjnych organizacji branżowych. Zaobserwowane nieprawidłowości sugerują rozkład dotychczasowych instytucji, całkowity zanik norm i wartości poniżej poziomu mieszkańców polskich przedmieść. W SDP można spotkać chamstwo, mobbing, agresję, dyktat instytucji nieformalnych. Instytucja ta, pozbawiona szans na realizację swojej misji, winna zostać zastąpiona instytucjami nowej epoki. Być może powinna się odrodzić w innym miejscu, w innym, bardziej dbałym o standardy zawodowe gronie, zapewne znacznie mniej licznym, zapewne bardziej jawnym i otwartym dla publiczności, także tej sieciowej, stanowiącej rdzeń współczesnego społeczeństwa obywatelskiego. Tylko w takim ruchu upatruję metody na renesans zawodu dziennikarza w Polsce. Organizacje w rodzaju SDP wydają się być zdominowane przez nieformalne instytucje.
„Gdy dobrzy ludzie będą milczeć, zło zatryumfuje”- straszą dziś etycy. Nie powinniśmy w milczeniu przyglądać się losowi polskiego dziennikarstwa. Warto wypominać, jak bardzo przypadkowi są dziennikarze wielu polskich mediów, nie mający żadnego przygotowania ani kwalifikacji zawodowych. Jakość pracy wielu dziennikarzy głównych mediów leży znacznie poniżej warsztatu bloggerów-amatorów, o profesjonalistach świata nauki nie wspominając. Część polskich dziennikarzy ze słowa pisanego uczyniła trybunę swoich uprzedzeń, nie bojąc się też ich uzewnętrzniać w zawodowym towarzystwie. Na spotkaniu wymieniono nazwiska Jana Pospieszalskiego czy Tomasza Lisa jako chodzące przykłady nowego gatunku dziennikarstwa upolitycznionego. Zwykli dziennikarze funkcjonują w cieniu politycznych show swoich łamiących zasady zawodu kolegów. Patrzą na losy, czasem sukcesy, czasem polityczne porażki swoich zawodowych towarzyszy, i wyciągają wnioski. Zdaje się, że także polityczne.
Trudno nie zauważyć że atmosfera pobłażania dla wyczynów pseudodziennikarzy zdominowała Kongres SDP. Środowisko nie odcina się od takich postaci, trzeba więc – nowego środowiska. Dziś założenie organizacji, choćby tylko wirtualnej przestrzeni dyskusji, jest proste, zależy tylko od woli samych zainteresowanych. SDP taką platformą nie jest, jest instytucją z minionego świata technologii komunikacyjnych. Trudno nie oprzeć się wrażeniu że dziennikarze żyją poza współczesną bohemą sztuki i kultury, są wyobcowaną ze społeczeństwa wiedzy grupą. Tylko nieliczne jednostki odnajdują się w scyfryzowanej współczesności, nierzadko tworząc wokół siebie całe społeczności internetowe. A przecież- tak odnieśli sukces współcześni dziennikarze- tworząc wokół siebie w różnym stopniu otwarte środowiska wymiany poglądów.
Pobyt w świątyni dziennikarskich standardów zawodowych przypominał wizytę w lamusie społeczeństwa 1.0. Żyjącego z- tych cyfrowo nieokrzesanych , samemu jednocześnie będąc takim. Kim są ci ludzie? O większości z nich nic nie usłyszymy we współczesnych mediach masowej komunikacji: sieciach społecznościowych, portalach mikrobloggerskich. Może w znacznej części to są socjopaci wyoutowani ze współczesnej polskiej bohemy kultury i sztuki? I przekonani o swoim zbawiennym wpływie na społeczeństwo, realizowanym za pomocą zachodzących technologii komunikacyjnych? Może to w upadku tego środowiska, także upadku społecznym, technologicznym, należy szukać przyczyn słabej kondycji tego sektora?
Patrząc na niektórych adeptów sztuki dziennikarskiej chcących nas najwyraźniej pobić przy wyjściu, można się zastanawiać: mamuty? skamieliny? cyfrowe średniowiecze? Oparta na snobizmie i manii wielkości wieża z kości słoniowej? Etyka zawodowa wyceniona przez rynek na poziomie etyki sprzedawców używanych samochodów? Dokąd zmierza polskie dziennikarstwo? Miejmy nadzieję że w kierunku przemian, także instytucjonalnych. Konieczne bez wątpienia są nowe instytucje tego sektora, bo w reformę tych istniejących, przeżartych najzwyklejszą korupcją części wykonujących ten zawód, trudno uwierzyć. Dziennikarstwo w Polsce, to rasowe dziennikarstwo wykonywane wg zasad sztuki dziennikarskiej, skurczyło się do chyba niewielkiej niszy,, i nie powinniśmy z tej okazji milczeć. Także nie powinniśmy milczeć widząc cyfrowe wykluczenie przedstawicieli tej warstwy zawodowej. W części nawet wrogiej przemianom technologicznym na rynku mediów.
Adam Fularz dla „Wydawca Mediów” i „Ekonomika Kultury”, czerwiec 2011
Literatura:
Akerlof, George A. (1970). „The Market for ‚Lemons’: Quality Uncertainty and the Market Mechanism”. Quarterly Journal of Economics(The MIT Press) 84 (3): 488–500.