Fot. Lotn. w Świdniku |
Archiwum kategorii: porty lotnicze
Nowy hub oznaczać może marginalizację nierentownej państwowej linii LOT
1.
|
Frankfurt nad Menem
|
51.098.271
|
2.
|
Monachium
|
26.814.505
|
3.
|
Düsseldorf
|
15.256.506
|
4.
|
Berlin-Tegel
|
11.047.954
|
5.
|
Hamburg
|
9.893.700
|
6.
|
Stuttgart
|
8.821.533
|
7.
|
Köln/Bonn
|
8.332.961
|
1.
|
Frankfurt nad Menem
|
56.440.000
|
2.
|
Monachium
|
38.301.804
|
3.
|
Düsseldorf
|
20.620.258
|
4.
|
Berlin-Tegel
|
15.025.600
|
5.
|
Hamburg
|
13.600.000
|
6.
|
Köln/Bonn
|
9.850.000
|
7.
|
Stuttgart
|
9.226.546
|
Blokady rozwoju mniejszych portów lotniczych w Polsce
Niemieckie prawo jest do tego stopnia liberalne, że umożliwia „karierę” portów lotniczych, ich rozwój od małych organizacji do dużych portów lotniczych. Wspiera konkurencje pomiędzy portami o pasażera, podcinając możliwość praktyk monopolistycznych właścicieli portów wobec pasażerów. Sporą zaletą jest prawne umożliwienie obsługi ruchu planowego przez porty nie posiadające statusu prawnego portu lotniczego. Wiele z takich „niepełnych” portów odnosi sukcesy gospodarcze, nawet jeśli działają w niewielkiej odległości od innych, konkurencyjnych portów lotniczych. Ich strategią rynkową jest przywództwo kosztowe, czasem jakościowe. W Polsce konkurencji między portami lotniczymi niemal nie ma.
Blokady rozwoju mniejszych portów lotniczych w Polsce
„(…) Na tym tle najlepiej radzi sobie niepozorne lotnisko Heringsdorf, które działa głównie w sezonie. W tym roku obsługuje loty do: Bremy, Kolonii/Bonn, Düsseldorfu, Dortmundu, Frankfurtu nad Menem, Stuttgartu, Monachium i Zurichu.
– Sukces tego lotniska wynika z odwrócenia zasad funkcjonowania biznesu – tłumaczy Warszycki. – Tam skrzyknęli się właściciele hoteli na Uznamie. Którzy zapewniają bazę turystyczną i noclegową. Samo lotnisko nie sprzedaje biletów na przeloty. Można je za to zamówić przy okazji bookowania miejsc w hotelach. Kupić można pakiet: pobyt z przelotem.”
Samorządy w erze dynamicznego rozwoju lotnictwa
Polskie niebo zostało w maju roku 2004 otwarte dla konkurencji. Zakończono tym samym epokę ograniczonych umowami bilateralnymi duopoli na polskim rynku lotniczym. W szybkim okresie czasu polski rynek lotniczy zaczął nadrabiać ogromne zaległości i był nawet 2 najszybciej się rozwijającym się rynkiem lotniczym po Chinach. Równocześnie na rynek weszli przewoźnicy oferujący regularne połączenia lotnicze samolotami o pojemności 18 miejsc. Stwarza to szansę na uzyskanie połączenia lotniczego nawet dla średniej wielkości miast. Niestety- sposób w jaki polskie samorządy te starania rozpoczynają, wola o reakcję.
Burzliwy rozwój rynku lotniczego w Polsce stwarza możliwości dla zwiększenia liczby regionalnych portów lotniczych w kraju. Obecnie jest ich tylko 11. Powstanie nowych portów lotniczych możliwe jest poprzez zagospodarowanie infrastruktury około 50 powojskowych portów lotniczych. Teoretycznie dla uruchomienia przewozów pasażerskich i cargo na powojskowym lotnisku potrzebne są urządzenia nawigacyjne (radiolatarnia etc), budynek terminalu, system ochrony przeciwpożarowej etc. Nakłady na terminal i urządzenia nawigacyjne szacowane są w wersji minimalnej na kilka milionów PLN (niewielki terminal na kilkanaście-kilkadziesiąt pasażerów, podstawowe urządzenia nawigacyjne), w wersji maksymalnej (kompletna modernizacja drogi startowej, budowa terminalu, etc) na nawet ponad 200 mln PLN, jak w przypadku podwarszawskiego Modlina. Niemniej, koszty utworzenia lokalnego portu lotniczego w zasadzie od podstaw (odliczając koszty wykupu gruntów) wynoszą ok. kilkanaście mln PLN.
Niemniej reaktywacja portu lotniczego przynosi wymierne korzyści. Skracając czas dotarcia na miejsce umożliwia inwestorom lokowanie ich inwestycji w miastach posiadających porty lotnicze. Posiadanie portu lotniczego włącza miasto w krwiobieg którym podróżują inwestorzy.
Samorządy wielu polskich miast i regionów wciąż jednak nie rozumieją specyfiki rynku lotniczego. Na rynku jest bowiem miejsce dla dwóch typów portów: portu regionalnego (miejskiego) przyjmującego małe samoloty, oraz portu międzynarodowego, przyjmującego średnie samoloty, ujmując to w dużym uogólnieniu.
Typowy port kategorii miejsko- regionalnej (tzw. City-Airport) to port z krótkim pasem lądowania, przystosowany do obsługi niewielkich samolotów rejsowych typu STOL (krótkiej drogi startu i lądowania). Działa on w oparciu o tradycyjny system hubowy i z reguły oferuje tylko połączenia go jednego lub dwóch dużych portów przesiadkowych.
Normą tradycyjnego systemu lotniczego jest system hubowy, oparty na szprychach- połączeniach dowożących pasażerów z regionów do piasty- głównego portu przesiadkowego z ofertą przelotów w różnych relacjach. Wyłom w tej strukturze tworzą tanie linie, niemniej system piasty i szprych (ang. hub-and-spoke) jest wciąż dominujący. Umożliwia on korzystanie z połączeń w większości relacji wszystkim pasażerom, którzy dolatują do portu przesiadkowego i dopiero w tymże porcie przesiadkowym dokonują przesiadki na wybraną relację międzynarodową.
Dlatego polski port miejski lub regionalny będzie miał w ofercie zwykle jedną lub dwie relacje do dużych portów przesiadkowych, obsługiwane niewielkimi samolotami mieszczącymi od 18 do kilkudziesięciu pasażerów. Pracować będzie początkowo na mniej kosztownym systemie nawigacyjnym (bez np. kosztownego ILS).
Inną kategorię portów, których wyposażenie i uruchomienie jest droższe, stanowią porty mogące obsługiwać połączenia międzynarodowe, czyli przede wszystkim tanie linie (w przypadku wielu polskich nowo-powstających portów są one z reguły ich pierwszym klientem). Tutaj, z uwagi na większe typy samolotów, jak też i większe obciążenie samolotu paliwem, konieczne są dłuższe i szersze pasy startowe. Ta kategoria portów, wymaga długości pasa minimum ok. 2100 metrów i szerokości minimum 30 metrów, przy czym 56- 60 metrów szerokości jest regułą. Wymagane są także szerokie drogi kołowania- 23 metry jest regułą. Często konieczne jest postawienie większego budynku terminalu pasażerskiego o przepustowości ok. 150- 300 tys. pasażerów rocznie. Koszt takiej konstrukcji to ok. 3 mln PLN.
Typowy polski port dla miasta od 70 do 100 tys. mieszkańców może powstać na bazie lotniska powojskowego z utwardzonym pasem już za kilka mln PLN. Dokładne oszacowanie kosztów nie jest możliwe, zależą one od jakości drogi startowej, jak też istniejącego wyposażenia pozostałego po lotnisku wojskowym. W wielu przypadkach (port w Dęblinie dla Lublina, w Malborku dla Elbląga), gdy lotnisko jest użytkowane wciąż przez wojsko, konieczne jest wywalczenie zasad współużytkowania oraz budowa budynku terminalu, bowiem porty wojskowe zwykle posiadają potrzebne urządzania radionawigacyjne.
Typowy polski port lotniczy powstały z przebudowy portu powojskowego będzie dodatkowo mógł obsługiwać połączenia tanich linii, które oferując niskie ceny śmiało poczynają sobie na europejskim rynku lotniczym, mając już w nim ok. 38 % udział. Linie te obsługują najpopularniejsze relacje oferując niskie ceny na bilety zakupione z dużym wyprzedzeniem i często niewiele tańsze bilety kupione na krótko przed odlotem. Do obsługi tanich linii potrzebne jest niemniej lepsze wyposażenie portu – terminal na min. ok. 200 osób, wyższej klasy urządzenia nawigacyjne. Spełnione muszą być wymogi infrastrukturalne takie jak długość pasa startowego (min. ok. 2100 metrów), określona szerokość dróg kołowania, oraz określona kategoria bezpieczeństwa. W przypadku większości portów powojskowych ich uzyskanie jest możliwe po dość znacznych inwestycjach szacowanych na niekiedy kilkadziesiąt mln PLN.
Polskie samorządy powinny wybrać, jakiego typu chcą mieć port lotniczy, zwłaszcza gdy ten winien na siebie zarobić. Regułą zwykle jest, że porty położone blisko centrów miast mają szanse w ruchu krajowym, podczas gdy te od nich oddalone już w relacjach krajowych nie są tak atrakcyjne i swoją niszę odnajdują dopiero w ruchu międzynarodowym. Ciekawą nauką jest przypadek Zielonej Góry i jej portu w Babimoście, który mimo swych gigantycznych rozmiarów (2 największy port w Polsce pod względem systemu dróg kołowania) był dostosowany tylko do przyjmowania lotów krajowych.
Połączenie krajowe do Warszawy, z racji oddalenia tego portu od centrum miasta o 34 km, było niekonkurencyjne, nieatrakcyjne, zwłaszcza gdy lot samolotem trwał wraz z międzylądowaniem 2 godziny, a pociąg na równoległej trasie kolejowej Zbąszynek- Warszawa pokonywał dokładnie ten sam dystans w 3 godz. 41 minut. Połączenie lotnicze do Warszawy, 2-krotnie wznawiane, każdorazowo miało krótki żywot. Obecnie loty wznowiono po raz bodaj 4-ty.
Szanse portu w ruchu regionalnym rosną, gdy ten jest blisko centrum miasta, i gdy brak jest równoległej linii kolejowej, a docelowy port przesiadkowy istotnie ma znaczenie dla podróżnych i zachodzi prawdopodobieństwo, iż w istocie jest po drodze w większości obieranych relacji. W przypadku podróży z Zielonej Góry port Warszawa Okęcie jest bezużyteczne jako port przesiadkowy, ponieważ oznacza wydłużenie podróży o kilka godzin do większości europejskich relacji krótkiego zasięgu. Wówczas zalecany jest wybór innego portu przesiadkowego- Kopenhagi, Amsterdamu, Wiednia, Frankfurtu czy Monachium, i zabieganie o uruchomienie połączenia regionalnego, tej „szprychy” (spoke) do tamtego hubu. W przypadku portu w Zielonej Górze, oddalonym od centrum miasta, wynika iż źle obrano węzeł przesiadkowy obsługiwany z tego portu (była to decyzja polityczna a nie ekonomiczna) a sam port sprawdzałby się chyba najlepiej w ruchu międzynarodowym jako port tanich linii dla zachodniej Polski. Niestety, z powodu niezbyt trafnych decyzji jego wciąż państwowych właścicieli (spółka samorządu i PPL) port dziś nie obsługuje żadnych połączeń tanich linii, trwają natomiast próby wznowienia lotów do Warszawy.
Szanse portu na sukces w ruchu regionalnym rosną, gdy port jest blisko centrum miasta. Wówczas ruch regionalny odgrywa znaczącą rolę z racji swej wygody i szybkości dotarcia na miejsce. Dlategoteż wiele miast, w obliczu dużej konkurencji kolei w popularnych relacjach krajowych, wciąż może postawić na lotnictwo. Położone blisko centrów miast lotniska regionalne z krótkim pasem startowym zaoferują wystarczającą infrastrukturę do obsługi częstych lotów małymi samolotami do dużego portu przesiadkowego.
Duże lotniska powojskowe, zwłaszcza w Polsce zachodniej i północnej położone są zwykle w pewnym oddaleniu od większych miast (20- 50 km). Dzięki odpowiedniej infrastrukturze dobrze nadają się na porty międzynarodowe, gdzie dystans do portu nie gra takiego znaczenia, choć przy braku dobrych i szybkich połączeń kolejowych znakomicie sprawdzą się także w połączeniach krajowych. Niemniej, trudno wskazać przypadki gdzie port lotniczy ewidentnie miałby trudności z zaistnieniem tylko jako słabiej wyposażony i doinwestowany port miejski lub regionalny. Kryterium sukcesu to raczej wybór odpowiedniego hubu, portu przesiadkowego niż brak ewentualnych pasażerów. Polacy bowiem wreszcie zaczynają podróżować masowo.
Adam Fularz
Jaki port lotniczy dla Kielc?
Przed laty proponowałem by doprowadzić lotnisko sportowe w Masłowie, zbudowane w 1937 roku, do standardu umożliwiającego przyjmowanie samolotów pasazerskich klasy STOL (short take-off and landing). Pas startowy w Masłowie należałoby wówczas wydłużyć o około 500- 600 metrów (miał on ongiś wymiary 900 x 30 metrów). Port, by przyjmować loty krajowe musiałby mieć długość pasa startowego ok. 1200-1500 metrów. Z Kielc-Masłowa mały, 18- miejscowy samolot klasy STOL dowoziłby pasażerów na przesiadki do hubów (portów przesiadkowych).
Niedawno port w Masłowie kosztem 5 mln 969 tys. PLN był rozbudowywany. Dodawane było 140 metrów pasa startowego w kierunku zachodnim oraz 115 metrów pasa w kierunku wschodnim. Nowy port lotniczy w Masłowie będzie posiadał drogę startową o długości 1155 metrów. Możliwa będzie obsługa planowych rejsów biznesowych samolotami krótkiej drogi startu i lądowania (typu STOL). Loty te nie będą dochodowe, przynajmniej początkowo. Samorząd winien więc rozpisać przetarg na ich wykonywanie w ramach służby publicznej.
Typowe lotnisko regionalne dla tanich linii powstałoby natomiast w Radomiu. Budowa portu pod Kielcami to pomysł zły, bowiem jest on po prostu za drogi w porównaniu z alternatywnymi rozwiązaniami. Już dość dawno bezskutecznie proponowałem władzom Kielc by zamiast wydawać 250-500 mln na inwestycję o niepewnej stopie zwrotu, zainwestowały wspólnie z Radomiem w tamtejsze lotnisko wojskowe dostosowując je do roli portu pasażerskiego relatywnie niewielkimi nakładami finansowymi. Tam w zasadzie podstawowa infrastruktura już jest, samoloty mogłyby lądować już obecnie, tylko że brak jest możliwości naziemnej obsługi pasażerów i samolotów- nic nawet nie wiem o radomskim terminalu. Port w Radomiu nie ma urządzeń do naziemnej obsługi samolotów etc.
Aby obsłużyć Kielce, wystarczy zrobić tzw. airport link: zakupić jeden- dwa wagony motorowe z wychylnym pudłem albo nowoczesnej pojazdy ezt, wyremontować linię kolejową do Radomia i bocznicę do tamtejszego lotniska, i pod sam terminal portu lotniczego w Radomiu z Kielc dowożonoby pasażerów w ciągu 35- 40 minut (a więc tylko o kilkanaście minut dłużej niż do proponowanego nowego portu pod Kielcami). Koszty takiej inwestycji to ułamek kosztów budowy nowego portu, czas realizacji również jest krótszy. Ale nie, lepiej wydać 500 mln na niepewną inwestycję o niskiej stopie zwrotu.
Całość winna być sprawdzona przede wszystkim pod kątem finansowym i ekonomicznym. Nie twierdzę ze mam patent na nieomylność, a mały port Kielce-Masłów też może nie być najlepszym rozwiązaniem (klasa City-Airpot przynosi zyski jedynie w dużych aglomeracjach). Nie słyszałem jednak by tamtejsze władze prosiły jakichkolwiek bardziej uznanych i niezależnych ekspertów o pomoc i wybranie najlepszego rozwiązania z kilku możliwych (Masłów plus nowy port, Masłów plus Radom).
Ostatni rządowy regionalny port lotniczy to kuriozum
Sama idea rozbudowy i tak już relatywnie dużego, choć tragicznie źle rozplanowanego budynku jest dość dziwna. Niedawno moim czytelnikom przypomniałem „port lotniczy” Lappeenranta, mający rocznie 4,5 tysiąca międzynarodowych pasażerów. Jego pawilon szczyci się bodajże tym że pochodzi sprzed 90 lat. Salon odlotów przypomina pokój gościnny większego mieszkania, w którym upchnięto trzy stanowiska odpraw, zaś sala odbioru bagażu nie ma karuzeli, lecz dziurę w ścianie i rolki, po których bagaże zjeżdżają do pomieszczenia ledwie nieco większego od zwykłego dużego pokoju.
Rynek lotniczy we Polsce jest już rozwinięty tak bardzo, że wystarczy złamać jakiś dziwny opór materii urzędniczej by pojawiły się takie połączenia. Ten ostatni nieskomercjalizowany regionalny port lotniczy Polski (nadal będący w ręku państwowych PPL) jest typowym urzędem, w którym „nie da się”. Obecnie- tanie linie nie mogą zawijać do tego portu, jego zarząd (dyrektor) twierdzi że nie jest w stanie obsłużyć samolotów tanich linii w ciągu 20 minut na ziemi. Ten brak możliwości ma swoje przyczyny właśnie w państwowym statusie portu, i tego że tak naprawdę ten port nie musi przyjmować samolotów. Czy się stoi, czy się leży- nie ma to wpływu na płace zarządu. Zaś większy ruch w porcie spowoduje więcej pracy dla jego pracowników.
Jego dyrektor jest obrażony ilekroć krytykuję go za to, że mając tak duży port nie jest w stanie przyjąć samolotu tanich linii. Owszem, takie samoloty- duże boeingi i airbusy lądują i startują z tego portu, ale często jest on jedynie wykorzystywany jako baza treningowo-szkoleniowa albo zapasowy port lotniczy dla poznańskiej „Ławicy”.
W przypadku uruchomienia możliwości przyjmowania tanich linii możliwe że nie trzeba się specjalnie martwić o to czy do portu będą zawijać tanie linie: te już się zgłaszały, i raczej można być pewnym że przynajmniej do Londynu i Dublina loty będą miały wzięcie, a z zapełnieniem samolotów pasażerami czy to z Lubuskiego czy z zachodniej Wielkopolski nie powinno być problemu. Nawet z samego ruchu pasażerskiego i czarterów port już powinien pokryć swoje koszty. Port w Rzeszowie, mieście o porównywalnej wielkości doTrójmiasta Zielona Góra-Sulechów-Nowa Sól, obsługuje 57-krotnie większy ruch…
Ruch cargo także nie powinien stanowić problemu, wbrew temu co twierdzi raport PricewaterhouseCoopers. Istotnie, zapotrzebowanie na lotnicze cargo z lubuskiego i okolic jest znikome, ale przecież sąsiedni Berlin (ok. 150 km dystansu) i Brandenburgia generują gigantyczny ruch cargo- 37 tys. ton rocznie. Tutejszy port jest najbliższym tej 4,5- milionowej aglomeracji polskim portem lotniczym. Dobrze zarządzany port oferujący konkurencyjne opłaty lotnioskowe z pewnością mógłby przejąć choćby nawet i znikomą część tego ruchu, co już zapewni spore dochody. Do tego trzeba jednak kompetentnej kadry i wyposażenia.
Niestety, jak na razie marnotrawi się tylko cenny czas. Port przynosi straty, a wszyscy czekają. Uchwalono po ok. 4-5 latach biurokratycznych planów ustawę o przekazaniu portów powojskowych samorządom. Mimo to sprawa wydaje się więc odwlekać coraz bardziej.
Można rozbudować terminal pasażerski, dodając terminal tanich linii, taki jak np. ostatnia inwestycja w Łodzi (koszt: 4,8 mln PLN). Nie jest to jednak niezbędne- przykładowy port w Lappenrancie, kilkukrotnie mniejszy, obsługuje kilka relacji tanich linii, w tym Ryanaira. Wydaje się, że przy tej okazji władze powinny dokładnie przeanalizować zmianę lokalizacji dla nowego terminalu jeśli dojdzie do takiej inwestycji. Najrozsądniej byłoby stary terminal przekształcić w dworzec cargo lub zaplecze techniczne, a nowy budynek wybudować możliwie najbliżej linii kolejowej Zielona Góra-Poznań, w miejscu gdzie tory tej głównej linii przechodzą najbliżej portu lotniczego. Wówczas wystarczy budowa prostego przystanku na tej linii, by rozwiązać w przyszłości problemy z dotarciem do tego portu.
Wszak w Europie standardem jest połączenie kolejowe na lotniska, także w tych mniejszych miejscowościach, zwłaszcza gdy przy samym porcie prowadzi główna linia kolejowa. Takie rozwiązanie umożliwi w przyszłości szybszy rozwój tego portu . Po planowanej i częściowo realizowanej modernizacji linii kolejowej do Zielonej Góry, to kolej będzie najszybszym sposobem na dotarcie z miasta do tego portu, i warto by już teraz się do tego przygotować.
Lata lecą, wkrótce minie 6 lat rozmów o przystosowaniu tego portu do przyjmowania samolotów tanich linii oraz 3 lata od podpisania umowy z rządowym monopolem „PPL” o tworzeniu tutaj portu cargo dla zachodniej części Polski i wschodniej części RFN. Nie wiadomo jaki jest los spółki samorządowej mającej zarządzać tym portem- dziś upaństwowionym urzędem.
Wielka szkoda, że lubuskie władze zdają się nie rozumieć, że czas to pieniądz, na sprawę lotniska patrzą zaś nie rozumiejąc, że jest to biznes, i on po prostu ucieka. Uciekają także stracone szanse, turyści, biznesmeni. Ta sytuacja nie zmienia się od dobrych 6 lat, podczas których port lotniczy w Rzeszowie zwiększył liczbę obsługiwanych pasażerów z 69 tysięcy do 383 184. Zaś ten port został na dawnym poziomie.
Ile jeszcze będziemy czekać na to, by ten port normalnie zafunkcjonował zamiast być największym kuriozum polskiego rynku lotniczego? Marginalna liczba pasażerów (6,7 tys. rocznie), kategoryzująca go w dziedzinie ekonomicznych dziwadeł, mimo blisko 3 mln mieszkańców w caption area? Niemal nikt go nie wykorzystuje- port obsługuje jedynie linię biznesową Jet Air, w której niewielkich samolotach większość miejsc wykupuje Urząd Marszałkowski dla miejscowych urzędników. Dotowanie tego połączenia odbywa się na dziwnych zasadach- ich efektem nie są niższe ceny biletów, jak w typowym modelu dotowania połączeń, ale miejsca zarezerwowane dla urzędników. Jedno z nich otrzymał mój przyjaciel, który owym samolotem leciał… sam. Zaś zwykły bilet kosztuje ok. 500 PLN.
Być może połączenie do Warszawy może być już powoli zbytecznie, po planowanym skróceniu czasu dojazdu koleją do Warszawy. Port ma przyszłość w lotach czarterowych, lotach tanich linii, lotach do innych miast Polski- np. Gdańska (dziś tylko jedno połączenie tygodniowo, i tylko w jedną stronę, z Gdańska do Zielonej Góry) czy Krakowa.
Linia kolejowa do portu, która powinna być uruchomiona jako airport link (np. do Gorzowa Wlkp.), zamiast zarastać krzakami. Zarządzający portem, którzy twierdzą że się nie da, choć tanie linie są skutecznie obsługiwane przez porty kilkukrotnie mniejsze? W mojej opinii jest to wina upaństwowienia tego portu. Od lat cicho i spokojnie sobie egzystującego na uboczu. Rząd PO-PSL trzyma wiele takich „skarbów”, przypominając w swojej postawie psa-ogrodnika. Kupcy chętni do nabycie portu pojawiali się co najmniej trzykrotnie. Nikt nie chciał go sprzedać.
Poniżej: Port lotniczy Lappeenranta obsługuje tanie linie, w tym Ryanaira
zdjęcie ze strony zarządcy Finavia
Port lotniczy w Babimoście- zabytek socjalizmu?
Niestety, ostatnie wiadomości dotyczące losu lotniska w Babimoście obwieściły jego zamknięcie. A jest to drugi port lotniczy w Polsce co do wielkości systemu dróg startowych! Mogą z niego korzystać nawet te największe samoloty, jakie zna lotnictwo. Wydaje się, że powinien on mieć przed sobą wielką przyszłość i służyć dalej mieszkańcom województwa. Jaka jest więc recepta na jego rozwój?
Pasażerski port lotniczy na lotnisku działał od 1977, nosząc cały czas nazwę pochodzącą od największego miasta w okolicy: Port Lotniczy Zielona Góra. Po 31 latach od uruchomienia przez Polskie Linie Lotnicze LOT połączenia Zielona Góra – Warszawa – Zielona Góra zostało ono najprawdopodobniej definitywnie przez tego przewoźnika zamknięte. Do Zielonej Góry kursował (z międzylądowaniem w Poznaniu) 64-miejscowy samolot typu ATR 72. Główną przyczyną zamknięcia linii są zmiany na polskim rynku lotniczym: LOT przyciśnięty do muru przez konkurencję 8 nowych przewoźników niskobudżetowych, którzy coraz śmielej poczynają sobie na polskim rynku, musi zabierać samoloty z małoobciążonych relacji i koncentrować swoją ofertę na liniach, gdzie walka konkurencyjna jest najbardziej nasilona.
W roku 2001 babimojskie lotnisko odprawiło 5571 pasażerów, w 2003 było to już 7357 osób. Jest to wielkie nic: dziennie daje to około 15- 20 podróżnych! W ostatnich latach na lubuskim lotnisku nie odprawiano żadnych ładunków towarowych: statystyki wyraźnie pokazują iż przewozy cargo wynosiły w okresie 2002- 2003 zero, mimo iż w skali kraju transportem lotniczym przewozi się 51 tysięcy ton cargo rocznie! Oferując znacznie tańsze ceny dla korzystających z lotniska, lubuskie lotnisko mogłoby obsługiwać znaczną część lotniczych przewozów towarowych docierających do odległej o 140 km aglomeracji Berlina (przez pierwsze 8 miesięcy tego roku wyniosły one 25 tys. ton, a w całym roku 2003 wyniosły one 36, 7 tys. ton cargo i 14,7 tys. ton poczty. Mogłoby też obsłużyć choć znikomą część z ruchu pasażerskiego lotnisk aglomeracji Berlina, obsługujących rocznie 13,3 mln pasażerów i mających przepustowość ruchu pasażerskiego w wysokości tylko 15,5 mln. Władze tej aglomeracji, w celu odciążenia jej trzech przeciążonych lotnisk planują rozbudowę lotniska Schönefeld do funkcji międzykontynentalnego portu lotniczego o nowej nazwie Berlin- Brandenburg International. Nowe lotnisko-gigant będzie budowane od 2006 roku i ma być gotowe w 2010. Połączone będzie linią kolejową z centrum Berlina, dojazd do centrum zajmie tylko 17 minut.
Co jest jednak przyczyną tego tak niskiego zapełnienia babimojskiego lotniska, położonego w dość gęsto zaludnionym obszarze pogranicza Wielkopolski i Ziemi Lubuskiej, w odległości około 34 km od Zielonej Góry i około 90 km od Frankfurtu nad Odrą na zachodzie i Poznania na wschodzie? Położonego w zasięgu półtorej godziny drogi autostradą od Berlina? Z racji swego położenia tak wielkie lotnisko wydawałoby się skazane na sukces komercyjny, a tak nie jest.
Wina jest ewidentna, i zdecydowanie leży po stronie władz województwa. Bezpośrednią przyczyną jest pozostawienie sprawy głównego lotniska tego regionu samej sobie. Podczas gdy wszystkie inne polskie lotniska zostały przejęte od zarządzającego ongiś nimi państwowego przedsiębiorstwa PPL (z jednym wyjątkiem) przez władze samorządowe, w woj. lubuskim lotnisko pozostało w rękach tej państwowej firmy, która jego istnienia niemalże nie dostrzega, bowiem swą działalność skupia na pewno nie na generującym około jednej tysięcznej dochodów tej firmy głównym porcie naszego województwa, lecz na swym podstawowym biznesie. Agencja Ruchu Lotniczego i Port Warszawa Okęcie generują 99,7 % przychodów lotniczych, a porty w Rzeszowie i w Zielonej Górze to 0,3- procentowa reszta. Port w Babimoście zatrudnia 29, 5 osób na etatach, co stanowi 1 % personelu całego przedsiębiorstwa PPL.
Przychód z działalności lotniczej lubuskiego lotniska wyniósł w 2001 438 tys. PLN a w 2000 r. było to ok. 28-krotnie mniej: przychód wynosił tylko 15,5 tys. PLN. Dynamika przychodów z działalności pozalotniczej była na lubuskim lotnisku gigantyczna, przychody te wzrosły z 741 PLN (sic!) w 2000 roku do 125 tys. PLN w 2001, Ale i tak są niczym w porównaniu do przynoszącego nieco ponad setkę milionów złotych lotniska warszawskiego! Czym jest lubuski port lotniczy w strukturze PPL, nietrudno się domyślić: nic-nieznaczącym ziarenkiem na peryferiach, wybrykiem natury dalekich pustkowi niemalże.
Historią sukcesu, jaką powinno powtórzyć lubuskie lotnisko, jest niewątpliwie historia lotniska Frankfurt (Hahn). Port lotniczy Frankfurt-Hahn powstał w 1993r. poprzez prywatyzację byłego lotniska wojskowego, działającego dla armii amerykańskiej od lat 50-tych. Lotnisko jest własnością spółki z przewagą kapitału prywatnego (73,07 % udziałów posiada spółka Fraport AG, reszta jest w rękach samorządów). Jest jedynym w Niemczech portem lotniczym typu low-cost i skupiło się na obsłudze tanich przewoźników lotniczych oraz ruchu towarowym, stając się w przeciągu dekady 91 co do wielkości portem towarowym świata i 4 co do wielkości portem towarowym w Niemczech.
Wykres 1. Wzrost liczby pasażerów na lotnisku Frankfurt-Hahn po wejściu nań taniej linii lotniczej Ryanair w 1999 r. (wg www.buergerfuerhahn.de)
Lotnisko Frankfurt-Hahn znalazło się także na 10 miejscu (z 37) najczęściej uczęszczanych niemieckich lotnisk. W 2003 roku port lotniczy obsłużył 2,4 mln pasażerów. Jest to o 67% więcej pasażerów w stosunku do roku poprzedniego i o 83 razy więcej niż w roku 1998, kiedy przez to lokalne lotnisko przewijało się zaledwie 29 tysięcy podróżnych. Choć, jak wspominają władze zarządu lotniska, na początku działalności przewozowej było ich zaledwie 7 tys. rocznie (tyle co dzisiejszy ruch na lotnisku w Babimoście). Dziś przez lotnisko przewija się już 8 tys. podróżnych… dziennie, korzystających z oferty ponad 50 lotów rozkładowych w ciągu dnia.
Lotnisko w Hahn służy dziś tanim liniom lotniczym (Ryanair, Volareweb i airpolonia.com) oraz obsługuje znaczny ruch towarowy (75 tys. ton towarów przeładowanych w roku 2000). W roku 2003 odbyło się na nim 31 tysięcy operacji lotniczych (startów i lądowań), podczas gdy lubuskie lotnisko obsłużyło zaledwie 1247 operacji i obsłużyło 330-krotnie więcej podróżnych od lotniska lubuskiego. Wokół lotniska działa dziś nieco ponad 105 nowych przedsiębiorstw (w roku 1996 było ich tylko 30) zatrudniających obecnie 2266 pracowników (wzrost z 53 pracowników w 1996).
Lotnisko Frankfurt (Hahn) jest usytuowane na uboczu większych aglomeracji: położone o 124 km na zachód od Frankfurtu nad Menem, do którego jedzie się godzinę 45 minut, oraz odległe jest o ponad 2 godziny drogi od Kolonii. W odległości 45 minut podróży od tego lotniska mieszka 1,5 mln mieszkańców, a w odległości 120 minut podróży mieszka ich 8,7 miliona. Lotnisko w Babimoście ma nieznacznie gorsze warunki: aglomeracje Berlina (3,4 mln mieszk.) i Poznania (0,58 mln mieszk.) są w bezpośredniej sferze jego oddziaływania, a samo województwo lubuskie liczy 1 mln mieszkańców.
Sukces lotniska Frankfurt (Hahn) stał się wzorem do naśladowania dla innych regionalnych portów lotniczych w całej Europie. Dynamiczny rozwój zaczął się w roku 1999, gdy stał się bazą dla taniego irlandzkiego przewoźnika Ryanair, oferującego początkowo tylko dwa loty dziennie do Londynu-Stansted, a później coraz bardziej rozwijającego ofertę do 18 połączeń dziennie. Ryanair wybiera najtańsze, ubogo wyposażone porty lotnicze (tzw. Low-Cost-Airports) i stara się przyciagnąć pasażerów możliwie najniższą ceną przelotu. Często dzieje się tak, iż to zarządy portów lotniczych same ubiegają się o przyciągnięcie tej linii lotniczej.
Zmieniana jest także nazwa regionalnego lotniska. W przypadku Hahn była to nazwa odległego o ponad 120 km Frankfurtu nad Menem, której używanie przyczyniło się do zwiększenia jego rozpoznawalności i popularności (któżby bowiem chciał lecieć do mało znanego Hahn?). Nowa, atrakcyjna nazwa spowodowała zresztą wytoczenie procesu przez największego niemieckiego przewoźnika Lufthanzę, według której nazwa portu wprowadzała pasażerów w błąd. Sąd oddalił te zarzuty.
Inne podobne przykłady to peryferyjne lotnisko Charleroi koło Brukseli, które niedawno także przemianowało swoją nieatrakcyjną nazwę na Bruksela (Charleroi) i po jego przejęciu od Państwa jest zarządzane przez spółkę z udziałem samorządów lokalnych. Skoncentrowało swą działalność na tanich liniach lotniczych (takich jak Ryanair i airpolonia.com) i obsługuje ostatnio ok. 200 tys. podróżnych miesięcznie.
Podsumowując, lubuskie lotnisko ma ogromne szanse by się rozwinąć. Klientów przyciągnie niskimi opłatami lotniskowymi i dobrą organizacją. Konieczna jest zmiana regionalnej nazwy lotniska na nową, obejmująca większe aglomeracje w jego pobliżu: odległy o 90 km Poznań lub nawet Berlin (140 km dystansu). Nowa nazwa lotniska brzmiałaby „Poznań/ Frankfurt-O International Airport” lub nawet „Berlin/Zielona Góra International Airport”, a port lotniczy byłby sprywatyzowany i skupiłby się na przewozach towarowych i obsłudze pasażerów tanich linii lotniczych. Lotnisko byłoby połączone bezpłatną komunikacją autobusową z węzłowym dworcem kolejowym w pobliskim Zbąszynku oraz regularnymi kursami autobusowymi do Berlina. Przyciągałoby podróżnych jako najtańszy port lotniczy w Polsce i wschodniej części RFN i stworzyłby nawet tysiąc nowych miejsc pracy dla mieszkańców Babimostu w firmach obsługujących ruch na lotnisku.
Władze samorządowe powinny jak najszybciej przejąć port lotniczy z rąk PPL, pod którym to zarządem nastąpił jego upadek, i poszukać dla niego nowego, prywatnego zarządcy. Lotniska nie muszą być deficytowe: na osiem spółek zarządzających polskimi regionalnymi portami lotniczymi połowa przynosi zyski. Osiągnięcie dochodów jest więc możliwe. Niestety, spółki w których dominuje kapitał państwowy (w postaci PPL jako udziałowca) wciąż generują straty. Pełna prywatyzacja takiego lotniska jest więc niewątpliwe sposobem na przywrócenie jego rentowności.
Konieczna jest rewolucyjna zmiana w strukturze własnościowej i organizacyjnej lubuskiego lotniska. Pytanie jest tylko, czy ona nastąpi, bowiem jak dotychczas, władze województwa nawet nie wykazały zainteresowania jego losem i były bierne wobec jego całkowitego upadku pod państwowym zarządem. Najprawdopodobniej jednak nie nastąpi żadna znaczna zmiana obecnego stanu własnościowego, a nasze województwo pozostanie trudno dostępną peryferią, choć posiada możliwości by stać się jednym z głównych portów lotniczych kraju i przysłużyć się do szybkiego rozwoju tego pozbawionego dobrej infrastruktury transportowej regionu. Marnowanie szans rozwoju jest bowiem łatwe, a ich wykorzystanie wymaga ogromnej wiedzy, której najwyraźniej żyjące w marazmie władze województwa nie posiadają lub nie widzą za stosowne posiąść. Dotychczasowa polityka władz pokazała, iż sprawy transportu w regionie podążają w zdecydowanie złym kierunku, wobec czego nadzieje na lepszą przyszłość dla jego mieszkańców są raczej płonne.
Nasze porty, koleje i drogi
Adam Fularz, 2005 r.
Siedzę od dłuższego czasu nad tematem transportu prowadząc rozmaite badania w tej dziedzine, i zaczynam dostrzegać jak kluczową rolę transport odgrywa w dziedzinie doganiania lepszego świata. Transport jest w zasadzie tym, co pod ten lepszy świat pozwala się podczepić, z nim się połączyć.
Ale gdzie tam. Polski odpowiednik transportu jest zupełnie niepodobny do jego zagranicznego odpowiednika. W polskim transporcie jest zdecydowanie za dużo monopoli i państwa, a za mało twórczej inicjatywy sektora prywatnego, mającego tą inicjatywę, bo oczywiście chcącego zarobić pieniądze.
Tradycyjne znajconalizowane gałęzie transportu mają wiele wad: zbyt mało odpowiadają na potrzeby klientów, oferują za mało różnorodności i innowacyjności, która jest połączona z ryzykiem, a tego pracownicy na państwowych posadach wolą unikać, dysponując wszak nie swoim majątkiem. Z czasem te upaństwowione branże zaczynają odstawać od rynku, tracić z nim kontakt, i w efekcie przynosić straty.
Polska ma aż 12 portów lotniczych, jednakże te w większości są państwowe lub samorządowe, a kapitał prywatny jest w ogromnej rzadkości. Odkąd obalono duopol LOT-u (który obecnei notuje spadek pasażerów) i linii narodowych z którymi Polska podpisała umowy bilaterne, ruch w polskich portach rośnie jak na drożdzach. Ale beneficjentami wzrostu sa głównie porty regionalne, podczas gdy 3 polskie porty lotnicze, których zadządcą jest przedsiębiorstwo państwowe PPL, rozwijają się wolniej. Niektóre z nich nawet wcale nie obsługują żadnego ruchu planowego, jak państwowy port w Zielonej Górze w latach 2004-2005, albo port w Olsztynie-Szymanach, jedyny na Mazurach, którego największym akcjonariuszem jest państwowe PPL.
Ruch pasażerski w portach podległych PPL wzrósł w okresie 2003-2004 tylko o 17 %, podczas gdy w portach nie podległych PPL, aż o 49 %. W portach nienależących do PPL w tymże okresie ruch cargo wzrósł o 23 %, podczas gdy w królestwie PPL nawet nieznacznie zmalał o 0,4 %! Mimo że nasz kraj ma 38,2 miliona mieszkańców, to warszawski hub, który powinien dominować w tej części Europy, przerosła nawet Praga, o Wiedniu nie wspominając.
Również nasze porty morskie są w ręku państwowym i częściowo komunalnym. Ongiś Gdańsk dzięki swojemu portowi był największym ośrodkiem Bałtyku. Dziś jego rola, nawet w kontekście Trójmiasta, jest minimalna. W Europie rządzą porty w Rotterdamie (8,3 mln TEU przeładunku, 2004 r.), Hamburgu (7,0 mln TEU) i Antwerpii (6,0 mln TEU). Gdynia przeładowywuje 0,37 mln TEU, Gdańsk 0,04 mln TEU, Szczecin- Świnoujście
Tabela 1. Nowe dane za 2006 r.
Port Gdynia:
Przeładunki: 14,2 mln ton
Kontenery: 461 170 TEU
Pasażerowie: 506 961
Port Gdańsk:
Przeładunki: 22, 407129 mln ton
Kontenery: 78 364 TEU
Pasażerowie: 165 649
Szczecin- Świnoujście:
Przeładunki (Szczecin): 19, 2184 mln ton
Kontenery: 42 tys. sztuk.
Pasażerowie (Świn.): 762 678
Porty niemieckie przeładowują średnio 2 miliardy ton rocznie, podczas gdy porty polskie- 52 miliony ton, mimo że nasza gospodarka aż tak słabo nie stoi, by te wskaźniki były 40-krotnie mniejsze.
(…)
Port Lotniczy „Olsztyn- Mazury International”
Model regionalnego lotniska niskokosztowego i jego zastosowanie w celu zagospodarowania lotniska w Szczytnie-Szymanach
Adam Fularz
W dobie rozwoju dyskontowych przewoźników lotniczych warto sobie zadać pytanie dotyczące odpowiedniego modelu organizacyjnego dla portów lotniczych. W Europie nastąpiła era rozwoju tych portów regionalnych, które w nowych warunkach szybko zaczęły szukać dla siebie odpowiedniego partnera rynkowego: tanich linii lotniczych i przewoźników towarowych. Poniższy artykuł analizuje model lotniska niskokosztowego na przykładzie portu lotniczego Frankfurt-Hahn i proponuje wprowadzenie podobnej formuły w celu zagospodarowania lotniska w Szczytnie-Szymanach, które bez większych problemów ekonomicznych mogłoby być portem lotniczym dla północnej części Polski i mogłoby stworzyć nawet tysiąc nowych miejsc pracy.
Historią sukcesu, jaką powinno powtórzyć wiele polskich lotnisk regionalnych, jest niewątpliwie historia regionalnego lotniska w Hahn. Cywilny port lotniczy Frankfurt-Hahn powstał w 1993 r. poprzez prywatyzację byłego lotniska wojskowego, działającego dla armii amerykańskiej od lat 50-tych do wczesnych lat 90-tych ubiegłego wieku. Obecnie lotnisko jest własnością spółki z przewagą kapitału prywatnego (73,07 % udziałów posiada spółka Fraport AG, reszta jest w rękach samorządów). Jest jedynym w Niemczech portem lotniczym typu low-cost i skupiło się na obsłudze tanich przewoźników lotniczych oraz ruchu towarowym, stając się w przeciągu dekady 91-szym co do wielkości portem towarowym świata i 4-tym co do wielkości portem towarowym w Niemczech. Lotnisko Frankfurt-Hahn znalazło się także na 10 miejscu (z 37) najczęściej uczęszczanych niemieckich lotnisk. W 2003 roku port lotniczy obsłużył 2,4 mln pasażerów. Jest to o 67% więcej pasażerów w stosunku do roku poprzedniego i o 83 razy więcej niż w roku 1998, kiedy przez to lokalne lotnisko przewijało się zaledwie 29 tysięcy podróżnych. Choć, jak wspominają władze zarządu lotniska, na początku komercyjnej działalności przewozowej było ich zaledwie 7 tys. rocznie. Dziś przez lotnisko przewija się już 8 tys. podróżnych dziennie, korzystających z oferty ponad 50 lotów rozkładowych w ciągu dnia.
Wykres 1. Wzrost liczby pasażerów na lotnisku Frankfurt-Hahn po wejściu nań taniej linii lotniczej Ryanair w 1999 r. (wg http://www.buergerfuerhahn.de)
Lotnisko w Hahn służy dziś tanim liniom lotniczym (Ryanair, Volareweb i airpolonia.com) oraz obsługuje znaczny ruch towarowy (75 tys. ton towarów przeładowanych w roku 2000, podczas gdy w całej Polsce rocznie przewozi się 51 tys. ton towarów). W roku 2003 odbyło się na nim 31 tysięcy operacji lotniczych (startów i lądowań). Wokół lotniska działa dziś ponad 105 nowych przedsiębiorstw (w roku 1996 było ich tylko 30) zatrudniających obecnie 2266 pracowników (wzrost z 53 pracowników w 1996).
Lotnisko Frankfurt (Hahn) jest usytuowane na uboczu większych aglomeracji: położone o 124 km na zachód od Frankfurtu nad Menem, do którego jedzie się godzinę 45 minut, oraz odległe jest o ponad 2 godziny drogi od Kolonii. W dystansie 45 minut podróży od tego lotniska mieszka 1,5 mln mieszkańców, a w odległości 120 minut podróży mieszka ich 8,7 miliona. Większość z polskich portów regionalnych ma nieznacznie gorsze warunki do rozwoju- uwzględniając średnią gęstość zaludnienia kraju, w promieniu 100 km wokół przeciętnego lotniska mieszka przeciętnie 3,8 mln osób.
Sukces lotniska Frankfurt (Hahn) stał się wzorem do naśladowania dla innych regionalnych portów lotniczych w całej Europie. Dynamiczny rozwój zaczął się w roku 1999, gdy stał się bazą dla taniego irlandzkiego przewoźnika Ryanair, oferującego początkowo tylko dwa loty dziennie do Londynu-Stansted, a później coraz bardziej rozwijającego ofertę do 18 połączeń dziennie. Ryanair wybiera najtańsze, ubogo wyposażone porty lotnicze (tzw. Low-Cost-Airports) i stara się przyciagnąć pasażerów możliwie najniższą ceną przelotu. Często to same zarządy portów lotniczych ubiegają się o przyciągnięcie tej linii lotniczej. W celu lepszego dostosowania się do specyfiki low-cost optymalizują one koszty inwestycji w terminale: koszt inwestycyjny terminalu w przeliczeniu na jednego pasażera rocznie wynosi w przypadku lotniska w Hahn tylko 5 euro, podczas gdy w porcie lotniczym Koleonia/Bonn koszty te wyniosły około 32 euro na pasażera rocznie.
Zmieniana jest także nazwa regionalnego lotniska, taki też był los portu lotniczego Hahn, który pod wpływem żądań nowego przewoźnika zmienił swą nazwę na bardziej atrakcyjną dla podróżnych. W przypadku Hahn była to „pożyczona” nazwa odległego o ponad 120 km Frankfurtu nad Menem, której używanie przyczyniło się do zwiększenia jego rozpoznawalności i popularności (któżby bowiem chciał lecieć do mało znanego Hahn?). Nowa, atrakcyjna nazwa spowodowała zresztą wytoczenie procesu przez Lufthanzę- największego niemieckiego przewoźnika, według oskarżeń którego nazwa portu wprowadzała pasażerów w błąd. Sąd oddalił te zarzuty.
Inne podobne przykłady rozwoju lotnisk regionalnych to peryferyjne lotnisko Charleroi koło Brukseli, które niedawno także przemianowało swoją nieatrakcyjną nazwę na Bruksela – Charleroi i po przejęciu majątku od państwa jest zarządzane przez spółkę z udziałem samorządów lokalnych. Lotnisko skoncentrowało swą działalność na tanich liniach lotniczych (takich jak Ryanair i airpolonia.com) i obsługuje ostatnio ok. 200 tys. podróżnych miesięcznie (dane z kwietnia 2004 r.)
Podsumowując, typowe polskie lotnisko regionalne ma wiele szans by się rozwinąć na rynku nawet w polskich warunkach mniejszej zamożności ludności. Obecnie obserwowana jest silna tendencja „decentralizacji” połączeń, oznaczająca odpływ pasażerów z hubu w Warszawie-Okęciu do portów regionalnych, gdzie wraz z liberalizacją rynku pojawiła się dobra oferta bezpośrednich połączeń do największych portów przesiadkowych Europy. Ponadto lotnisko Okęcie nie jest obecnie w stanie zwiększać liczby przyjmowanych samolotów pasażerskich.
Lotnisko w Szymanach (9 km od Szczytna) otwarto w 1996 r. Jak donosi prasa regionalna, lotnisko w Szymanach jest jedynym w tym regionie portem o statusie międzynarodowym. Czasopismo „Twoje Mazury” podaje, iż lotnisko ma dwukilometrowy betonowy pas startowy o szerokości 60 metrów i pełne wyposażenie dla portu o takim statusie (m.in.: oznakowanie, terminal, bazę paliwową) oraz radionawigacyjny system ILS/DMT pozwalający przyjmować samoloty w każdych warunkach atmosferycznych.
W obecnej sytuacji ekonomicznej możliwe jest prowadzenie w Szczytnie rentownego lotniska cywilnego. Nastawione na masowego klienta lotnisko regionalne klientów przyciągnie niskimi opłatami lotniskowymi i dobrą organizacją. Pozyskiwanoby podróżnych działając w oparciu o formułę low-cost jako najtańszy port lotniczy pod względem opłat lotniskowych dla przewoźników oferujących niskie ceny przelotów.
Zaleca się też rozważenie budowy łącznika od linii kolejowej pod sam budynek terminalu. Wówczas niedogodności dla pasażerów wynikłe z konieczności dojazdu do portu będą mniejsze. Czas przejazdu przy obecnym stanie infrastruktury wyniesie w relacji Olsztyn- Port Lotniczy aż 50 minut. Zaleca się wdrożenie programu poprawy jakości infrastryktury na tej trasie i skrócenie czasu przejazdu do 30-35 minut, z jednym tylko postojem w Szczytnie, co przy obecnym stanie techniki nie powinno nastręczać większych problemów.
Reasumując, analiza sytuacji ekonomicznej polskich regionalnych portów lotniczych pokazuje, iż działalność zarządcza może przynosić zyski i nie musi być już dłużej częścią misji społecznej, do jakiej roszczą sobie prawo przedsiębiorstwa z kapitałem państwowym. Wszak największy port lotniczy Europy- Londyn Heathrow (obsługuje 64 mln pasażerów rocznie), jest prywatny. Tabela nr 3 pokazuje, iż lotniska regionalne nie muszą być już deficytowe: na osiem badanych spółek zarządzających polskimi regionalnymi portami lotniczymi połowa przynosi zyski.
Osiągnięcie dochodów jest więc możliwe. Niestety, spółki w których dominuje kapitał państwowy (w postaci państwowego PPL jako udziałowca) często generują straty. Według niektórych wypowiedzi, przyczyną jest pasywność zarządcza państwowego właściciela, określanego nawet w wypowiedziach współudziałowców portu lotniczego w Szczytnie, jako marazm decyzyjny blokujący rozwój tych lotnisk. Pełna prywatyzacja takiego lotniska jest więc niewątpliwe sposobem na polepszenie jakości jego zarządzania, przywrócenie jego rentowności i poprawienie jego pozycji ekonomicznej.