Gazeta Poselska

Poselska.pl

Polska powinna zerwać z cenzurą mediów innowierczych

Afera Lwa Rywina trwa, w innym wcieleniu, w najlepsze. Pieniądze, których żądać miał w imieniu swoich mocodawców producent telewizyjny w zamian za pomoc w zmianach ustawowych umożliwiających koncernowi dostęp do częstotliwości, są niczym wobec sum jakie dzięki nielegalnym mechanizmom zmów i karteli dostają się w ręce nielicznych, a politycznie umocowanych, przedsiębiorców tworzących kartel czerpiący dodatkowe przychody w kwocie szacowanej na ok. 15- 20 miliardów w ciągu dekady (o tyle by spadły, gdyby kartel otwarto dopuszczając konkurencję).

Polski rynek nadawców naziemnych nie przypomina nawet rynków trzeciego świata, swoją ukartelowioną, zamkniętą strukturą jest typowy dla skorumpowanych reżimów Afryki czy rozmaitych autorytaryzmów (te wszak też mają równie nieliczne prywatne stacje telewizyjne, o dającej się przewidzieć skali niezależności). Szczególnie pozycja mniejszości światopoglądowych i wyznaniowych pokazuje że Polska, w sferze mediów naziemnych, jest nadal krajem autorytarnym, nawet jeśli ten autorytaryzm mięknie.

Mało kto pamięta o aferze Lwa Rywina, ujawniającej hydrę mafii oplatającej Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Dość powiedzieć, że do dziś wiele się w tej kwestii nie zmieniło. KRRiT jest po dziś dzień miejscem gdzie ekonomiści winni spodziewać się wielomiliardowej korupcji- rozdaje się wszak „licencje na druk pieniędzy”. Co więcej, parlament uniemożliwił NIK kontrolę tej podejrzanej instytucji! Przepadł projekt uchwały Sejmu dotyczący kontroli przez NIK w KRRiT odnośnie koncesji na emisję programów w multipleksach cyfrowych. Tych pojawi się co najmniej kilkakrotnie mniej niż w porównywalnych gospodarkach.

Do tego w sferze mediów nadawanych naziemnie od lat dominuje „cykl”, jak Tim Wu określił proces upolitycznienia niezależnych ongiś mediów w swojej monografii na temat politycznej ekonomii tego sektora („The Masterswitch”). Sektora od zawsze rekordowo poddawanego naciskom politycznym, sektora w którym  obiecujące technologie nadawcze nagminnie odkładano na półkę, jeśli tylko były groźne dla głównych graczy rynkowych. Liczył się interes możnych, nie obywateli, wyborców.

Polska ma szereg opóźnień rozwojowych. Jednym z największych zaniedbań jest korupcyjny oligopol, ostentacyjny i brutalny kartel na rynku nadawania naziemnego, jaki Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zbudowała i aktywnie chroni od dekad. Sama KRRiT jest przykładem „regulatory capture”- przejęcia regulatora rynku przez podmioty mające być regulowane. Deregulacja polega zaś na tym że tego typu rynki się otwiera: jeśli na rynku A ongiś dopuszczono 5 stacji, to dlaczego nie dopuścić wszystkich chętnych, i pozwolić aby to widzowie zadecydowali, kogo chcą oglądać? Czechy, notabene kraj mniejszy, już dziś mają o wiele bardziej rozwinięty naziemny rynek telewizyjny od polskiego, w nadawaniu naziemnym, już od kilku lat cyfrowym, dostępnych jest znacznie więcej stacji. Chcecie tego w Polsce? Niedoczekanie- idzie o to aby „licencje na druk pieniędzy” trafiły do raczej tylko dotychczasowego grona beneficjentów.

Pamiętamy z afery Lwa Rywina że w zamian za zmiany w ustawie umożliwiające zwiększenie koncentracji na rynku żądano kilkudziesięciomilionowej łapówki. Obawiać się należy że odkryto jedynie jedną z nader licznych takich spraw- w mojej praktyce zawodowej kwoty żądane przez mafie parlamentarzystów były mniejsze – ok. 10- 20 mln PLN- ponieważ rynki które poddawali regulacjom były mniej atrakcyjne. W ogóle- jeśli politycy żądają pieniędzy od nadawców telewizyjnych- to sami nadawcy też mogą stworzyć swoje „partie polityczne”, ba, oszczędzą dziesiątki mln PLN na łapówkach. Insiderzy mówią o „partii TVN” i „partii Polsatu” w polskiej polityce.

Jest powtarzaną w Warszawie tajemnicą poliszynela że ponadprzeciętne wpływy polityczne posiadają nieliczne konkretne stołeczne rodziny. Za pomocą np. dokumentów z minionego reżimu, owych osławionych teczek- załatwiają rzadkie zasoby: częstotliwości nadawcze, koncesje na wydobycie i obrót surowców. Dawne komunistyczne teczki okazały się dziś mieć określoną wysoką wartość ekonomiczną, są kluczowym zasobem dla sukcesu ekonomicznego nowopowstałej oligarchii. Brak rozwiązania tego problemu, brak odtajnienia archiwów- powoduje że ci ludzie wciąż mogą odnosić „biznesowe” sukcesy.

Polski kartel mediów naziemnych przypomina sytuację na rynku mediów w Meksyku, kraju porównywanego przez część ekonomistów do Polski, nazywanej „Meksykiem Europy” z racji specyfiki gospodarki opierającej się na taniej, niewykwalifikowanej sile roboczej. Dopiero wspólna akcja wielu mniejszych nadawców meksykańskich obaliła tamtejszy monopol „zaprzyjaźnionych z rządem” członków kartelu.

Przykładem skali zaburzeń, wskazujących na dalsze utrzymywanie się w Polsce elementów systemu państwa totalitarnego, jest sytuacja mediów wyznaniowych w Polsce. O ile w Holandii każda znacząca mniejszość wyznaniowa i światopoglądowa ma przyznane pasma nadawcze, o tyle w Polsce sytuacja jest odwrotna- w oficjalnym eterze obecna jest tylko dominująca grupa wyznaniowa, z jednym wyjątkiem innego medium wyznaniowego, oraz przypadkami mediów zorientowanych na widzów o innym światopoglądzie.

System obecny w Holandii jest nazywany filarowym, i oparty jest na idei przyznawania pasm nadawczych w ilości odpowiadającej liczbie członków danej publicznej organizacji nadawczej. Organizacji takich działa dość wiele, reprezentują mniejszości wyznaniowe i światopoglądowe. Takie jak ateistów, katolików, protestantów, liberałów, buddystów, etc.

W Polsce konieczna jest likwidacja TVP i wprowadzenie np. rozwiązania holenderskiego, aby zapewnić w ogóle jakąkolwiek reprezentację niekatolickiej części populacji w mediach. Obecnie grupy mniejszościowe nie mają swoich mediów poza jedym radiem prawosławnym dopuszczonym w eter w okolicach Podlasia oraz mediami w sieci Internet. Tymczasem dominujący związek wyznaniowy kontroluje dziesiątki stacji nadawczych, telewizyjnych i radiowych.

W efekcie mniejszości są w złej sytuacji. Badając 18-latków z takich mniejszości, wychowanych praktycznie tylko na niskiej jakości mediach społecznościowych, można mieć wrażenie że brak jest całego systemu filarowego (mniejszościowe szkoły, uniwersytety, radia, telewizje, kluby sportowe). Miejszościowe szkoły są nieliczne i dodatkowo płatne (czesne w wys. np. 680 PLN/mies., casus Zielonej Góry). Członkowie mniejszości często funkcjonują w odrębnych „państwach w państwie”, w sieci innowierczych biznesów i przedsięwzięć (np. klubów, szkół czy restauracji), z których jednakże podatki idą na ich wyznaniową i ideologiczną konkurencję.

Dopuszczone do polskiego rynku nadawczego sieci nadawcze Polsat i TVN reprezentują jedynie dominujący związwek wyznaniowy. Prawdy wiary tego związku przeplatają z bieżącymi wiadomościami i doniesieniami, tworząc monowyznaniowe telewizje komercyjne. To dziwi, jako że nawet w biznesie, przy realizacji wydarzeń na rzecz innych organizacji informuje się że poglądy realizującego je są jego własnymi i jest on zobowiązany do niewykorzystywania udostępnionych mu platform do rozgłaszania własnych ideologii. Różnie to działa, ale na ogół jest rozumiane, czego przykłem jest sieć oddolnie realizowanych konferencji TED i TEDx.

Mniejszości wyznaniowe w Polsce posiadają własne media w sieci Internet. Są to zarówno stacje rozrywkowe, wyznaniowe, muzyczne, jak i nawet telewizje społecznościowe (radio „Chrześcijanin”, młodzieżowa „Rastastacja”, rodzimowiercze „RadioWid”, żydowskie “Nagen Dawid” czywww.warsawjewishradio.pl). Do tego sieć wyznawców utrzymuje w mediach społecznościowych sieci prosumenckie- jako osoby prywatne nadają one poprzez media społecznościowe treści dla swoich współwyznawców, i liczba tych prosumentów, jednocześnie konsumujących przekaz mediów jak i go tworzących, idzie w dziesiątki tysięcy.

W polskich sieciach społecznościowych odtworzyły się dość ściśle podziały wyznaniowe. W sferze oficjalnie, rządowo dopuszczonych mediów, poza katolikami, silna jest jedynie pozycja części środowisk żydowskich skupionych wokół kilku mediów, notabene dość niemych w kwestiach etyki czy wyznania mojżeszowego, ze szkodą dla zasobu wartości etycznych osób tej wiary. Reszta innowierców, być może działając bardziej etycznie, dostępu do „upolitycznionych technologii nadawania mediów” nie wywalczyła.

Sytuacja tak silnej cenzury nałożonej na wszystkie stacje innowiercze byłaby być może zrozumiała w Iranie czy radykalnych reżimach wyznaniowych dyskryminujących pozostałe mniejszości. Pozycja innowierców w Polsce jest bez wątpienia widoczną macką systemu totalitarnego, autorytaryzmu obliczonego nie wiadomo czy na zawężenie możliwości odebrania wiernych przez konkurencyjne grupy wyznaniowe czy też chcącego w ogóle utrudnić możliwość debaty opinii publicznej. Sytuacja tak drastycznych restrykcji wobec mniejszości wyznaniowych jest niebywała nawet w kontekście progresywnych krajów arabskich, gdzie część stacji potrafi np. dyskutować czy fellatio i seks oralny są zgodne ze światopoglądem islamistycznym. To tylko jedne z tematów które jakoś nie zawitały szerzej do mediów licencjonowanych przez polityków w Polsce.

Polskie media są tak radykalne obyczajowo że osoba która przebywała dłuższy czas w Ameryce Łacińskiej uzna nasz kraj za znacznie bardziej totalitarny od krajów Ameryki Łacińskiej uznawanych za miękkie autorytaryzmy bądź fasadowe demokracje (failed democracies, por . Democracy Index wg EIU). Nie dość że liczba kanałów telewizyjnych nadawanych analogowo jest kilkakrotnie większa w krajach Ameryki Łacińskiej niż w Polsce, to główne stacje są dość umiarkowane. Dla przykładu, brak jest dominacji jednego wyznania czy światopoglądu w eterze, obecne są różne światopoglądy i wyznania, zaś program wigilijny na najbardziej znanym kanale prowadzi drag queen- transseksualna diva w czapce Św. Mikołaja. Z produkcji seriali w Ameryce Łacińskiej uczyniono gałąź eksportową, wymianę kulturową umożliwiały bardziej kompatybilne ze światowymi normy społeczne. Polskie produkcje są w większości jednoznacznie radykalnie wyznaniowe, i aż trudno wyobrazić sobie równie radykalne rynki zbytu chące nabyć tego typu formaty telewizyjne.

Propozycja finansowania upolitycznionej telewizji państwowej i państwowego radia z pieniędzy wszystkich podatników- jeśli tylko korzystają z prądu bądź mają komputer- zakłada że ci są zainteresowani programami rządowej telewizji państwowej, nie wiedzieć czemu zwanej publiczną (wg mnie nazwę tą stosuje się w celu wyłudzenia sum pieniężnych). Ja, podobnie jak większość mi znanych młodych osób nie odbieram telewizji naziemnej. Przez 17 ostatnich lat oglądnąłem jedynie kilkadziesiąt minut  programu sieci TVP, w tym jeden odcinek dokumentu „System 09″ oraz jeden reportaż Marii Wiernikowskiej.

Oglądam poprzez Internet audycje i programy typowe dla mojego środowiska, z tym że sądzę że nie mają wiele wspólnego z treściami nadawanymi w TVN, Polsat czy TVP. Nie rozumiem dlaczego, jako mniejszość światopoglądowa, mam płacić na jakiś kanał w którym moje wyznanie czy poglądy możliwe że nigdy nawet nie były wspomniane, a jakość audycji, szczególnie zgodność podawanych informacji, np. gospodarczych, ze stanem faktycznym, pozostawia nader wiele do życzenia. Sądzę że polscy ekonomiści dziś oglądają telewizję w celach rozrywkowych, zamieszczane tam informacje gospodarcze nie stanowią dla nich wiarygodnych informacji z uwagi na ich wysoce niepewną jakość.

Wprowadzenie wzorowanej na holenderskim rozwiązaniu filaryzacji mediów publicznych spowoduje demokratyzację mediów. Obecne media zbyt często w Polsce reprezentują interesy „polskiego garnuszka wybranych”, np. środowiska akcjonariuszy dotychczasowych „licencji na drukowanie pieniędzy” jakimi nadal są koncesje na telewizje naziemne. Swojego stanu posiadania zawzięcie bronią różne grupy status-quo, związane np. z uprzywilejowanymi gospodarczo związkami wyznaniowymi.

Mówiąc o demokratyzacji, warto wspomnieć o bardzo silnych represjach wobec innowierców i niemal całkowitej cenzurze ich audycji w oficjalnych, licencjonowanych przez rząd systemach retransmisji mediów. Możliwe jednak że tego typu zmiany nie są możliwe, wszak i w swojej historii Polska, w praktyce państwo wyznaniowe w którym dominujący związek wyznaniowy większość wpływów otrzymuje z budżetu państwa (2 mld PLN rocznie wobec 1,2 mld PLN idącego w formie datków z kieszeni wiernych, wyliczenia portalu forbes.pl) miała długie okresy represji mniejszości wyznaniowych, stan ten trwał np. od ok. 1630 do końca I Rzeczpospolitej, zaś w II Rzeczpospolitej silne represje dotykały kościoły mniejszościowe, w tym nawet cerkiew prawosławną. Filaryzacja jest szansą na upodmiotowienie polskich mniejszości, dziś obecnych niemal jedynie w sieci Internet.

Literatura:
Załącznik: Lista stacji publicznych w Holandii w systemie publicznych mediów filarowych, wg Wikipedia

Oparte na członkostwie – 12 organizacji

There are currently twelve member-based broadcasting associations:

  • AVRO (Algemene Vereniging Radio Omroep)(English: General Radio Broadcasting Association): One of the oldest broadcasters. The aim is secular and for the general public. Originally it was intended for the right-wing liberal audience. Its new mission statement claims the broadcaster is ‘promoting freedom’, emphasizing its liberal roots.
  • BNN (Bart’s Neverending Network, formerly Bart’s News Network) Recently founded public broadcaster. Aimed at teenagers and young people in general. Lots of pop culture and sometimes goes for shock value. Named after founder Bart de Graaff, a Dutch celebrity who died in 2002.
  • EO (Evangelische Omroep) (English: Evangelical Broadcasting): Protestant Christian Evangelical broadcaster. Has a religious orientation in its broadcasting of a strong evangelical nature.
  • KRO (Katholieke Radio Omroep) (English: Catholic Radio Broadcasting): Catholic broadcaster. Has predominantly non-religious programming and tends to be liberal, emphasizing on emotion-driven programming.
  • MAX: aimed at the over 50s.
  • NCRV (Nederlandse Christelijke Radio Vereniging): (English: Dutch Christian Radio Association): The main Protestant broadcaster
  • PowNed: New broadcaster starting in 2010. Originated from the infamous weblog GeenStijl.nl Critical on everything (especially everything politically correct), with a smile.
  • TROS (originally: Televisie Radio Omroep Stichting) (English: Television Radio Broadcasting Foundation): The most popular broadcaster, a general broadcaster with the largest amount of broadcasting time and programmes, with a focus on entertainment. The TROS originated from a commercial pirate TV station. The TROS is known for giving particularly much attention to Dutch folk music and promoting such artists. From 2010 it will take charge of the organization of the Eurovision Song Contest in the Netherlands.
  • VARA (originally: Verenigde Arbeiders Radio Amateurs)(English: United Workers Radio Amateur ): Large broadcaster with a left-wing labour oriented background. VARA broadcasts popular programmes such as De Wereld Draait Door.
  • VPRO (originally: Vrijzinnig Protestantse Radio Omroep) (English: Liberal Protestant Radio Broadcasting): Quirky, independently minded broadcaster with a progressive liberal background. Lots of original cultural programming of an intellectual nature.
  • WNL (Wakker Nederland): New broadcaster initiated by the De Telegraaf newspaper group.

Zadaniowe- 2 organizacje

In addition, there are now two official „public service broadcasters” created under the Media Act of 1988:

  • NOS (Nederlandse Omroep Stichting) (English: Dutch Broadcasting Foundation): Focused on news, parliamentary reporting and sports. Aims to be objective and produces the „NOS Journaal„, the main (daytime/evening) news on the public channels. It coordinates the other public broadcasters and creates most of the teletext pages. Until 2002, the NOS also served as the Dutch representative in the EBU. That role has been taken over by Netherlands Public Broadcasting (NPB).
  • NTR A new public broadcaster from September 2010. Specialises in providing news and information as well as cultural, educational, children’s, and ethnic programming. NTR is a merger of the former public broadcasters NPS, Teleac and RVU.

Inne

Apart from the member and task based broadcasters, a small amount of airtime is given to smaller organizations, which represent religions, have educational programs, or received airtime for other reasons. None of these organizations have any members.

  • BOS (Boeddhistische Omroep Stichting): A small Buddhist broadcaster.
  • Humanistische Omroep (HUMAN): A small broadcaster dedicated to secular Humanism.
  • IKON (Interkerkelijke Omroep Nederland): A small broadcaster representing a diverse set of nine mainstream Christian churches.
  • Joodse Omroep The new name of NIKmedia (Nederlands-Israëlitisch Kerkgenootschap): Dutch-Jewish broadcaster.
  • OHM (Organisatie Hindoe Media): Small Hindu broadcaster.
  • Omrop Fryslân (Friesian Broadcasting): Friesianregional broadcaster allocated airtime on the national television channels.
  • PP (Zendtijd voor Politieke partijen): Small broadcaster that broadcasts commercials of political parties which are represented in the Dutch parliament.
  • RKK (Rooms-Katholiek Kerkgenootschap): Small Roman Catholic broadcaster, actual programming produced by the KRO. Roman Catholic events and services on television are broadcast by the RKK.
  • Socutera (Stichting ter bevordering van Sociale en Culturele doeleinden door Televisie en Radio): Small broadcaster broadcasting promotions related to culture and charity.
  • STER (English: Foundation for Broadcast Advertising): Independent agency handling advertising exclusively on Netherlands Public Broadcasting’s television, radio and online outlets. Created by the Broadcasting Act 1967 to prevent commercial influence on programming. Currently, income from advertising forms a third of the annual Media Budget to the public system.
  • ZvK (Zendtijd voor Kerken): Small broadcaster that broadcasts church services from some smaller Protestant churches.

XXI wiek w Polsce lokalnej to epoka migracji młodych

Jeśli chcielibyśmy dziś opublikować niezależną gazetę, co by w niej było? Mi się, mniemam, udało opisać jedno z miast Polski. Warunki na rynku mediów lokalnych przypominają czasy okupacji- jakaś część komentatorów wyrażających opinie jest do znalezienia tylko w blogosferze, krytyczne komentarze gospodarcze- ukryte w gęstwinach forów internetowych. Dominuje jakaś grupa ludzi podparta poparciem mediów, inni- szczekają, a owa karawana polityków i „pewnych” mediów podróżuje dalej. Pytanie, dokąd.

Jako ekonomista zostałem ostatnio postawiony w trudnej sytuacji- dawne kontakty medialne się urwały, a moje własne media – w postaci gazety, lokalnego bloga, przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Zawiesiłem moje życie prywatne i osobiste, wyjechałem do miasta w Polsce, z dala od Warszawy.

Robię gazetę, lokalne okno na świat. Gazetę w domyśle internetową, jak najtaniej. Sięgam po dostępne rozwiązania, gazeta powstaje na bezpłatnych blogach, najtańszych szablonach. Aby pozyskać pracowników- których po prostu nie ma na rynku- potrzebowałem managerów kultury i programistów- przydają się kontakty prywatne.

Jakie są realia wykonania takiej pracy w Polsce? Większość musiałem wykonać sam jeden, łącznie z korektą, zresztą i tak nie dałem rady powykreślać różnych kalumni, dziś nie pasujących w nowoczesnych mediach. Pozyskanie pracowników okazało się trudne. Ci pracowali kiedy chcieli, pieniądze potrzebowali by móc je przebalować przez weekend. Współcześni młodzi. Dzisiaj złapałem jednego z pracowników na mieście.

Różni napotkani i proszeni o włączenie się do twórczej pracy okazali się nie zgłaszać, tudzież- nie podejmować pracy, podobnież jak ludzie z ogłoszeń, ktorzy pracę w gazecie chcieli potraktować dorywczo, ale jej nie podejmowali. Targi pracy pełne byłe ofert zagranicznych, moje oferty przyciągnęły tylko jedną osobę mającą kwalifikacje. Rynek pracy był dość osuszony. Zmęczony bezowocnymi próbami motywacji pracowników, rozpocząłem podstawową pracę z małym zespołem. Dlaczego to zrobiłem, przy – pukających się w głowę- moich kolegach prowadzących podobne serwisy? Za małe miasto- mówili.

Wziąłęm do ręki książkę o nowoczesnym biznesie, o tytule- Rework. Zrób swój biznes teraz, natychmiast. Robiąc teraz, natychmiast, w polskich realiach, zostawałem z ludźmi którzy być może traktowali tą pracę także jako ideę. Inni chyba nie mieli tyle czasu by podjąć pracę, mimo że wystawiałem się nawet na lokalnych targach pracy. Sumując, było to około 2 miesięcy pracy, porządkowania tekstów, przerwanych wakacjami.

Gazeta daje do myślenia. „Lepiej to już chyba było”- powinien krzyczeć tytuł. Dział historii regionu, dział transportu, dział gospodarki- pełne są dziedzictw dawnych epok- nieodbudowanych od II wojny światowej ruin miast, ruin zamków i pałaców, ruin systemów tramwajów, linii kolejowych, portów czy przystani rzecznych, zapadniętych dziś w rzece. Wycinanych lasów i parków miejskich. Hekatomby dziejącej się na wszelkich zabytkowych budynkach mojej dzielnicy. Dotychczas ślad zaginął pod domu starców – nie mamy nawet w redakcji zdjęcia- i budynku zarządu basenów w tej samej dolinie w której mieszkam.

Dla ekonomisty miast wymowne będą nieodbudowane zamki i pałace, mówiące będą serie zdjęć przedstawiające stan fasad budynków czy estetykę miast w porównaniu historycznym. Wielkomiejsko było do drugiej wojny światowej. Ery rozwoju odgórnego następowały za Gierka na przykład, kiedy postawiono ogromne osiedla z płyt prefabrykowanych.

Po 1989 roku miasto pozostało bez nowych wielkich inwestorów, a dawne zakłady zwykle zamknęły podwoje. Śródleśny układ miasta sprawił że zabrakło terenów inwestycyjnych, i przez lata żadnych nie zapewniano. Wydaje się, że w mieście generalnie zabrakło ośrodka naukowego- miejscowy uniwersytet jest niespecjalnie aktywny na arenie spraw miasta, ba, jest niemal niewidoczny, zajęty własnymi sprawami. Aktywizują się za to naukowcy- polscy emigranci dziś aktywni z innych ośrodków akademickich Unii Europejskiej, prowadzący tu dziwne miastoznawcze badania ze studentami, mającymi same odjechane pomysły niczym stado dzieci na haju. Są wszyscy jacyś aż za bardzo kreatywni.

Miasto się zmienia, ale czy na lepsze? Jeśli zrobilibyśmy całkowicie „opozycyjną” gazetę, coż byśmy uchwycili? Opustoszałe centrum, bo ludność przesiadła się do samochodów. Nowe centra handlowe na samym rynku staromiejskim, które stoją puste latami, bo nie opłaca się ich wykończyć. Nowe śródmieście powstałe z ogromnymi parkingami w przebudowanej fabryce poza dawnym centrum. Oba ośrodki- stare i nowe centrum, dzieli trudno przeraczalna śródmiejska dwupasmowa obwodnica.

Ekonomista, ale też człowiek, korzysta z miejskich uciech życia. Tych zaś w takim mieście- dla wielu kultur, po prostu brak. Oto bowiem Polska się zmienia, dzieli, staje się- wielokulturowa. Są nowe wymagania, kuchnia tajska czy wegetariańska, lokalne gazety o jedzeniu. W mieście powoli mogą zamieszkiwać różne mniejszości, co wcześniej nie było możliwe.

Przybywają w miejsce emigrantów pojedynczy osadnicy zza za granicy. Przy rynku jest kebab prowadzony przez osobę nie mówiącą zbytnio po polsku. Przez Niemca. Jednocześnie dawne centrum, ominięte nawet przez komunikację zbiorową, straciło swoją funkcję na rzecz centrów handlowych, dysponujących pełniejszą ofertą. Dawnymi śródmiejskimi pasażami dziś mało kto chodzi, a sieć komunikacji zbiorowej nie obsługuje tej dzielnicy- na ulice przebiegające najbliżej starego serca miasta wjeżdżają tylko samochody osobowe.

Moje apele o otwarcie rynku komunikacji zbiorowej w mieście na konkurencję pozostały bez echa. Ludzie odpowiadający za politykę komunikacyjną miasta mają za nic nakładane na miasto kary i wyroki za blokowanie dostępu do przystanków komunikacji publicznej dla konkurencji. Kary, procesy, nic nie zmieniły, przestępczość gospodarcza trwa nadal. Miasto, oprócz swojej administracyjnej roli, jest też przedsiębiorcą na rynku komunikacji autobusowej, miejskiej i regionalnej- posiada udziały miejscowych potentatów autobusowych i broni ich interesów.

Na lokalnych forach internetowych słychać głosy oburzonych podróżnych, których kursy skasowano- autobusy konkurencyjnych przewoźników nie miały prawa postoju na przystankach w centrum miasta. Istnieją dwie linie stricte podmiejskie, ongiś obsługiwane przez miejskiego monopolistę, dziś przez innego przewoźnika, w części miejskiego, które pomijają główne przystanki miasta- stają na nich tylko autobusy miejskiego monopolisty.

Niektórzy prywatni przewoźnicy mają tak ciężko, że ich pojazdy swoje zajezdnie mają na zarośniętych placach nieopodal naszego biura. Ich przystanek przed dworcem kolejowym władze miejskie zlikwidowały- wg plotek, by wyeliminować autobusową konkurencję.

W mieście komunikacja zbiorowa funkcjonuje na ok. 1/3 zakresu usług z okresu upadłego ustroju. Jest mniej mieszkańców, kursy rozrzedzono. Bilety jednorazowe są droższe niż w Warszawie, przystanki są rozrzucone znacznie dalej od siebie. Układ komunikacji zbiorowej zestawiony z zachodnioeuropejskimi wzorcami jest całkowicie błędny (tam linie kursują często, oparte o węzły przesiadkowe, dając wysoką liczbę połączeń małym kosztem). Sytuacja w opisywanym mieście powoduje że pasażerowie wręcz muszą wybrać samochód.

Otwarcie rynku dla konkurencji, wyznaczenie nowych tras przejazdu komunikacji miejskiej przez dawne centrum miasta, przebudowa wielu skrzyżowań tak by autobusy mogły kursować do wewnątrz opustoszałego dziś centrum, wprowadzenie wielu nowych relacji do wewnątrz osiedli dziś omijanych przez komunikację zbiorową z zewnątrz- to mogłoby spowodować że klienci mogliby dotrzeć do pustych dziś centrów handlowych w dawnym centrum miasta, niedziałających z powodu miejsc parkingowych.

Miejska polityka będzie znacznie bardziej kosztowna. Budowane będa podziemne parkingi, podczas gdy na niektórych śródmiejskich arteriach autobusy kursują co pół godziny lub w ogóle te miejsca są odcięte komunikacyjne. Komunikacyjnie odcięty jest dworzec PKS.

W takim typowym mieście moja aktywność organicza się do apeli o ocalenie zabytkowych torów kolejowych na terenie miasta, mających ponad sto lat. Tory w dodatku łączyły dość peryferyjnie ulokowane dworce autobusowe i kolejowy z największymi dzielnicami mieszkaniowymi miasta, oraz największym centrum handlowym w śródmieściu.

Niestety, ochrona zabytków w Polsce chyba nie rozpoznaje tego typu obiektów jako wartych ocalenia. Ekonomiści tak. Są one elementami infrastruktury które bez wątpienia działałyby poprawnie w systemie ekonomicznym jaki np. panuje tuż za zachodnią czy południową granicą.

Zabytki techniki jak i architektury- jak na przykład ostatnie nieremontowane od 80 lat ulice- w międzyczasie autentyczne zabytki- odchodzą szybko i bezpowrotnie- nim nasza gazeta zdołała uchwycić je dla potomności.

Jakie są biznesy które determinują rozwój miasta? To osobiste biznesy. Miejska impreza organizowana za jakieś 1,2 miliony PLN, lokalna odmiana Dnia Jagody, przy takim budżecie mogłaby być spokojnie imprezą o randze międzynarodowej, przyciągając tysiące przyjezdnych na bogaty program imprez. Nawet zupełnie nie interesując się przyczynami odmiennego stanu, można usłyszeć o finansowych matactwach, o których jednak nie słychać w lokalnej prasie. Miasto wydaje się obumarte gospodarczo, a tu ktoś jeszcze „kręci lody” nawet w tak skrajnych warunkach, przypominających kradzieże szalup ratunkowych tuż przed katastrofą „Titanica”.

Tymczasem na ulicach zabrakło nawet programu planowanych za owe 1,2 mln PLN imprez, zaś harmonogram ogłoszony w sieci Internet się zmieniał do tego stopnia, że planując z całości przeznaczomnych dla nie mojego pokolenia imprez, jedynie wizytę na ozdobnym korowodzie, głównym evencie, załapałem się na jego środek.

Na ostatnim dniu winobrania jedynymi występującymi byli lokalni bboye, robiący to społecznie, za darmo, i mający po raz pierwszy miejsce przyznane im oficjalnie przez władze miasta, o czym z dumą wspominali, twierdząc że po raz pierwszy nikt ich bezustannie nie wyganiał. Jest to mimo wszystko wielka zmiana w lokalnej polityce.

Scenę młodszego pokolenia potraktowano chyba jako polityczne zagrożenie- znajdowała się tradycyjnie na zupełnym odludziu. Aby dotrzeć tam z ulicy której adres podano w miejskim programie, należało pokonać dziurę w parkanie- normalne wejście, nie wiedzieć czemu, zyło zwykle zastawione barierkami. Jedyny event który przyciągnął większą liczbę fanów- ok. 30 osób, to regionalna gwiazda, znany beatboxer, zaproszony przez lokalną ekipę. Jego rozpoznawalne imię nie znalazło się na żadnym oficjalnym programie, jak i zresztą żaden chyba element z młodej sceny.

Konflikt pokoleniowy jest aż nadto widoczny. Miasto, rządzone przez osoby ze starszych pokoleń „jest wygodne, ale dla 40-latków” przyznał jeden z moich rozmówców. Z miasta wyemigrowali nawet dziennikarze. Jeden z nich, pointując lokalne układy blokujące szanse rozwojowe, pisał o „uświęcaniu status-quo”. Lokalna publicystka, wychwalająca miejscową kulturę w lokalnej prasie, okazała się osobą tak sędziwą, że z racji wieku niezdolną do podróży do innych miast, o których kulturze po prostu nie miała pojęcia.

Ścieżki rowerowe? Mimo upływu trzech dekad starań różnych grup i ludzi, nic podobnego nie funkcjonuje, poza wyrwanymi z kontekstu, niepołączonymi ze sobą odcinkami na głównych ulicach. Niedawno pojawił się w mieście pierwszy kontrapas, umożliwiający legalną jazdę ulicą jednokierunkową rowerem pod prąd, ale po miesiącu czy dwóch znikł, zamalowano go.

Oto jedno z wielu miast gdzie „młodzi”, ci poniżej 40-tki, są trzymani pod niezwykłym butem przez lokalne władze. Pieniądze podatników idą na rozrywkę innych pokoleń. Lokalni didżeje zarabiają grając poza lokalnym rynkiem, współczesna kultura, lokalne kabarety, funkcjonują często „poza systemem”.

Miasto które ongiś słynęło ze sceny kabatetowej, dziś, jak dowiedzieć się można od lokalnych trup kabaretowych, występują one na miejscu, w rodzinnym mieście, rzadziej niż w innych miastach podobnej wielkości. Kabaretowe „koszary”, miejsca gdzie na testowej publice sprawdza się śmieszność skeczy, już od dawna odbywają się poza miastem. Miasto kreuje się w swoim PR na stlicę kultury kabaretowej, te zaś w występują np. w ruinach dawnej fabryki, w wydarzeniu będącym przeglądem lokalnej młodej sztuki, wydarzeniu tak podziemnym że nawet trudno o nim znaleźć informacje w lokalnych mediach. Młodzi lokalni twórcy zyskują sławę dopiero poza tym spowitym nieprzezwyciężalnymi układami miastem.

 

Kultura młodego pokolenia w większości wyjechała wraz z emigrantami w pierwszej połowie pierwszej dekady XXI wieku. Lokalni artyści, jeśli wracają, to najwyżej na kilka miesięcy, gdy lokalne władze oferują im czasowe stypendium. Lokalni muzycy, raperzy, odnoszą skucesy w innych miastach, a o rodzinnym grodzie napomkną że lokalne władze uniemożliwiły im nawet nakręcenie teledysku.

Podczas lokalnej odmiany Dni Jagody dla miejscowych twórców młodego pokolenia tradycyjnie nie przewidziano gaż- zresztą wcześniej zawsze występowali za darmo. Gdy w pewnym momencie odwiedziłem młodą scenę, bawiło się 12 osób, w innej chwili- wokół sceny skakała jedynie dwójka okolicznych dzieci, kilka osób piło piwo w pobliskim ogródku. Jeszcze w innym momencie na owej imprezie nie było niemal nikogo. Inna sytuacja- wykonawca lokalny, wezwany nagle do zagrania na scenie owego Dnia Jagody, miał za złe że na jego evencie były jedynie 3 osoby, a samo wydarzenie nie było nijak zapowiedziane czy rozpromowane.

W lokalną politykę strach się zagłębiać- obserwacja jej z pozycji zwykłego mieszczanina już wystarczy by domyśleć się jej meritum. Powróciły czasy chodników wytyczanych jak za czasów komunizmu: miast sugerować się szlakami wydeptanymi przez ludzi, planiści wytyczają szlaki omijane przez idących najszybszą drogą ludzi. Takie rozwiązanie komunikacyjne zaserwowano na placu Korczakowców, na drodze którą ongiś chodziłem do szkoły. W dzieciństwie przechodziłem tamtędy przejściem dla pieszych, dziś ktoś przeniósł je w inne miejsce, a piesi w większości przechodzą nielegalnie.

 

Podobnych przykładów archaicznej polityki gospodarczej jest więcej. Głównymi biznesami na których zbudowano potęgę gospodarczą podobno 117-tysięcznego miasta są urząd miejski, szpital czy uniwersytet, dość zabawnie wybierający inwestycję w wielopiętrowe parkingi dla zmotoryzowanych studentów zaocznych zamiast inwestycji w podniesienie swojego poziomu nauczania. Budując drogę przez jeden z nielicznych miejskich parków władze rozcięły go, mimo innych możliwości technicznych. Okoliczne lasy, z  powstałym w średniowieczu lasem miejskim Oderwald na czele, spotkał smutny los wycinki wieku fragmentów najstarszego drzewostanu. Dziś te obszary są zapomniane, choć przez wieki były oazami wypoczynkowymi miasta.

 

Z perspektywy mieszczanina, ekologa czy z pozycji naukowych próbowałem zabiegać, przekonywać. Nie miało to żadnego skutku, nie mogłem nawet się przebić przez miejscowe media. W jednej z miejscowych gazet zarzucono mi „próby zdobycia władzy” i ogólne parcie na stołki, w innej- redaktor naczelny wyśmiał mnie w telefonie.

 

W kilku miastach czy regionach udało mi się przekonać władze do zmiany polityki, jednak w rodzinnym mieście nie. Być może tak przeszkadzały im polityczne wątki. Wydaje się że wygrała obawa, że ktoś kolejny mógłaby stanowić zagrożenie dla lokalnych polityków i ich biznesów.

 

Nieprzychylne podejście sprawiło że szybko wylądowałem w blogosferze razem z innymi osobnikami, podważającymi w ogóle sens istnienia miejscowego województwa czy jego lotniska, wciąż ostatniego państwowego lotniska regionalnego w kraju, którego wyniki finansowe i gospodarcze są podobnież najgorsze w kraju.

 

Winnych tego co się dzieje w takim mieście nie ma, brak poszkodowanych. Publiczność bowiem nie ma żadnych szans, ze względu na strukturę lokalnych mediów w Polsce, usłyszeć odmiennego głosu czy krytycznej opinii od takich osób. Taka jest polska rzeczywistość sektora mediów- żarty z wpadek miejscowych władz na lokalnych, nieznanych zwykłej publiczności blogach, propagowane przez portal Twitter- oto co pozostało młodym, niekiedy nieźle wykształconym, w Polsce II dekady XXI wieku.

To się nie zmieni bez demokratyzacji- czy to sfery mediów (np. przyznania wielu nowych koncesji na rozgłośnie czy telewizje regionalne), czy to zmiany finansowania kampanii politycznych do władz samorządowych, finansowo eliminujących kandydatów spoza list partii finansowanych z budżetu (mają one prawo do finansowania kampanii w wyborach smorządowych, co zwykle też robią).

 

Rzymianie dawali podbitym narodom i miastom ogromną dozę samorządności. Miasta polskie z perspektywy młodych pokoleń wydają się być ofiarą „spisku gerontów” przeciwko młodszym. Efektem jest migracja młodszych pokoleń do większych ośrodków, gdzie młodzi mają ofertę kulturalną etc. Zwykle jest to wygodne dla lokalnych władz, pozbywających się demograficznej konkurencji, ale tragiczne w skutkach dla miejscowych gospodarek. Władze swoja polityką gospodarczą mogą także celowo dążyć do pozbycia się różnych mniejszości.

 

Patrząc na lokalny światek kultury, możnaby pokusić się o porównanie sytuacji wojny miejscowych władz do walki z „Entarte Kunst” z okresu Trzeciej Rzeszy. W przygranicznym rejonie Polski, w co najmniej dwóch znanych mi miastach lokalne posągi straciły swoje przyrodzenia. Władze potrafią wydać walkę z plakatami na skrzynkach ulicznych, nie wiadomo czy aby nie dlatego że byk znajdujący się w owym czasie na porozklejanych na skrzynkach ogłoszeniowych miał namalowany także penis, zwykłych, biologicznych rozmiarów. Znane są miasta gdzie prowadzi się cenzurę plakatów rozlepianych w autobusach komunikacji miejskiej, i pod „obstrzałem” znajdują się nawet inne chrześcijańskie związki wyznaniowe (casus podaj Gdańska).

 

XXI wiek w Polsce lokalnej to raczej wiek migracji młodych. Ci, co pozostają, przypominają swoimi postawami sytuację opisaną w książkach Maxa Otte: oto w gospodarce byłego DDR-u część ludzi świadomie wycofywała się z wymiany gospodarczej w inne dziedziny życia. Młodzi ludzie nawijają, rysują, tańczą, tworzą, odnoszą sukcesy w sporcie ale nie robią biznesów poza szarą strefą, bo zyski z nich są zbyt niskie przy tak wysokich podatkach.

 

Trudno też  wykluczyć że w owej gospodarce nowego pokolenia nikt sobie nie życzy- prowadzenie biznesu w lokalnych warunkach było nader trudne. Rozmaite urzędy przysłały np. pisma pocztą tradycyjną, i nie chciały przysłać wersji cyfrowych słysząc że analogowych pism nie przyjmujemy, nikomu nie chce się ich już więcej skanować by móc je obrabiać. Części podatków nie można było nijak opłacić- w banku internetowym z którego korzystam, były setki formularzy do płacenia podatków, ale tego konkretnego akurat zabrakło (PIT 8 AR). Twórcy start-upów muszą w polskich warunkach być bardzo upartymi jednostkami.

Czekając na reformę ustrojową

Ostatnio z dość bezpiecznej odległości podglądam polski system. „To nie ludzie, to system”- zakrzyczał onegdaj jeden z polskich klasyków. Ekonomista w coraz bardziej surrealnej rzeczywistości gospodarczej wydaje się być kwiatkiem do kożucha. Rozmaite inwestycje są realizowane bez względu na koszty. Rozmaite rynki od lat są zmonopolizowane, a ostatnie kilka lat były okresami dalszego spadku jakości ich usług czy wzrostu cen.

Mało kto sobie zdaje z rzeczywistego poziomu cen w Polsce. Lubię podawać przykład napojów typu softdrink ze średniej półki. Markowe napoje typu Cola czy lemoniada są w Polsce 2-3 krotnie droższe niż te same napoje w Niemczech, ba, uchodzą za luksusowy rarytas. Za lemoniadę „Wostok” ostatnio zapłaciłem w barze 11 złotych. Osoby które żywią się na mieście narzekają że wyżywienie samych siebie pochłania im miesięcznie 3 tys. PLN.

Na rynkach są zatory płatnicze, w niektórych sektorach tak potężne że wszelkie wykazywane w bilansach dane są czysto wirtualne, spływ gotówki bowiem tworzy niebywale makabryczny obraz. W przypadku dalszych zatorów system może się nawet rozpaść, bo działa już w wielu sektorach rynku tylko dlatego, iż większość transakcji jest objęta umowami ubezpieczeniowymi na wypadek niewypłacalności. Nie wiadomo mi jednakże jak wielkie muszą być zatory na rynku, by w tarapaty wpadli także ubezpieczyciele.

Politycy i media operują pochodnymi, by zmylić nieco widzom obraz sytuacji. „Kryzys już tu trwa od dawna”- chciałoby się rzec zaglądając w rządowe dane. Polska wg rządowych danych posiada PKB na mieszkańca na poziomie 20334 USD rocznie wg PPP, Czechy to PKB na mieszkańca 27 tysięcy, Grecja- 26,3 tys. USD rocznie, wg PPP. Wg tych danych, Polsce gospodarczo jest bliżej do Rosji (Roczne PKB na mieszkańca wg PPP na poziomie 16,7 tys. USD). Wszystkie dane za Międzynar. Funduszem Walutowym 2001 r.

Generalnie widać znamiona ostrego kryzysu, ludność ogranicza konsumpcję, tnie wydatki. jesień może być ciężka dla gospodarki. Zamożność obywateli kraju to 1/17 zamożnosci statystycznego Szwajcara. Wg raportu Credit Suisse średni majątek mieszkańca Polski wynosi 27.410 dolarów (uwzględnia się aktywa finansowe, trwałe, np. nieobciążone hipoteką części nieruchomości). W Szwajcarii średnia wartość majątku przypadającego na dorosłą osobę to 468 tys. USD. Dopiero na siódmej pozycji są Stany Zjednoczone, gdzie majątek statystycznego mieszkańca wynosi 262 tys. USD. Na liście drugie miejsce zajmuje Australia – na mieszkańca przypada 355 tys. USD majątku. Japonia (270 tys. USD) zajmuje 5. miejsce, Singapur (258 tys. USD)- ósme. Obecnie zamożność mieszkańców Polski jest typowa dla krajów azjatyckich.

Publiczny dług całkowity (implicite i explicite razem) to już jakieś 80-100 tys. PLN/ mieszkańca, czyli suma długów rządu przekracza statystyczną sumę majątków obywateli. Rząd ma co prawda różne „skarby” które można sprzedać… Największy dług wygenerował ZUS, instytucja prowadzona w dużo gorszym stylu niż Amber Gold. Długi rządowych agend typu ZUS, KRUS, służba zdrowia to kilka bln (tak, bilionów, czyli tysięcy miliardów PLN) zapadalnych zobowiazań, nie wiadomo nawet ile- lat temu kilka próbował to zsumować Jablonowski z NBP. W normalnej firmie deficyty zaksięgowanoby. Tymczasem w Polsce prowadzący ZUS stosują księżycową księgowość i tego nie wykazują- rządzący wszak układają pod siebie regulacje, niewiele mające wspólnego z nauką jaką jest rachunkowość.

Różnice nie tyle utrzymują się, co pogłębiają. Polska gospodarka generalnie dobrze odbiła zaraz po okresie przemian ustrojowych, ale potem tempo zmian reformatorskich ustało. Sytuacja może być dużo bardziej alarmistyczna. Jako ekonomista próbowałem bezowocnie walczyć o zachowanie od demontażu rozmaitej infrastruktury technicznej wykorzystywanej w czasach prosperity gospodarczej. Brano mnie albo za szaleńca, albo za jakiegoś miłośnika zabytków w płaszczyku naukowca. Jedyne co można zrobić to wysłać mail z prośbą o zachowanie od demontażu np. międzynarodowego portu lotniczego pod Jelenią Górą, albo skonstatować jadąc samochodem, że oto pod Lubskiem do końca rozebrano dawną szybką kolej z Wrocławia do Berlina, którą pociągi mknęły  160 km/h, łącząc oba miasta w 2 godziny 39 minut, kilkakrotnie szybciej niż obecnie.

Wizytując wybrzeże morza ekonomista naliczy dwa nieczynne lotnicze porty pasażerskie, ongiś całkiem oblegane. Jeszcze przed II wojną światową rozwinęła się tutaj sieć lotniczych połączeń krajowych. Ktoś mu wskaże dawny terminal pasażerskich promów po Bałtyku, dziś zamieniony w galerię sztuki. Opowie fascynujące historie o planach zamiany Ustki w kolejny wielki port morski, które przerwał wybuch II wojny światowej.

Odwiedzając zachodnie rubieże natknie się na zadziwiający świat rzeczy które były i właśnie się walą. Polska Dolina Loary, prywatna inicjatywa trójki wrocławian, mających na celu uratowanie niszczejących zamków i pałaców na Dolnym Śląsku- to przykład kampanii w czasach kryzysu. Są całe regiony Dolnego Śląska, Łużyc, Nowej Marchii, Pomorza, dawnych Prus gdzie niezwykłe dziedzictwo przeszłości rozpada się. W wielu okolicach nie znalazł się często choć jeden inwestor, któryby podjął się próby odbudowy porzuconych od wojny gmachów. Ich kres często następuje dopiero teraz, blisko 7 dekad po wojnie.

Nadal straszą ruiny nieodbudowanych od wojny miast. Do połowy odbudowano śródmieście Głogowa, choć w rynku nadal straszą ruiny teatru i opery. W ruinach leży śródmieście Kostrzyna nad Odrą, historycznej stolicy regionu Nowej Marchii. Życie gospodarcze przeniosło się na zestawiony ze szczęk pobliski bazar. Komunikacja miejska kursująca przed II wojną co 10 minut, dziś kursuje wg rozkładu ok. 3 razy dziennie. Wg krytyków- zdarza się jej nie kursować w ogóle, a pobierający od miasta dotacje przewoźnik miał tłumaczyć się brakiem pasażerów.

Centra miast podupadają gospodarczo, rozwój motoryzacji uczynił je gospodarczo zbytecznymi, niczym w USA. W Zielonej Górze na rynku od 2-3 lat stoi niewykorzystane, nowe centrum handlowe. Klienci nie mieliby się jak do niego dostać- brak tu miejsc parkingowych. Z komunikacji miejskiej korzysta już niewielka część podróżnych, zresztą komunikacja publiczna omija historyczne centrum o jakieś półtora kilometra.

Tutaj i tak jest względnie porządnie w porównaniu z Wałbrzychem. Próbując porównać nadgraniczne gospodarki Liberca i Wałbrzycha trafiamy na niewytłumaczalne statystycznie różnice. W Wałbrzychu na ulicach brakuje całych kohort demograficznych. Gdy zapytałem koło zdemontowanego dworca PKS, co ktoś zrobił z tym obiektem, siedzący tam mężczyzna odpowiedział mi „Pan lepiej zapyta co zrobiono z tym miastem”. Już same różnice estetyczne są piorunujące. Gospodarka miejscowa, mimo porównywalnej liczby ludności, wydaje się być ułamkiem oferty handlowej i gospodarczej sąsiedniego czeskiego, statystycznie mniejszego miasta Liberec

Centralizacja mediów i przez to wielu sektorów gospodarki jest już tak znaczna, że jak to określił krytyk:

W Polsce nawet aktor cz inny szansonista najczęściej musi się przenosić do Stolicy, aby osiągnąć sukces. Coś się zmieni – nie przypuszczam… Myślenie kategoriami warszawskiej ploty, stołecznego magla, powoduje, że i tak niedouczeni publicyści nie potrafią zrozumieć ani tempa przemian na tzw. „prownicji”, ani zasad rozwoju gospodarczego w innych aglomeracjach lub konurbacjach miejskich, ani regionalnych i lokalnych problemów…(autor: internauta Zygfryd)

Jest to wynikiem niczego innego jak centralizacji mediów na skalę niespotykaną poza Węgrami na kontynencie europejskim.

Wiele sektorów infrastruktury to całe dekady zapaści. Ich reformy rynkowe się nie powiodły. Rynki pozostały zamknięte dla konkurencji, a rządy, mimo unijnego prawa nakazującego ich otwarcie np. dla międzynarodowej konkurencji, jeszcze przykręciły śrubę. Wprowadzono po prostu dalsze wymogi urzędowych zgód (np. wymóg zgody ministra spraw zagranicznych na pociągi pasażerskie przekraczające granicę, co uniemożliwiło otwarcie tego rynku).

Ekonomiści badają także ekonomikę instytucji. Jest to nauka dość nowa. Badamy, czy istniejące otoczenie rynku politycznego- think-tanki, instytuty, są wystarczająco silne aby móc sprawować funkcje kontrolne. W Polsce niemal nie ma całych sektorów podobnych instytucji. Sektor nauki jest finansowany z rządu, więc naukowcom trudno wyrażać niezależne opinie. Krytyczni ekonomiści mogą np. prowadzić własne biznesy edukacyjne, własne uczelnie, dopiero wtedy mając finansową bazę wypowiadania niezależnych osądów.

Czym grozi „upaństwowienie” nauki? Choćby tym że ta zostanie upolityczniona, a, niczym za reżimu sanacyjnego, nieprzychylni albo nie zrobią kariery, albo nawet nie zawitają w progi wielu instytucji. Rząd może dyktować i nauczać własnych definicji np. długu publicznego, co zdaje się zresztą odbywa, na przekór takim naukom jak rachunkowość. Historia wszak uczy że politycy mogą ogłosić wiele bzdur jako obowiązujące prawa. W Polsce dekretami ustala się szczegóły programów nauczania na kierunkach uniwersyteckich, ustala się rozporządzeniami źródła danych do sporządzania rządowych statystyk. Polska wciąż nie dorobiła się niezależnej instytucji statystycznej.

Podobnych zaszłości można mnożyć, opóźnienia w dziedzinie reform instytucji w wielu sektorach gospodarki sięgają już dwóch dekad. Kryzys jest nie tyle jakimś nieprzewidzianym wypadkiem, co konsekwencją lat zaniedbań. Wydaje się że nie ma środków, poza pieniędzmi politycznymi, na niezależne instytucje. Ja osobiście głowię się jak pozyskać środki dla instytutu na kampanie informacyjne dla władz regionalnych, mogące powstrzymać lokalne samorządy od demontażu rozmaitych elementów infrastruktury, co czego coraz częściej dochodzi.

Są to coraz bardziej kosztowne kampanie, a listy email nie wystarczają. W planach mam kampanię na rzecz ocalenia dawnego międzynarodowego portu lotniczego w Krzywej koło Jeleniej Góry. Sądzę że w warunkach gospodarczych Czech czy RFN funkcjonowałby. Nie wspominając o tysiącach km linii kolejowych, które w tamtych krajach nadal znajdują klientów i tworzą miejsca pracy- tutaj próbowałem się upominać jedynie o gospodarczo najcenniejsze fragmenty sieci, niestety- w wielu miastach nawet nie trafiłem do prasy. Być może myślenie w kategoriach „tamtych” systemów gospodarczych tym w Polsce skutkuje?
Powracając do tematu przyczyn tego stanu rzeczy: Polska ma po prostu odmienny ustrój, skutkujący takim a nie innym efektem, wynikiem. Niereformowany ustrój polityczny spowodował taki a nie inny efekt gospodarczy- takie jest moje zdanie. Znam nieco polskie realia i różne środowiska, mam wrażenie że nawet samo wykonanie jakiejś akcji na rzecz określenia zmian w ustroju kraju jest logistycznie niemal niewykonalne. Kiedyś podobne spotkanie zorganizował już nieżyjący rzecznik praw obywatelskich, ale pewne postulaty, takie jak np. przekształcenie kraju w system federalny, bardziej w kierunku modelu nieco czeskiego, a bardziej austriackiego, szwajcarskiego czy niemieckiego, traktowano jak tematy taboo. Z owych propozycji nic zresztą nie wynikło. Ciekawe co musi się wydarzyć, by ktoś na poważnie podszedł do kwestii reformy ustroju kraju?

Adam Fularz

Socwiecze, i co po nim?

Trudno nie wysnuć paraleli między czasami starożytnymi a premierem uśmiechającym się w „The Economist” na tle nowego obiektu piłkarskiego, mówiąc (wg podpisu na zdjęciu): „wybierzcie mnie ponownie i stadion dostanie dach”.

Patrząc na czasy współczesne ma się wrażenie że demokracje są mniej populistyczne niż reżimy. Istniały, owszem, reżimy „zaciskające pasa” i realizujące program reform gospodarczych. Niekiedy są one nieskutecznie. Ogromne straty dobrobytu w wyniku represji części obywateli, ba, zniknięcia jakiejś części ludności, oraz kryzysy ekonomiczne każą np. krytycznie oceniać czasy Pinocheta w Chile. Nie wspominając o zamachu na podstawowe wolności obywatelskie w tym kraju.

Niemniej trafnym jest określenie „socwiecze” (autorstwa bodajże Zofii Kulik). Autorka opisywała jak w latach 70-tych, aby skserować jeden raz fragment zachodnioeuropejskiego katalogu, musiała udać się po zgodę cenzora na ulicę Mysią. Miniony wiek był okresem dominacji utopijnych ideologii społecznych. Ale może jednocześnie był też okresem kryzysu demokracji? Demokracji może osłabionej w zetknięciu z siłą wpływu na opinię publiczną przez grupy interesu, jakie dawały mass-media? Ale- patrząc w ostatnio zmniejszającą się liczbę krajów demokratycznych, dziś nie jest lepiej.

Reżim totalitarny w Polsce nie byłby możliwy bez jednostronnych, niepluralistycznych mediów. Nie byłby możliwy bez szeregu tych którzy dla chęci zrobienia kariery zrezygnowali z ideowości, i swoją pracą i energią podpierali zewsząd chylący się ku upadkowi system.

Sytuacja ta niewiele się zmieniła do dziś. Media rozwiniętych krajów cywilizacji Zachodu dzieli od mediów polskich niewypowiedziana przepaść. Są to różnice jakościowe i ilościowe, niewiarygodnie dramatyczne i głębokie. Gdzie są w Polsce media dla intelektualistów? Nie ma gazet codziennych które jednoczyłyby takie środowiska. Są- głównie tabloidy.

Polityk- wódz stojąc przed swoim Koloseum, przypomina rzymskiego polityka populistycznego z okresu końców demokratyzacji. Jak było w starożytnym Rzymie? Dyktatorzy i cesarze byli zwykle niewysłowionymi populistami: to panowaniu dyktatora Sulli zawdzięczamy hasło „chleba i igrzysk”. Poeta Juwenalis, autor tego hasła, zanotował, że w czasach republiki lud jeszcze sam obierał administrację i przyznawał władzę przywódcom wojskowym, teraz jednakże, strachliwy i odpolityczniony, życzył sobie jedynie chleba i igrzysk.

Demokracje, w odróżnieniu od rozmaitych „systemów pośrednich”, są zwykle mniej podatne na populizmy. To najsilniejsze demokracje tej planety przodują w rozmaitych reformach gospodarczych demonopolizujących coraz to nowe sektory gospodarki. Jeśli popatrzymy na ranking „Failed States Index”, „Wskaźnik Państw- Porażek”, to w grupie najlepiej sobie radzących krajów znajdziemy czołowe demokracje.

W Wielkiej Brytanii całkowicie otwarto rynki gazu czy prądu- w prosty sposób można dowolnie zmieniać dostawców. W Polsce: dostawcą gazu jest de facto rząd, podpisujący jakieś umowy. Choć być może sektorem tym, owianym szeregiem podejrzeń, powinni zając się sami konsumenci, poprzez swoje decyzji wybierając, z jakiego źródła chcą mieć gaz.

W Szwecji ponad dwie dekady temu zerwano z monopolem kolei państwowych. Część infrastrukturalną połączono z zarządem sieci dróg samochodowych i umożliwiono taki sam nieograniczony dostęp na tory jak na sieć kolejową. Cała Europa wprowadziła regulacje wzorowane na szwedzkich.

Nowa Zelandia otwarła rynek poczty do tego stopnia że na ulicach Wellington znajdziemy dwie skrzynki różnych konkurujących poczt obok siebie. Zniesiono urzędowe ceny (w Polsce wciąż obowiązują w kilku sektorach), zlikwidowano ograniczenie ilości licencji taksówkarzy, pożegnano licencje ograniczające dostęp do części zawodów. Zniesiono regulacje godzin otwarcia sklepów. Wprowadzono konkurencję na rynku usług medycznych: na równych prawach o państwowe pieniądze konkurują placówki prywatne jak i państwowe.

Obecny okres w polskiej historii to dekada „demokracji zabetonowanej”. Mija kilkanaście lat odkąd w 2001 roku wprowadzono obecny system finansowania polityki środkami z budżetu państwa. Tymczasem prowadzenie każdej partii politycznej czy też większej organizacji w profesjonalny wymaga co najmniej kilku mln PLN budżetu rocznie. W RFN, poza czterema większymi partiami, prawo do subwencji ma kilkanaście innych ruchów politycznych. W Polsce, po dekadzie subsydiów mamy dominację jednej- dwóch partii przy całkowitym rozdrobnieniu słabej opozycji.

W Polsce trwa wędrówka wstecz, czego dowodem może być ranking Wskaźnika Demokracji (Democracy Index). Polska spadła od edycji 2008 o szereg pozycji, wskaźnik numeryczny spadł z 7.30 na 7.05. Polskę przewyższała kilka lat temu Brazylia, Panama, Jamajka, Timor Wschodni, Tajwan, Botswana, Chile. Nasz kraj oscyluje wokół poziomu demokratyzacji Meksyku i Argentyny. Podobnie jak w Meksyku, wykształciła się „symfonia jednej partii”, i ten stan może w Polsce pozostać na dekady.

Generalnie, jak wynika z rankingu, demokratyzacja na świecie jest w odwrocie. Demokracjami nie są już Francja i Włochy. Ten ostatni kraj, został w rankingu zdegradowany ze względu na sytuację na tamtejszym rynku mediów. Uważny widz, śledzący włoską demokrację, oglądający np. program telewizyjny prezentujący wypowiedzi wszystkich, kilkunastu czy nawet dwudziestukilku kandydatów na urzędy w samorządzie regionalnym, zauważy że nic podobnego nawet nie istnieje w Polsce. Polska jest znacznie poniżej pozycji Włoch w tym rankingu.

Polska nie jest demokracją nawet na papierze. Komu polska, narzucona decyzją sądu konstytucja faktycznie, de jure, przyznaje rolę suwerena? Ludności kraju? Oj nie, ta nawet nie może zwołać referendum zmieniającego konstytucję. Władza w Polsce pochodzi od polityków (akuratnie 4-rech partii)- tako rzecze konstytucja. Jeśliby system nie był już demokracją ze względu na finansowanie kampanii wyborczych, a lud zechciał zmienić zasady finansowania partii politycznych- to nie może.

(rf)